myslala w ten sposob o zadnym chlopaku. Nawet gdy wydawalo jej sie, ze kocha Steve’a Manna, kiedy wszystko traktowala jeszcze tak strasznie emocjonalnie, nigdy nie odczuwala az tak palacej potrzeby jego towarzystwa. Jeffrey dzialal na nia jak narkotyk, od ktorego ciagle bardziej sie uzalezniala. Czula sie schwytana w pulapke bez wyjscia, mogla tylko czekac, zeby sie przekonac, co bedzie dalej.
– Musze juz konczyc, mamo – powiedziala. – Zadzwonie jutro, dobrze?
– Uwazaj na siebie – odparla Cathy. – Zostawie ci kilka babeczek.
Zaczekala, az matka odlozy sluchawke. Chciala juz zrobic to samo, gdy zlowila jakis szum na linii, szmer czyjegos oddechu, a dopiero potem pstrykniecie przerywanego polaczenia.
Ktos podsluchiwal jej rozmowe.
Podeszla do drzwi i wyjrzala przez szybe na korytarz. Swiatla w domu pogrzebowym pogasly juz dawno temu, kiedy White poszedl do domu. Wiedziala, ze jest jeszcze stazysta o imieniu Harold, ktory mieszka w przybudowce nad garazem, White uprzedzil ja jednak, ze po godzinach chlopak zamyka sie na cztery spusty i nie wychyla nosa na zewnatrz, chyba ze musi pomoc przy transporcie zwlok.
Podniosla jeszcze raz sluchawke i wcisnela klawisz opatrzony nalepka z napisem „Sluzb.”.
Dopiero po szostym sygnale rozlegl sie zaspany glos:
– Slucham.
– Harold?
– Aha. – Dolecial ja szelest, jakby stazysta usiadl w poscieli. Najwyrazniej go obudzila. Po chwili rzucil glosniej: – Halo!
– Nie podnosiles przed chwila sluchawki telefonu?
– Co?
Postanowila zaczac od poczatku.
– Mowi Sara Linton. Jestem jeszcze w sali sekcyjnej.
– Ach, tak… – mruknal. – Pan White mowil mi, ze zostanie pani po godzinach. – Zamilkl i sadzac po odglosie, ziewnal szeroko. – Przepraszam – baknal, po czym syknal pod nosem: – Jezu…
Rozciagnela kabel sluchawki na cala dlugosc, zeby jeszcze raz wyjrzec przez okienko w drzwiach na korytarz. Jakis samochod skrecil na parking i po scianach glownego holu przesunal sie odblask swiatel reflektorow. Przeszla szybko do okna i oslonila oczy dlonia, zeby dojrzec, kto przyjechal. Auto wykrecilo na wolne miejsce obok jej bmw i stanelo, ale swiatla nie zgasly.
– Halo! – powtorzyl wyraznie poirytowany Harold.
– Przepraszam – powiedziala. – Chcialam wlasnie wyjsc, tylko…
– Ach, tak. Zaraz zejde i pani otworze.
– To zbyteczne… – zaczela, ale juz odlozyl sluchawke.
Ponownie wyjrzala na parking, probujac dostrzec w oslepiajacym blasku reflektorow, czy ktos idzie w strone drzwi. Minelo jednak kilka minut, zanim w snopach swiatla dojrzala niewyrazny cien czlowieka. Harold zapalil swiatlo w glownym holu i stal przed drzwiami frontowymi, podobnie jak ona oslaniajac oczy dlonia i wygladajac na zewnatrz. Byl w samej pizamie i ziewal szeroko, kiedy do niego podeszla.
– Kto to moze byc, do diabla? – mruknal, wkladajac klucz do zamka.
– Zauwazylam tylko… Urwala, gdyz z rozklekotanej polciezarowki wysiadl Jeffrey. Z nastawionego bardzo glosno radia leciala jakas piosenka country. Zmella w ustach przeklenstwo i rzucila stazyscie:
– Dziekuje, ze zechciales mi otworzyc drzwi.
– Nie ma za co – mruknal i po raz kolejny ziewnal tak szeroko, ze mogla policzyc plomby w jego zebach trzonowych. Przekrecil klucz i otworzyl przed nia drzwi.
Wyszla juz przed dom pogrzebowy, lecz odwrocila sie i zapytala szybko:
– Czy jest ktos jeszcze w budynku? Harold zerknal przez ramie.
– Zywego ducha.
