– Ty idioto – wycedzil Jeffrey. – Stary, samolubny idioto.

Szeryf obrzucil go ostrym spojrzeniem.

– Nie masz prawa…

– Co takiego zrobila? – przerwal mu. – Wyslales ja stad, zeby urodzila dziecko, ale wrocila. Czyzbys sie ludzil, ze nie wroci?

Hoss lekcewazaco machnal reka, odwrocil sie i stanal przy oknie.

– Myslisz, ze jestes nietykalny? – ciagnal Jeffrey. – Ze ochroni cie odznaka, za ktora sie ukrywasz?

Szeryf uparcie milczal.

– Wrocila i co potem? Czego chciala? Pieniedzy? Hoss zgarbil sie i ulozyl dlonie na sztandarze przywiezionym z pogrzebu brata.

– Myslala, ze sie z nia ozenie. Dobre, nie? Chciala zostac moja zona. – Zasmial sie cicho. – Szlag by to…

– I dlatego ja zabiles?

– Nie zabilem jej – mruknal skruszonym glosem, choc zapewne nie z powodu wyrzutow sumienia, a tylko dlatego, ze sprawa sie wydala. – To byl wypadek.

– No pewnie. Jeszcze nie slyszalem, zeby ktos zostal uduszony wskutek wypadku.

– Zagrozila, ze wszystkim rozpowie – odparl Hoss nienaturalnie piskliwym glosem. – Wrocila z dzieciakiem na reku jak jakas przekleta najswietsza dziewica i powiedziala, ze chce, abym zrobil z niej przyzwoita kobiete. Dasz wiare? Ludzila sie, ze kupie caly ten tort, w ktory wszyscy wtykali paluchy, zeby sprobowac kremu. Wystawilbym sie na posmiewisko, gdybym sie ozenil z taka dziwka.

– Nie nazywaj jej tak – rzucil ostro. – Nie masz do tego prawa.

– Mam pelne prawo – odrzekl rownie ostro. – Sprawiala same klopoty. Nawet ciebie oskarzyla o gwalt. Podobalo ci sie to?

– Aha – mruknal Jeffrey, zrozumiawszy, do czego Hoss zmierza. – Wiec teraz bedziesz mnie przekonywal, ze zabiles ja dla mojego dobra?

– I Roberta.

Z trudem przychodzilo mu maskowac coraz wieksze oslupienie. Chcial jednak poznac cala prawde.

– Co sie stalo?

– Przyszla do biura. – Wskazal biurko, wykrzywiajac usta w grymasie pogardy. – Wyobrazasz sobie? Tu, do mojego biura!

– I co?

Hoss odwrocil sie znowu i jal w zamysleniu wodzic palcami po drewnianym pudelku mieszczacym sztandar.

– Bylo juz dosc pozno, mniej wiecej tak jak teraz. Prawie nikogo nie bylo na posterunku. – Urwal na chwile. – Zaczela sie do mnie jak zawsze przymilac, ale nagle przerwala. Niezle z niej bylo ziolko.

Jeffrey nie odpowiedzial.

– Wszczela dyskusje na temat naszej przyszlosci.

– Zgwalciles ja?

– Skadze. Sama mi sie oddawala. Ona zawsze byla chetna.

– I co dalej?

– Powiedziala, ze pragnie, bym sie z nia ozenil, bo nie chce zostawiac Erica pod opieka matki.

Dopiero teraz wzrok Jeffreya przykula mosiezna tabliczka przykrecona do drewnianego pudelka ze sztandarem. Widywal ja setki razy, ale dopiero teraz skojarzyl. Bylo na niej wyryte nazwisko JOHN ERIC HOLLISTER. Julia wywierala na niego nacisk na rozne sposoby, nie majac pojecia, ze naciska zdecydowanie za mocno.

– Poklociliscie sie? – zapytal.

– Owszem. Zaproponowalem jej pieniadze, ale cisnela mi je w twarz. Powiedziala, ze sama wezmie sobie duzo wiecej, jak sie pobierzemy. – Znowu zasmial sie gardlowo. – Dasz wiare, ze byla az tak glupia? Naprawde myslala, ze sie z nia ozenie. Sadzila, ze nadaje sie do czegos wiecej niz tylko obciagania facetom i dawania im dupy.

Jeffrey o malo nie zazgrzytal zebami. Ilekroc Hoss wypowiadal sie na temat Julii, mial ochote dac mu w morde.

– Zaczela mnie szturchac i zasypywac pogrozkami. Nie nawyklem, zeby ktos mi grozil.

– Dlatego ja zabiles?

