zloty lancuszek z wisiorkiem.
– Dlaczego od razu mi nie powiedziales? Otworzyl wisiorek w ksztalcie serduszka i spojrzal na jego zawartosc.
– Nie wiem. Po prostu… – zawahal sie. – Nie chcialem, zebys dowiedziala sie o mnie jeszcze jednej zlej rzeczy.
– Jakiej?
– To tylko plotki – baknal, patrzac jej w oczy. – Zwykle plotki, Saro. Takie same bzdury, jakich mnostwo wygadywano o mnie w tym miescie. Wystarczy, ze raz sie cos przeskrobie, a wszyscy obarczaja cie wina za wszystko inne.
– Za co obarczaja cie tu wina? Zacisnal lancuszek w garsci.
– Pokazalem go Hossowi, ale nawet nie chcial o tym slyszec.
Sara popatrzyla na tandetne pozlacane serduszko i wklejone w srodku dwie fotografie. Przedstawialy male dzieci, jeszcze niemowleta majace najwyzej po kilka tygodni.
– Zawsze nosila ten lancuszek – ciagnal Jeffrey. – Wszyscy go widzieli na jej szyi, nie tylko ja. – Zasmial sie chrapliwie. – Tyle ze nikt nie mial pojecia, co zrobila, zeby go zdobyc. Na pewno go nie ukradla, bo i skad. Gdy ktoregos dnia przyszla do szkoly w nowej sukience, zaczelismy wymyslac najgorsze rzeczy: kto jej kupil i za co. A tym… – Uniosl nieco wyzej wisiorek -…przed wszystkimi sie chwalila. To byl jej najwiekszy skarb. Myslala, ze jest sporo wart. A to przeciez nawet nie jest zloto, tylko pozlacana blaszka. – Przygarbil sie i znowu wbil spojrzenie w ziemie. – Az nie chce mi sie myslec, co zrobila, zeby to zdobyc.
– Wyglada dosc staro. Moze to jeszcze nie antyk, ale ma duzo lat.
Wzruszyl ramionami.
– Na zdjeciach to jej dzieci?
Obrocil wisiorek do siebie i popatrzyl na fotografie.
– Nie wiem.
– Zatem juz wczoraj w jaskini wiedziales, ze to jej szkielet? – zapytala, nadal zachodzac w glowe, czemu od razu jej nie powiedzial.
– Az balem sie tak myslec – odparl. – Przez cale zycie dreczylo mnie poczucie winy za cos, czego nie powinienem sie wstydzic i na co nie mialem zadnego wplywu. – Jeszcze raz westchnal ciezko. – Za swoich rodzicow, dom, w ktorym sie wychowywalem, moje ubrania. Przez ten wstyd za wszelka cene chcialem wszystkim udowodnic, ze jestem lepszy, niz na to wygladam. – Odwrocil glowe w bok. – Wlasnie dlatego wyjechalem, chcialem uciec stad jak najdalej i nigdy nie wracac. Mialem dosc bycia synem Jimmy’ego Tollivera. Mialem dosc swidrujacych spojrzen ludzi, ktorzy obserwowali mnie na kazdym kroku, czekajac tylko, az mi sie noga powinie.
Sara milczala.
– Ty postrzegasz mnie tylko z tej dobrej strony – dodal.
Przytaknela ruchem glowy, bo nie mogla zaprzeczyc, choc zdrowy rozsadek podpowiadal jej co innego.
– Dlaczego? – zapytal z naciskiem, jakby nie potrafil tego zrozumiec.
– Bo nie chce… – urwala i wzruszyla ramionami. – Wlasciwie to sama nie wiem. Logika podpowiada mi tyle roznych rzeczy, jednak… – Postanowila wyrazic to jak najprosciej. – Czuje to tutaj. – Postukala sie palcem w piersi. – Uczucia, ktore we mnie wzbudzasz, kiedy sie kochamy, kiedy starannie zawiazujesz mi buty na kokardke, zeby sie nie rozwiazaly, kiedy mnie sluchasz… chocby tak, jak teraz, jak gdybys caly zamienial sie w sluch, bo naprawde chcesz wiedziec, co mysle… – Przypomniala sobie o liscie zolnierza, ktory jej przeczytal dwa dni temu, chociaz miala wrazenie, ze od tamtej pory minely lata. Uznala jednak, ze to dobry odnosnik i dodala: – Przeciez ty rowniez postrzegasz we mnie tylko to, co dobre.
Chwycil ja za reke.
– Ta historia ze szkieletem… Pewnie rozpeta tutaj istna burze.
– Dlaczego?
– Z powodu… Julii – rzekl z ociaganiem, jakby imie dziewczyny nie chcialo mu przejsc przez gardlo. – Jestes mi potrzebna, Saro. Bardzo pragne, zeby ktos widzial mnie takim, jakim jestem naprawde.
– Wyjasnij mi, o co w tym wszystkim chodzi.
– Nie moge – rzucil. Wydalo jej sie, ze dostrzega lzy w jego oczach, ale szybko odwrocil glowe i mruknal: – To nazbyt skomplikowane. Myslalem, ze moze Robert…
– A co on ma z tym wspolnego? Z trudem przelknal sline.
– Przyznal sie, ze ja zamordowal.
Sara mimowolnie przytknela dlon do piersi.
– Co takiego?
– Powiedzial mi to wczoraj.
– Rano?
– Nie, juz po tym, jak znalezlismy szkielet. – Otworzyla usta, chcac wyjasnic, ze to nie ma zadnego sensu, lecz dodal szybko: – Pokazalem mu lancuszek, a on powiedzial, ze ja zabil, uderzyl kamieniem w glowe.
Odchylila sie na oparcie krzesla, zastanawiajac sie goraczkowo nad tym, co uslyszala.
– Powiedziales mu wczesniej, ze czaszka jest peknieta?
– Nie.
– To skad mialby o tym wiedziec?
– Moze dowiedzial sie od Hossa. Czemu pytasz?
– Bo to pekniecie wcale nie bylo przyczyna jej smierci. Powstalo co najmniej trzy tygodnie wczesniej.
– Jestes tego pewna?
– Jak najbardziej. Kosc to takze zywa tkanka. Pekniecie zaczynalo sie juz zrastac, kiedy zginela.
– Dla mnie wygladalo tak, jakby ktos rozlupal jej glowe.
– To jeszcze cos innego. Dziura zostala wybita w czaszce duzo pozniej. Moze ciezki odlamek oderwal sie od skaly albo jakies zwierze… – zawahala sie, nie chcac tlumaczyc, jakich spustoszen w ludzkich szczatkach potrafia dokonac zwierzeta. – Ze wzgledu na brak skory i tkanek miekkich nie umiem dokladnie powiedziec, na ile przed smiercia odniosla to obrazenie, ktore moglo byc wynikiem uderzenia kamieniem w glowe. To jednak nie ma znaczenia, bo przyczyna smierci bylo pekniecie kosci gnykowej.
– Jakiej?
– Gnykowej – powtorzyla, unoszac reke do gardla. – To taka mala kostka tutaj, w ksztalcie litery U. Nie mogla peknac sama z siebie. Ktos musial ja bardzo silnie nacisnac, chcial udusic dziewczyne, albo uderzyl ja w krtan tepym narzedziem. – Popatrzyla na Jeffreya, probujac ocenic jego reakcje. – Ta kostka nie tylko pekla, ale rozlamala sie na dwie czesci.
Wyprostowal sie.
– Jestes tego pewna?
– Pokaze ci, jesli chcesz.
– Nie – mruknal, chowajac lancuszek do kieszeni. – Dlaczego wiec Robert twierdzi, ze ja zabil, kiedy tego nie zrobil?
– Wlasnie chcialam o to zapytac.
– Jesli klamie w tej jednej sprawie, rownie dobrze moze klamac co do wydarzen z ubieglej nocy.
– Tylko dlaczego? Po co mialby klamac?
– Nie wiem – odparl. – Ale sprobuje sie tego dowiedziec. – Wskazal rozebrany zlew. – Mozesz to za mnie dokonczyc?
Westchnela i obrzucila niechetnym spojrzeniem balagan w kuchni.
– Chyba tak.
Poderwal sie z podlogi, ale w drzwiach jeszcze przystanal.
– Mowilem zupelnie powaznie, Saro. Spojrzala na niego.
– Nie rozumiem.
– Chodzi mi o to, co ci powiedzialem w nocy. Naprawde cie kocham.
Usmiechnela sie mimowolnie, jakby w jednej chwili zapomniala o wszystkich przykrych rzeczach, jakie ja spotkaly w ciagu ostatnich dni.
– Jedz porozmawiac z Robertem – powiedziala. – Ja skoncze te robote i zaczekam na ciebie u Neli.