Znowu ziewnal szeroko, jednakze czestotliwosc jego ziewania nasunela jej watpliwosci, czy faktycznie spal, kiedy zadzwonila. Chciala zapytac o to wprost, lecz machnal jej reka na pozegnanie, zamknal przed nosem oszklone drzwi i ziewnal ponownie, jakby specjalnie dla niej.
Od Jeffreya czuc bylo alkoholem z daleka, jakby sie znalazla w poblizu browaru. W dodatku ruszyl jej na spotkanie wyraznie chwiejnym krokiem. Az przystanela posrodku parkingu. Nie uwazala go za abstynenta, ale jak dotad ograniczal sie zawsze do okazyjnej lampki wina czy jednego piwa. Jednak poznawszy jego matke, nawet za bardzo sie nie zdziwila, chociaz fakt, ze postanowil sie upic wlasnie tego wieczoru, odebrala jak sygnal ostrzegawczy, na ktory ani troche nie byla przygotowana.
– Czesc – rzucila ostroznie.
Usmiechnal sie glupkowato i wyciagnal w gore palec wskazujacy, jakby chcial, zeby umilkla i posluchala plynacej z radia piosenki Wise men say Elvisa Presleya.
– Jeffrey…
Objal ja w pasie i przyciagnal do siebie, podejmujac zalosna probe poprowadzenia jej do tanca.
Spojrzala na polciezarowke, ktora prawdopodobnie liczyla wiecej lat niz ona. W kabinie spostrzegla tylko Jedna szeroka kanape, do zludzenia przypominajaca te, ktora widziala w jaskini. Z podlogi wystawala masywna dzwignia biegow.
– Prowadziles w takim stanie? – zapytala.
– Cii… – syknal, do tego stopnia zionac piwskiem, ze az odwrocila glowe.
– Ile wypiles?
Zamruczal w rytm piosenki, po czym podchwycil refren:
– „Falling in love… with… you…”
– Jeffl
– Kocham cie, Saro.
– Bardzo sie ciesze – powiedziala, odpychajac go lekko. – Ale lepiej wracajmy do domu, dobrze?
– Nie moge wrocic do Oposa.
Polozyla mu dlonie na ramionach, jakby w ten sposob chciala go przytrzymac w pozycji wyprostowanej.
– Owszem, mozesz.
– Aresztowali Roberta.
Nieco zaskoczyla ja ta wiadomosc, ale powstrzymala sie od komentarza.
– Porozmawiamy o tym, jak wytrzezwiejesz.
– Przeciez jestem trzezwy.
– Jak diabli.
Obejrzala sie, zeby sprawdzic, czy Harold stoi jeszcze przy drzwiach.
– Pojedzmy gdzies – zaproponowal Jeffrey i odwrocil sie, by usiasc za kierownica polciezarowki.
– Zaczekaj…
W pore wyciagnela rece, zeby go przytrzymac, kiedy polecial do tylu. Zaparla sie o jego plecy, potem o posladki i wepchnela go do kabiny auta. Usiadl i wybelkotal:
– To byl… strasznie meczacy dzien…
– Nie moge uwierzyc, ze w tym stanie usiadles za kierownica.
– A co? Kto mnie tu aresztuje? – wycedzil. – Gdyby nie ja, Hoss nawet Roberta nie wsadzilby za kratki. – Polozyl rece na kierownicy. – Boze, co za chryja… Cale miasto zwariowalo, ledwie sie tu pokazalem.
– Spadaj stad. – Tracila go lokciem w bok.
– Zaden mezczyzna nie powinien pozwolic kobiecie prowadzic.
Zasmiala sie i pchnela go mocniej.
– No, rusz sie, dryblasie. Jutro rano tez bedziesz mezczyzna.
Pod jego nogami zadzwonily puste butelki po piwie, kiedy przesuwal sie na miejsce pasazera. Schylil sie, pogrzebal wsrod nich i mruknal:
– Cholera. Piwo sie skonczylo.
– Jeszcze zdazymy kupic – odparla.
Wsunela sie za kierownice i zatrzasnela drzwi. Glosny metaliczny trzask rozszedl sie echem po szoferce. Siegnela do stacyjki, ale nie bylo w niej kluczykow.
– Pewnie dostanie wyrok smierci – rzekl Jeffrey rozpaczliwym tonem. – Jezu… – Ukryl twarz w dloniach.
Jeszcze raz obejrzala sie na oszklone drzwi domu pogrzebowego, nie majac pojecia, jak zareagowac.