– Jeszcze raz powtarzam, ze to byl wypadek. Chcialem tylko przemowic jej do rozsadku, otworzyc oczy. – Odwrocil sie z kwasnym usmiechem na ustach, jakby oczekiwal, ze Jeffrey poprze jego stanowisko. – Gdy to nie przynioslo efektu, chcialem ja wyrzucic z gabinetu. Wzialem ja za ramiona i popchnalem do wyjscia. I zanim sie zorientowalem, rzucila sie na mnie. I co ty na to? Po prostu wskoczyla mi na plecy, zaczela wierzgac, drapac i wrzeszczec wnieboglosy. Przestraszylem sie, ze ktos ja uslyszy i zajrzy tu, zeby zobaczyc, co sie dzieje.

Jeffrey ze zrozumieniem pokiwal glowa.

– Sam nie wiem, kiedy zacisnalem jej palce na szyi. – Hoss wyciagnal przed siebie rece z zakrzywionymi palcami, dokladnie tak samo, jak Robert, kiedy sie przyznawal do zabicia Julii. Tyle ze szeryf zrobil to z zaangazowaniem czlowieka, ktory naprawde udusil dziewczyne, jakby walczyl z demonicznymi wspomnieniami wyplywajacymi mu z pamieci. Z nosa pociekl mu silniejszy strumyk krwi, lecz chyba nawet tego nie zauwazyl.

– Probowalem ja tylko uciszyc. Nie zamierzalem skrzywdzic. Chcialem, zeby przestala krzyczec. No i w koncu przestala. – Zapatrzyl sie w jakis punkt na scianie ponad ramieniem Jeffreya. – Potem probowalem ja ratowac. Robilem sztuczne oddychanie i masaz serca. Ale wszystko na nic. Po prostu osunela sie bezwladnie na podloge… Musialem jej niechcacy skrecic kark czy cos w tym rodzaju.

Jeffrey milczal jeszcze przez chwile, wyobrazajac sobie przebieg zdarzenia. Jeszcze kilka lat temu wzialby slowa Hossa za dobra monete, moze nawet pomoglby mu zatrzec slady zbrodni. Ale teraz patrzyl na to zupelnie innym wzrokiem, dostrzegal tylko stek klamstw majacych ukryc straszliwa prawde i pozwolic staremu spokojnie spac po nocach. Zblizyl sie do niego o krok.

– Udusiles ja.

– Nie chcialem.

– Ile to trwalo? – zapytal, podchodzac jeszcze o krok. Z dochodzenia, jakie prowadzil rok temu, swietnie wiedzial, ze wcale nie tak latwo jest udusic czlowieka, zwlaszcza gdy ten probuje sie bronic wszelkimi mozliwymi sposobami, co zapewne czynila Julia. – Ile czasu sciskales ja za szyje, zanim osunela sie bez czucia na podloge?

– Nie wiem. Niezbyt dlugo.

– A dlaczego ukryles zwloki w jaskini?

– Zrobilem to bez zastanowienia – baknal, lecz blyski w jego oczach zdradzaly, ze jednak czuje sie winny.

– Wszyscy wiedzieli, ze to nasza kryjowka – ciagnal Jeffrey. – Gdyby ktos odnalazl zwloki, musialby pomyslec, ze to sprawka moja albo Roberta, albo nawet nas obu.

– Nie o to mi…

– Wczesniej rozpowiadala, ze ja zgwalcilismy. Nie minal nawet rok. Mielibysmy oczywisty powod, zeby sie na niej mscic, prawda? Kazdy musialby dojsc do takiego wniosku.

– Chwileczke – syknal Hoss, majac odwage spojrzec mu wreszcie w oczy, chociaz wiele go to kosztowalo. – Sugerujesz, ze zrobilem to specjalnie, zeby zrzucic wine na ciebie i Roberta?

– Oczywiscie.

Szeryf nie wytrzymal i wrzasnal:

– Przeciez mowilem, ze to byl wypadek!

– Wiec powiesz to teraz publicznie – wycedzil Jeffrey. Hoss nagle pobladl. – Powiesz to White’owi, Thelmie z banku, Reggiemu Rayowi, jak juz przywiezie tu Jessie…

Po twarzy starego przemknal grymas paniki.

– Nie zrobisz mi tego.

– Tak myslisz? Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie policyjna odznaka znaczy cos wiecej niz bon na darmowe sniadania w miejskim ratuszu.

– Sam cie nauczylem szacunku dla odznaki.

– Niczego mnie nie nauczyles.

Вы читаете Fatum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату