– Uciekam z miasta – odparl, kciukiem obracajac cylinder zamka cyfrowego. Kiedy wieczko odskoczylo, wyjal ze srodka pistolet i oznajmil z duma: – Szesc trzynascie, wynik naszego ostatniego meczu w mistrzostwach przeciwko druzynie z Corner.
– Powinnam… Wymierzyl do niej.
– Lepiej tu zostan, Saro.
W jej pamieci odzyly wspomnienia z tamtego koszmaru, ktory przezywala w lazience szpitala Grady’ego, krwawiac z wielu miejsc, niezdolna poruszyc reka ani noga, nie mogac rowniez wezwac pomocy. Za zadne skarby nie mogla dac sie uwiezic jak wtedy. Po raz drugi by tego nie przezyla.
– Siadaj – rozkazal, wskazujac fotel.
Z calej sily probowala zachowac spokoj, ale nie mogla zapanowac nad sercem bijacym jak oszalale.
– Nikomu nie powiem – rzucila w desperacji blagalnym tonem.
– Nie moge ci zaufac – odparl, ruchami pistoletu nakazujac cofnac sie na fotel. – Chodz tu i siadaj. – Popatrzyl na nia uwaznie, a gdy nadal stala jak wmurowana, dodal: – Przepraszam za swoje zachowanie. Nie powinienem byl na ciebie krzyczec.
Utkwila spojrzenie w wylocie lufy pistoletu, majac nadzieje, ze sie nie myli.
– Nie jest naladowany.
Robert z glosnym brzekiem pociagnal do siebie pokrywe zamka.
– Teraz juz jest.
Nadal nie mogla sie ruszyc z miejsca.
– Co zamierzasz?
– Nic – odrzekl. – Chce cie tylko zwiazac.
Serce podeszlo jej do gardla. Nie mogla do tego dopuscic. Chybaby oszalala, gdyby dala sie skrepowac. Usilowala wziac glebszy oddech, ale i z tym miala klopoty. Tracila panowanie nad soba.
– Musze zaczac od poczatku – wyjasnil, chociaz wcale o to nie prosila. Znowu machnal pistoletem w strone fotela i rzekl: – Odsun sie od drzwi, Saro, bo cie zastrzele.
– Dlaczego? – zapytala, probujac sie odwolac do jego logiki, swiadoma jednak, ze zapewne taki sam widok mial przed oczami Luke Swan, zanim kula roztrzaskala mu czaszke.
– Nie chce cie skrzywdzic – powiedzial, jakby to mialo ja uspokoic, mimo ze wciaz mierzyl do niej z pistoletu. – Boje sie, ze natychmiast powiadomisz Jeffreya, a on mnie odnajdzie.
Poczula, jak drza jej rece. Miala swiadomosc, ze grozi jej hiperwentylacja, jesli zaraz nie zapanuje nad oddechem.
– Przeciez ja nawet nie wiem, gdzie on jest.
– Ale na pewno niedlugo wroci – rzekl, pochylajac sie znowu nad szuflada komody, ale nie przestawal do niej mierzyc. Wyciagnal niewielka skrzynke z narzedziami. – Na pewno nie zostawi cie tutaj. Jeszcze nigdy nie widzialem, zeby sie tak zaangazowal.
Katem oka oszacowala odleglosc dzielaca ja od drzwi sypialni. Robert byl bardzo sprawny fizycznie, musialaby popedzic, ile sil w nogach. Oczywiscie nie miala szans uciec przed kula, ale musiala podjac ryzyko. Zrobila malenki kroczek, przesuwajac sie o pare centymetrow wzdluz sciany.
Robert jedna reka z trzaskiem otworzyl skrzynke. Obejrzal sie i patrzac na nia, po omacku wyciagal ze srodka rolke srebrzystej tasmy izolacyjnej.
Otworzyla szeroko usta, ale nie byla juz w stanie zaczerpnac powietrza. Napastnik z Atlanty zakneblowal ja dokladnie taka sama tasma, zeby byla cicho, kiedy ja gwalcil. Tylko dlatego wszystko odbylo sie w przerazajacej ciszy.
– Zaluje, ze nie mam czegos bardziej stosownego – rzekl Robert. – Ta tasma dosc mocno trzyma, bedzie bolalo podczas odrywania.
– Prosze – jeknela roztrzesionym glosem. – Lepiej zamknij mnie w szafie.
– I tak bys tam krzyczala.
– Nie bede – obiecala, a kolana zaczely jej tak silnie dygotac, jakby miala sie lada moment przewrocic. – Przysiegam, ze nie bede. – Lzy pociekly jej po twarzy na sama mysl, ze za chwile ta przerazajaca tasma dotknie jej skory. Jakims cudem zdolala przesunac sie jeszcze o krok w strone drzwi. Wyciagnela rece do Roberta i powtorzyla blagalnie: – Obiecuje, ze bede cicho. Nie pisne ani slowka.
