drugi w sypialni rodzicow, do ktorej nie wolno im bylo nawet wchodzic, gdy obie wkroczyly w etap telefonicznego umawiania sie z chlopakami.
Mimo woli obejrzala sie na szkielet lezacy na tym samym stole, gdzie jeszcze rano dokonywala ogledzin zwlok Luke’a Swana. Hoss przywiozl trzy duze kartonowe pudla, zeby przetransportowac w nich kosci, i choc zrobilo to na niej piorunujace wrazenie, nie czula sie upowazniona, by kwestionowac jego metody. Na miejscu pieczolowicie poskladala z powrotem szkielet, szukajac jakichkolwiek punktow zaczepienia, ktore umozliwilyby identyfikacje zwlok. Zajelo jej to pare godzin, ale przynajmniej jednej rzeczy byla calkowicie pewna: szkielet nalezal do dziewczyny, ktora bez watpienia zostala zamordowana.
Po chwili matka odezwala sie ponownie:
– Wszystko w porzadku? Cos sie stalo? Skad dzwonisz?
– Nic mi nie jest, mamo.
– Wlasnie wrocilam ze sklepu. Wyskoczylam, zeby kupic posypke do babeczek.
Sare ogarnelo poczucie winy. Matka piekla babeczki tylko wtedy, kiedy chciala jej sie przypodobac.
– Ojciec znowu pojechal do Chorskesow – wyjasnila matka. – Maly Jack po raz kolejny wrzucil do toalety cale pudelko kredek.
– Znowu?
– Znowu – odparla niczym echo matka. – Nie chcialabys wrocic i pomoc mi przy polewaniu babeczek lukrem?
– Przykro mi, ale na dluzej utknelam w Sylacaudze.
– Aha – mruknela Cathy z rozczarowaniem przepelnionym dezaprobata.
– Powstal pewien problem – zaczela niesmialo, zastanawiajac sie, czy warto matce wyjawic prawde. W czasie porannej rozmowy powiedziala o strzelaninie w domu Roberta, przemilczala tylko swoje podejrzenia co do tego, kto pociagnal za spust. Teraz jednak uswiadomila sobie, ze nie moze utrzymywac wszystkiego w tajemnicy przed rodzicami, i pospiesznie wyznala wszystko, wlacznie z ostrzezeniami Reggiego na temat Jeffreya i jego podejrzanym zachowaniem w jaskini, gdy w sekrecie przed nia schowal cos do kieszeni.
– To byla jakas bransoletka czy cos w tym rodzaju? – zaciekawila sie Cathy.
– Nie mam pojecia. Wygladalo na zloty lancuszek.
– Dlaczego schowal go przed toba?
– Dobre pytanie – mruknela. – Caly dzien zmitrezylam nad tym szkieletem.
– I co?
– Szwy ciemiaczkowe w czaszce nie sa jeszcze do konca zwapniale. – Pochylila sie nad stolem i popatrzyla na zwloki, zastanawiajac sie, z jakiego powodu krotkie zycie dziewczyny zakonczylo sie tak tragicznie. – Podobnie glowki kosci dlugich nie zdazyly sie jeszcze calkowicie wyksztalcic.
– O czym to swiadczy?
– Ze dziewczyna byla bardzo mloda, mogla miec najwyzej dwadziescia lat.
Cathy milczala przez chwile, po czym mruknela:
– Wspolczuje jej matce.
– Dzwonilam juz do szeryfa z prosba, zeby sprawdzil wszystkie zgloszenia o zaginieciu mlodych dziewczat.
– I co?
– Jeszcze sie nie odezwal. Prawde mowiac, od rana z nikim sie nie kontaktowalam. – Przypomniala sobie, ze nawet kierownik domu pogrzebowego, White, zamienil z nia ledwie pare slow, gdy razem z Hossem przywiozla szkielet. – Nie sadze, zeby w takim malym miasteczku istniala bardzo dluga lista osob zaginionych.
– Myslisz, ze to swieza sprawa?
– Nie, raczej sprzed dziesieciu, moze nawet pietnastu lat – odparla. – Przez ostatnie piec godzin skladalam szkielet. Mam wrazenie, ze wiem, co spotkalo te dziewczyne.
– Bardzo cierpiala?
– Nie – sklamala Sara, majac nadzieje, ze nie slychac tego w brzmieniu jej glosu. – W kazdym razie nie jestem pewna, czy uda mi sie jutro wrocic do domu.
