– Oho, znalazly sie bohaterki – rzucil ironicznie Smith do swego kumpla.
Lena wciaz kleczala przy Marli i o malo jej nie kopnal, ruszajac w kierunku drzwi. Bez slowa zlapal jedna z dziewczynek za raczke i pociagnal za soba. Mala krzyknela, ale scisnal ja silnie za nadgarstek i natychmiast umilkla. Wyszedl z nia do lobby i zaczal sie naradzac ze wspolnikiem. Nie wstajac z kleczek, Lena odwrocila sie powoli, udajac, ze ich obserwuje, a jednoczesnie powoli wyciagnela reke do tylu, zeby wydobyc ukryty scyzoryk. Nagle ktos ja zlapal za dlon, nie miala jednak odwagi, zeby sie obejrzec. Brad stal z boku, wiec to na pewno nie on. Dziewczynki byly zbyt przerazone, zeby sie chocby poruszyc. Zatem to Marla musiala blyskawicznie zsunac jej skarpetke i szarpnieciem oderwac scyzoryk.
– Mamy przeciez lekarke i dwie sanitariuszki. Czemu nie? – odezwal sie glosniej Smith.
Jego kolega z rezygnacja pokrecil glowa, jakby nie w smak byl mu pomysl Smitha. Ten wrocil do sali, ciagnac za soba dziewczynke, i zwrocil sie do Leny:
– Idz i przynies z karetki potrzebne rzeczy.
– Co? – zapytala zdziwiona, jakby nie rozumiala, o co chodzi.
Spojrzal na zegarek – model, ktory reklamowano we wszystkich czasopismach dla mezczyzn, zachwalajac, ze wlasnie takich uzywaja komandosi z marynarki wojennej – i rzucil:
– Idz po sprzet i zaraz tu wracaj. – Przystawil malej pistolet do glowy. – Masz trzydziesci sekund.
– Kiedy ja…
– Dwadziescia dziewiec.
– Cholera – syknela, podrywajac sie i ruszajac biegiem do wyjscia z mocno bijacym sercem.
Wypadla na ulice, podbiegla do tylnych drzwi karetki, otworzyla je gwaltownie i zaczela sie rozgladac za czyms, co przypominaloby torbe z zestawem pierwszej pomocy.
– Pani detektyw? – zawolal ktos z ulicy. Domyslila sie, ze to ktorys z policjantow czuwajacych za oslona wozow patrolowych, lecz wolala nie tracic czasu na ogladanie sie w tamtym kierunku.
– Pani detektyw?!
– Wszystko w porzadku! – odkrzyknela w panice. – Nic sie nie stalo!
Jej wzrok spoczal na duzym plastikowym pojemniku przymocowanym paskami do karoserii. Wiele razy bywala na miejscu wypadku drogowego i natychmiast rozpoznala walizke, z ktora sanitariusze zblizali sie do poszkodowanego. Wskoczyla do srodka i roztrzesionymi rekami zaczela ja odpinac, mamroczac pod nosem:
– Kurwa mac! Kurwa mac!
Nie mogla sobie przypomniec, ile czasu przebywa juz poza budynkiem.
– Moze w czyms pomoc?! – zawolal policjant.
– Zamknij sie! – wrzasnela, otwierajac pojemnik.
W srodku znajdowaly sie fiolki z lekami, materialy opatrunkowe i narzedzia. Pozostawalo tylko miec nadzieje, ze to wystarczy. Po chwili namyslu zlapala drugi pojemnik i dzwignela ciezki defibrylator.
Podbiegla do drzwi i wpadla do srodka z takim impetem, ze az czuwajacy za kontuarem zabojca podskoczyl na miejscu. Zacisnal palce na kolbie pistoletu maszynowego, ale na szczescie nie zaczal do niej strzelac. Naparla ramieniem na drzwi wahadlowe i wskoczyla do ogolnej sali, gdzie Smith wciaz trzymal pistolet przytkniety do glowy dziewczynki. Z takim usmiechem spogladal na zegarek, ze ogarnela ja bezgraniczna nienawisc do niego.
Z hukiem postawila na podlodze przyniesiony sprzet, zlapala mala za ramiona i wyszarpnela ja z jego uscisku.