To, ze byla na granicy utraty panowania nad soba, chyba jeszcze bardziej go uspokoilo. Odezwal sie spokojnie i rzeczowo:
– Naprawde nie moge ci zaufac. Chlipnela glosno.
– Prosze, Robert. Wszystko, tylko nie to. Blagam…
– Przestan…
Rzucila sie nagle do wyjscia i wypadla na korytarz. Robert poderwal sie na nogi i skoczyl za nia, lecz zdolal ja jedynie musnac palcami, gdy skrecala do wyjscia. Nie obejrzala sie nawet, tylko bez namyslu dala nura do saloniku. Siegala juz do klamki frontowych drzwi, kiedy zlapal ja wpol i pchnal na stolik do kawy. Pilkarskie pamiatki Oposa posypaly sie ze scian, kiedy blat rozpekl sie rowno na pol pod ich wspolnym ciezarem. Impet upadku zaparl Sarze dech w piersi, poczula, jakby jej pluca stanely w ogniu.
– Do diabla! – syknal Robert, ciagnac ja za pasek spodni w gore.
Na oslep zamachala rekoma i zaczela szybko przebierac nogami, probujac na nich stanac, lecz tylko porozrzucala po podlodze odlamki szkla, gdy powlokl ja jak szmaciana lalke z powrotem do sypialni.
– Prosze… – wymamrotala, wbijajac mu paznokcie w wierzch dloni. Probowala sie czegos zlapac, ciagala rekami po scianach, zrzucajac oprawione w ramki zdjecia i kwiaty doniczkowe. Zacisnela palce na klamce, ale szarpnal nia mocniej i jedynie polamala sobie paznokcie.
– Matko Boska… – jeknal, rzucajac ja na podloge, gdy rozorala mu skore na ramieniu. Probowala sie szybko podniesc, ponaglana histerycznym krzykiem, ktory rozbrzmiewal jej w glowie, bo przez zacisniete gardlo nie potrafila dobyc z siebie glosu. Rece miala mocno zakrwawione, ale byla gotowa dalej sie bronic, jesli zajdzie potrzeba.
– Przestan! – krzyknal, po raz kolejny zwalajac ja z nog. Popelzla wiec na czworakach do drzwi, ale znowu schwycil ja i pociagnal z powrotem.
Zdolala wreszcie krzyknac:
– Puszczaj!
Pchnal ja na podloge, i to tak silnie, ze huknela glowa o deski. Zlapal ja skurcz zoladka, a powieki zaczely nerwowo trzepotac.
– Sara – jeknal przestraszony, dzwigajac ja w gore. Oparl jej glowe na swoich kolanach i przemowil spokojnie: – Przestan. Nie chce cie skrzywdzic.
– Robert… prosze… – wyszeptala, probujac opanowac coraz silniejsze nudnosci. Chciala wstac, ale nagle jakby calkiem opadla z sil. Wszystkie miesnie miala niczym z waty, nie mogla skupic wzroku na zadnym przedmiocie.
Polozyl ja delikatnie na podlodze i przyciagnal z kata sypialni fotel na biegunach.
– Nie chcialem ci zrobic nic zlego – powtorzyl, podnoszac ja z podlogi. Bezwladnie przelewala mu sie przez rece, gdy sadzal ja na fotelu. Czula, jak tresc zoladkowa podchodzi jej do gardla. Caly pokoj wirowal przed oczami.
– Tylko nie mdlej – szepnal blagalnie, jakby mogl w ten sposob powstrzymac ja od utraty swiadomosci. Jeszcze nigdy dotad nie zemdlala, ale bardzo silne zawroty glowy sklanialy ja do wniosku, ze mogla sie nabawic jakiegos powazniejszego urazu.
Zaczela oddychac gleboko i rytmicznie, chociaz bolaly ja zebra. Robert patrzyl na nia uwaznie, wyczulony na kazde poruszenie. Uplynelo jednak pare minut, nim Sara odzyskala stopniowo ostrosc widzenia, a skurcz zoladka ustapil.
– Upadek cie po prostu ogluszyl – powiedzial z wyrazna ulga. Mimo to przytrzymal ja jeszcze na fotelu, jakby sie obawial, ze nie zdola siedziec o wlasnych silach. Po raz ostatni obrzucil ja uwaznym spojrzeniem, po czym zaczal odwijac tasme izolacyjna. Zsunal jej nieco skarpetke i unieruchomil noge przy poreczy fotela.
Obserwowala jego poczynania, nie mogac im w zaden sposob zapobiec.
– Nie moge isc do wiezienia – wyjasnil. – Myslalem, ze jakos to zniose, ale sie pomylilem. Nie dam rady spedzic za kratkami jeszcze jednej takiej nocy jak ostatnia.
Przytwierdzil jej druga noge do fotela, ktory lekko sie rozkolysal. Znowu zaczelo jej sie zbierac na mdlosci,