Lena wykonala polecenie, ukladajac dlonie miedzy dwiema fotografiami w ramkach przedstawiajacymi obsade tutejszego posterunku z lat siedemdziesiatych. Byli na nich sami mezczyzni w granatowych mundurach, niemal bez wyjatku z krzaczastymi wasami. Ben Walker, owczesny komendant, jako jedyny byl gladko ogolony i krotko ostrzyzony, po wojskowemu. A dwa miejsca dalej w prawo wisialo zdjecie aktualne, na ktorym byla rowniez ona. Az wstrzymala oddech, modlac sie w duchu, zeby Smith nie zwrocil na nie uwagi.
– Ukrylas cos? – Zaczal ja bezceremonialnie obmacywac, przyciskajac calym swoim ciezarem do sciany. – A moze tutaj? – Wsunal jej lape pod biust i zaczal szybko rozpinac bluze pielegniarskiego stroju.
Przyjmowala to w milczeniu, czujac, jak serce wali jej coraz mocniej. Starala sie za wszelka cene nie patrzec na przykuwajace wzrok zdjecie, ktore wisialo pol metra od niej. Myslala, ze w chwili jego zrobienia byla jeszcze mloda i z optymizmem zapatrywala sie na swoja przyszlosc. Od dziecinstwa pragnela pojsc w slady ojca i zostac policjantka. Ten dzien, kiedy pozowali do wspolnej fotografii, byl jednym z najlepszych dni w jej zyciu, teraz jednak mogl sie stac przyczyna smierci.
Smith wsunal reke pod bluze i zacisnal dlon na jej piersi.
– Masz tam cos dobrego? – zapytal. – Bo serce strasznie mocno ci wali.
Zacisnela powieki, nakazujac sobie zachowac spokoj, kiedy przesunal dlon na druga piers. Czula na karku jego goracy, przyspieszony oddech, swiadczacy wyraznie o przyjemnosci, jaka czerpal z tej rewizji.
Zaskoczylo ja, ze nie czuje juz przerazenia. Bylo cos upiornie znajomego w odczuciach, jakie wywolywal w niej dotyk jego ciala. Smith nie byl zbyt wysoki, ale atletycznie zbudowany. Imponujace muskuly rozpychaly krotkie rekawy bawelnianej koszulki. Na swoj sposob przypominal jej Ethana. A z nim przeciez dawala sobie rade, swietnie wiedziala, co robic, by powstrzymac go od przekroczenia granicy wybuchu wscieklosci. Wrecz traktowala jak sport obserwowanie jego reakcji, ciagle sprawdzanie, jak daleko moze sie posunac. Jedyny problem polegal na tym, ze zdarzalo jej sie przesadzic, czego najlepszym dowodem byla rozcieta warga.
– Masz tam cos dobrego? – szepnal Smith, dyszac jej prosto do ucha. Jeszcze mocniej przycisnal ja do sciany, jakby chcial unaocznic swoje intencje. Ale i to odebrala spokojnie, majac wrazenie, ze jej swiadomosc odplywa do innego swiata, a tylko cialo pozostaje nadal na posterunku.
– Skoncz z tym – rozlegl sie drugi, jakby troche niesmialy glos, ktorego w pierwszej chwili nie rozpoznala. Ale Smith przeciagnal jeszcze raz dlonia po jej piersiach i cofnal sie o krok.
– Sciagaj buty – rzucil groznie, po czym zwrocil sie do Molly. – Teraz ty. Odwroc sie i lapy na sciane.
Molly obrzucila go zaleknionym spojrzeniem, ale wykonala polecenie i tak samo zaparla sie o sciane miedzy zdjeciami. Lena szybko zapiela bluze, przygladajac sie, jak Smith obszukuje Molly bez przejawiania jakichkolwiek uczuc. Odsunela sie od swojej fotografii na scianie, usiadla na podlodze i zaczela rozwiazywac pantofle. Kawalkami plastra przykleila scyzoryk w podbiciu stopy, miala nadzieje, ze nie bedzie go widac przez skarpetke. Starala sie ukryc zdenerwowanie, podajac Smithowi buty, ktorych cholewki dotad maskowaly ukryty scyzoryk. Powtarzala w myslach, ze jesli nie przeszuka jej ponownie i nie kaze zdjac skarpetek, wszystko bedzie dobrze. Obrocil pantofle podeszwami ku gorze, popatrzyl na nie, po czym zajrzal do srodka. To samo zrobil z butami Molly i rzucil obie pary na podloge. Molly przysunela swoje, zeby je wlozyc, aleja powstrzymal.
Zaczal grzebac w pudle z kanapkami, szukajac kontrabandy, zaraz jednak rozkazal: – Zabierzcie to i zaniescie do sali. Lena kleknela, zeby podniesc pudlo, ale z dlonia przycisnieta do piersi zaczekala, az Molly dzwignie skrzynke z woda i otworzy wahadlowe drzwi prowadzace do sali ogolnej. Wczesniej zdazyla wlozyc pantofle, tylko ich nie zawiazala. Stopy takze miala spocone, wiec tym bardziej wyraznie czula scyzoryk przyklejony plastrem pod skarpetka. Jak miala go przekazac zakladnikom? Zreszta, czy mogl im w czymkolwiek pomoc?