Smith przytknal wiec pistolet do jej czola, przez co zastygla bez ruchu. Powoli osunela sie na kolana, a on blyskawicznie kopnal ja w piers. Poleciala do tylu i rozciagnela sie na wznak na podlodze. Brad wyciagnal reke, zeby pomoc jej wstac, kiedy bandyta wymierzyl mu pistolet miedzy oczy i ciezkim butem przycisnal ja do podlogi.
– Wiedzialem, ze sprobujesz jakiegos bohaterskiego wyczynu – syknal.
– Nie – jeknela Lena, choc pod naciskiem jego buciora ledwie mogla zaczerpnac tchu.
Przydepnal ja mocniej i zapytal:
– Naprawde chcesz byc bohaterka?
– Nie… Prosze… – wyjakala, probujac zsunac jego noge ze swojej piersi, co tylko sklonilo go, by zwiekszyc nacisk. – Prosze… – powtorzyla, nie mogac sie uwolnic od mysli, jak to wplynie na plod rozwijajacy sie w jej macicy.
Smith fuknal glosno, jak gdyby rozczarowany.
– W porzadku – mruknal, zdejmujac z niej noge. – Niech to bedzie dla ciebie nauczka.
Brad pomogl jej wstac. Kolana ugiely sie pod nia, a zoladek podszedl do gardla. Czyzby doznala jakiegos wewnetrznego urazu? Polamal jej zebra?
Smith noga pchnal pierwszy plastikowy pojemnik w strone Sary.
– To wam powinno wystarczyc – oznajmil. – Obejrzymy sobie zabieg chirurgiczny w warunkach polowych. Jak w telewizji.
Sara pokrecila glowa.
– To zbyt niebezpieczne. Nie podejme sie…
– Nie masz innego wyjscia.
– On powinien sie znalezc na sali operacyjnej.
– Ta bedzie musiala wystarczyc.
– Moze umrzec. Smith podniosl pistolet.
– Przeciez i tak moze umrzec.
– Co masz przeciwko… – Sara urwala nagle, najwyrazniej probujac nad soba zapanowac, gdyz emocje braly w niej gore nad zdrowym rozsadkiem. Po chwili ciagnela: – Co masz przeciwko nam? Co zlego ci zrobilismy?
– Nie chodzi o ciebie – mruknal Smith. Podszedl do biurka, podniosl sluchawke dzwoniacego natretnie telefonu i wrzasnal do niej: – Czego, do kurwy?!
– Wiec co masz przeciwko Jeffreyowi? – rzucila Sara lamiacym sie glosem. Smith nawet na nia nie spojrzal, totez zwrocila sie do drugiego zabojcy: – Co on wam zlego zrobil?
Tamten obejrzal sie na nia, wciaz mierzac z pistoletu maszynowego w drzwi frontowe.
– Zamknij sie, do cholery! – warknal Smith do sluchawki. – Wlasnie zamierzamy tu przeprowadzic drobna operacje chirurgiczna. W koncu po to przyslalas sanitariuszki, no nie?
Sara nie zamierzala popuscic.
– No wiec? – rzekla glosno. – O co wam chodzi? Czemu to robicie? – zapytala z nuta desperacji w glosie. – Dlaczego?
Drugi zabojca wpatrywal sie w nia nieruchomym wzrokiem. Smith przytknal sluchawke do piersi, jakby byl ciekaw, czy jego kumpel odpowie. I tamten odparl cicho, ale na tyle wyraznie, by wszyscy slyszeli:
– Bo Jeffrey byl jego ojcem.
Sara oslupiala, jakby na wlasne oczy zobaczyla ducha. Wargi jej zadygotaly, gdy mruknela bezwiednie:
– Jared?
ROZDZIAL SIEDEMNASTY
Sara w myslach odliczala kolejne sygnaly, czekajac, az ktos odbierze. Ojciec nie cierpial automatycznych sekretarek, ale po jej powrocie z Atlanty zdecydowal sie kupic aparat z sekretarka, zeby czula sie bezpieczniej. Kiedy wiec po szostym sygnale urzadzenie sie wlaczylo, uslyszala chrapliwy glos ojca proszacy o zostawienie wiadomosci.
Zaczekala na sygnal i powiedziala:
– Mamo, to ja…
– Sara? – rozlegl sie niespodziewanie glos Cathy. – Zaczekaj chwile.
Dolecialy ja ciezkie kroki matki, ktora pobiegla wylaczyc automatyczna sekretarke stojaca na stoliku w ich sypialni na gorze. W domu byly tylko dwa aparaty, jeden w kuchni, podlaczony dwudziestometrowym kablem, a