– Zatem zostaniesz jeszcze z Jeffreyem, zgadza sie? Przygryzla dolna warge. Szybko zdecydowala, ze skoro powiedziala az tyle, rownie dobrze moze wyznac cala prawde.
– Mam wrazenie, ze im wiecej zlego dowiaduje sie o nim od roznych ludzi, tym bardziej…
– Czujesz sie z nim zwiazana?
– Nie powiedzialabym tego.
– Chcesz go bronic?
– Mamo… – zajaknela sie i po chwili dodala calkiem szczerze: – Sama nie wiem. Martwi mnie, ze i wy jestescie tak bardzo przeciwni naszemu zwiazkowi… I ze tata az tak bardzo nienawidzi Jeffreya…
– Pamietam, ze gdy mialas cztery albo piec lat… – zaczela Cathy, a Sara jeszcze mocniej przygryzla wargi, spodziewajac sie kolejnego moralizatorskiego wykladu -…pojechalismy wszyscy nad zatoke, gdzie ojciec zabral was obie na ryby, chcac was wreszcie czyms zajac. Przypominasz sobie?
– Nie. – Pamietala jednak wiele zdjec z tamtych wakacji, wiec miala wrazenie, jakby w jej glowie odzywaly rowniez zdarzenia.
– W kazdym razie pozakladal wam na wedki gumowe atrapy przynety, na ktore nabraly sie tylko dwa kraby.
– Matka zasmiala sie glosno. – Z daleka slyszalam jedynie, jak ojciec ciagle na nie wrzeszczy, poniewaz zaciskaly szczypce na tych przynetach i nie chcialy puscic.
– Urwala na chwile, jak gdyby chciala pobudzic ja do skojarzen. – Probowal wszystkiego, nawet walil w nie mlotkiem, ale bez skutku. Jak raz zacisnely szczypce, to koniec, nie dalo sie z nimi nic zrobic. W koncu poodcinal zylki z przynetami i wrzucil kraby z powrotem do morza.
Sara westchnela glosno.
– Porownujesz mnie do takiego upartego kraba czy moze jego do nic niewartej przynety?
– Ciagle jestes nasza mala dziewczynka – odparla Cathy. – W koncu przyjdziesz do ojca po pomoc, a on odetnie zylke z przyneta i uwolni cie od niechcianej zdobyczy.
– A ty?
Cathy znow sie zasmiala.
– Ja bede pelnila role mlotka.
Sara az nazbyt dobrze znala to podejscie.
– Na razie wole sie kierowac tym, co mi podpowiada intuicja.
– A co ci podpowiada?
– Ze… – zajaknela sie, majac juz na koncu jezyka wyznanie, ze kocha Jeffreya, ale nie umiala sie przemoc, zeby powiedziec to glosno.
Cathy chyba wyczula przyczyne jej wahania.
– A co z twoim pieprzeniem sie na okraglo?
Nie potrafila dokladnie nazwac tego, co poczula, gdy schronili sie przed burza w jaskini, podjela jednak niesmiala probe:
– Sama nie wiem dlaczego, ale nawet po tym wszystkim, co sie tu stalo, nadal mu ufam. Czuje sie przy nim bezpieczna.
– To juz powazna sprawa.
– Owszem. Podejrzewam, ze znasz mnie lepiej, niz sadzilam.
– Chyba tak. – Cathy glosno westchnela z rezygnacja. – Ale i ja powinnam ci bardziej ufac.
Sara zbyla te uwage milczeniem.
– W koncu nie moge cie ochraniac przed calym swiatem.
– Bo wcale tego nie potrzebuje. Moze i chcialabym, ale nie jest mi to potrzebne. – Chcac nieco oslabic wrazenie, dodala: – Niemniej kocham cie za to, ze zawsze jestes gotowa mi pomoc.
– Ja tez cie kocham, dziecino.
Sara pozwolila sobie na glosne westchnienie, czujac, ze wszystko wali jej sie na glowe. Zwykle w trudnych sytuacjach zaczynala marzyc tylko o tym, zeby znalezc sie przy matce w kuchni i sluchac jej gadania. Od wczesnego dziecinstwa traktowala matke jak punkt odniesienia w swoim zyciu. Teraz jednak marzyla wylacznie o tym, by zasnac z glowa oparta na ramieniu Jeffreya. Sama byla zaskoczona ta przemiana. Jeszcze nigdy dotad nie