Szybko skupila sie na tym, co bylo w jej mocy, i rozejrzala ciekawie po sali. Panowal tu nieopisany balagan, stwierdzila jednak, ze plan sytuacyjny sporzadzony przez Franka i Pata dosc dobrze zgadza sie z rzeczywistoscia. Z otworow systemu wentylacyjnego wystawaly powtykane ubrania, czesc regalow i szafek na akta zostala przesunieta w celu zabarykadowania drzwi. Brad stal na srodku sali w samych bokserkach i bialym podkoszulku, jego chude, slabo owlosione nogi wystawaly jak patyki z czarnych skarpetek i sluzbowych pantofli. Za nim na podlodze siedzialy trzy dziewczynki i tulily sie do Marli niczym stadko sploszonych sikorek. Jeszcze dalej siedziala Sara, oparta plecami o sciane. Trzymala na kolanach glowe rannego mezczyzny lezacego z nogami wyciagnietymi w kierunku srodka sali. Lena az sie potknela i z hukiem postawila pudlo na podlodze, gdy rozpoznala w nim Jeffreya.
– Swietnie – odezwal sie Brad, ktory zaczal blyskawicznie ogladac przyniesione kanapki. Podniosl na nia oczy rozszerzone bardziej niz zwykle i dodal glebokim, gardlowym barytonem: – Matt jest ranny w ramie.
– Co?
– Matt – powtorzyl, ruchem glowy wskazujac Jeffreya. – Zostal postrzelony w ramie.
– Aha – mruknela, jakby wszystko rozumiala, choc nie potrafila sobie wytlumaczyc, o co chodzi.
– To odzyskuje, to znow traci przytomnosc – wyjasnila cicho Sara zatroskanym glosem. – Nie wiem, jak dlugo jeszcze wytrzyma.
– Mozemy mu jakos pomoc? – wtracila Molly. Sara ledwie mogla dobyc z siebie glosu. Odchrzaknela i powiedziala:
– Nalezaloby go stad zabrac.
– Nie ma mowy – burknal Smith, przerzucajac kanapki i odczytujac nalepki na opakowaniach. – Rety, co za gowno.
Robil to wyraznie na pokaz i Lena doszla do wniosku, ze specjalnie dla niej. Sama zaczynala powoli odczuwac mdlosci na widok policyjnego munduru, stawala sie jedna z tych, ktore wzywaja gliniarzy do awanturujacego sie chlopaka, a chwile pozniej sa gotowe rzucic sie do nog strozom prawa i blagac, zeby nie zabierali jej ukochanego do wiezienia. Uwazala, ze istnieje wyodrebniona grupa kobiet, ktore zachowuja sie i patrza na otaczajacy je swiat, jakby oczekiwaly kolejnego ciosu. W dodatku roztaczaly wokol siebie dziwna aure, moze wydzielaly jakies feromony, ktore przyciagaly facetow uwielbiajacych pastwic sie nad kobietami.
– On potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej – wycedzila Sara.
Molly zdjela stetoskop z szyi i ruszyla w jej strone.
– A ty dokad?! – warknal groznie Smith.
– Chcialam tylko…
– Ach, prosze uprzejmie. – Sklonil sie teatralnie i usunal sie z drogi. Dostrzegl, ze Lena bacznie mu sie przyglada, i puscil do niej oko.
Domyslila sie, czego od nich oczekuje, totez bez namyslu powiedziala cicho:
– Bardzo dziekujemy.
Zaczela rozpakowywac kanapki i podawac je dzieciom, pytajac kolejno, jak sie czuja. Wciaz jednak czula sie odizolowana od wszystkiego, jakby to ktos inny sie tym zajmowal, a ona, niewidzialna, unosila sie w powietrzu i obserwowala to z boku.
Znowu zadzwonil telefon. Smith cofnal sie szybko do biurka sekretarki, podniosl sluchawke i z hukiem cisnal ja z powrotem na widelki.
Jedna z przestraszonych dziewczynek az sie wzdrygnela.
– Ja chce do taty.
– Tak, wiem. Cicho – odezwala sie do niej lagodnie. – Juz niedlugo.
Mala jednak zaczela plakac i Lena pospiesznie wsunela jej w raczke otwarta butelke wody mineralnej, probujac opanowac narastajaca wscieklosc i poczucie bezradnosci.
– Nie placz – szepnela blagalnym tonem, myslac, ze nigdy nie umiala sobie radzic z dziecmi. – Wszystko bedzie dobrze.
Marla jeknela gardlowo, utkwiwszy w niej spojrzenie szklistych oczu.
Lena postanowila wcielic sie w role pielegniarki.
– Dobrze sie pani czuje? – zapytala, kladac dlon na ramieniu sekretarki. – Wszystko w porzadku?
Smith wrocil i stanal nad Molly i Sara. Najwyrazniej niezadowolony z rozwoju wydarzen, burknal:
– Wystarczy. Zabierajcie sie stad. I wyprowadzcie te stara malpe.
– Jemu potrzebna jest pomoc – zaoponowala slabo Molly.
– A mnie? – zapytal bandyta, wskazujac zacisnieta wokol ramienia biala szmatke z duza krwawa plama.
Telefon zadzwonil po raz kolejny. Widocznie Wagner zaczynala robic w gacie, ujrzawszy, jak wynosza zwloki Matta na ulice.
– W karetce sa niezbedne srodki – powiedziala Molly. – Pozwol Mattowi stad odjechac, a ja zostane zamiast niego.