Jak i inni wchodzacy do budynku, zachlapalam marmurowa posadzke topniejacym sniegiem i podeszlam blizej, by przyjrzec sie dostojnym obrazom. Thomas Cranmer, Arcybiskup Cantenbury. Dobra robota. Tom. John Bunyan, Niesmiertelny Marzyciel. Czasy sie zmienily. Za moich czasow na uniwersytecie, jezeli ktos zostal zlapany na bujaniu w oblokach, zostawal natychmiast przywolany do porzadku, a czasami wrecz upokorzony.

Wspielam sie po kretych schodach, minelam dwoje drewnianych drzwi na drugim pietrze: jedne prowadzace do kaplicy, drugie do biblioteki i weszlam przez trzecie. Tutaj elegancje holu zastapily wyrazne znaki zaniedbania. Farba platami schodzila ze scian i z sufitu, gdzieniegdzie brakowalo plytek.

Na szczycie schodow przystanelam, by sie zorientowac, gdzie mam isc. Bylo dziwnie cicho i ponuro. Po lewej stronie mialam wneke z dwojgiem drzwi wychodzacych na balkon w kaplicy. Po obu stronach wneki zaczynaly sie korytarze z drewnianymi drzwiami po kazdej stronie. Skrecilam w ten za wneka.

Ostatnie biuro po lewej stronie bylo otwarte, ale nikogo tam nie zauwazylam. Na tabliczce na drzwiach delikatnymi literami napisane bylo “Jeannotte”. W porownaniu z moim biurem, ten pokoj wygladal jak Kaplica Swietego Jozefa. Byl dlugi i waski, z oknem w ksztalcie dzwonu na koncu. Przez witrazowe okno widzialam budynek administracji i podjazd prowadzacy do Strathcona Medical-Dental Complex. Deptana niezliczona iloscia studenckich stop podloga przybrala kolor zoltawy.

Na kazdej scianie znajdowaly sie polki pelne ksiazek, czasopism, zeszytow, kaset video, pojemnikow na slajdy i stosow papierow i przedrukow. Przy oknie stalo drewniane biurko, po jego prawej stronie znajdowalo sie stanowisko do pracy na komputerze.

Spojrzalam na zegarek. Za kwadrans pierwsza. Przyszlam za wczesnie. Wrocilam do korytarza i zaczelam ogladac zdjecia na jego scianach. Szkola Teologii, klasa absolwentow w roku tysiac dziewiecset trzydziestym siodmym, trzydziestym osmym i trzydziestym dziewiatym. Sztywne sylwetki. Ponure twarze.

Doszlam do czterdziestego drugiego, kiedy pojawila sie mloda kobieta. Miala na sobie dzinsy, golf i welniana koszule w krate, ktora siegala jej do kolan. Blond wlosy siegaly linii szczeki, a gesta grzywka zakrywala brwi. Na twarzy ani sladu makijazu.

– W czym moge pomoc? – zapytala. Przechylila glowe i grzywka sie zakolysala.

– Szukam doktor Jeannotte.

– Pani doktor jeszcze nie przyszla, ale zaraz powinna byc. Czy ja moge w czyms pomoc? Jestem jej asystentka. – Szybkim gestem zalozyla wlosy za prawe ucho.

– Dziekuje. Chcialabym zadac doktor Jeannotte kilka pytan. Poczekam, jezeli mozna.

– No coz, dobrze. Chyba nic sie nie stanie… Ale, hm, pani doktor nie pozwala nikomu wchodzic do swojego gabinetu. – Spojrzala na mnie, przez otwarte drzwi i znowu na mnie. – Bylam na ksero.

– W porzadku. Poczekam na korytarzu.

– Nie, to moze troche potrwac. Ona sie czesto spoznia. Ja… – Obrocila sie i sprawdzila korytarz. – Moze pani zostac w gabinecie. – Znowu gest za ucho. – Ale nie jestem pewna, czy jej sie to spodoba.

Nie potrafila podjac decyzji.

– Tutaj jest w porzadku. Naprawde.

Znowu spojrzala gdzies za mna, a potem z powrotem na mnie. Zagryzla warge i znowu zalozyla wlosy. Ona byla za mloda na studentke kolegium. Wygladala, jakby miala dwanascie lat.

– Jak pani sie nazywa?

– Doktor Brennan. Tempe Brennan.

– Czy pani wyklada?

– Tak, ale nie tutaj. Pracuje w Laboratorium Medycyny Sadowej.

– To znaczy na policji? – Miedzy oczami pojawila sie zmarszczka.

– Nie. Zajmujemy sie badaniami medycznymi.

– Och. – Pociagnela jezykiem po wargach i spojrzala na zegarek. To byla jej jedyna bizuteria.

– Coz, prosze wejsc i usiasc. Ja tutaj jestem, wiec chyba nic sie nie stanie. Bylam tylko na ksero.

– Nie chcialabym sprawiac…

– Nie ma zadnego problemu. – Skinieciem glowy zaprosila mnie do srodka i sama weszla. – Prosze wejsc.

Usiadlam na malej kanapie, ktora mi wskazala. Minela mnie, poszla na drugi koniec pokoju i zajela sie czasopismami na polkach.

Slyszalam szum elektrycznego silnika, ale nigdzie nie widzialam zadnego urzadzenia. Rozejrzalam sie. Nigdy nie widzialam, aby ksiazki zajmowaly az tak wiele miejsca w pomieszczeniu. Przejrzalam tytuly na polce naprzeciwko.

Elementy tradycji celtyckiej. Manuskrypty z Morza Martwego i Nowy Testament. Tajemnice masonerii. Szamanizm: archaiczne techniki ekstazy. Krolewskie rytualy Egiptu. Komentarze Peake'a na temat Biblii. Naduzycia niektorych kosciolow. Reforma mysli i psychologia fatalizmu. Armageddon w Waco. Gdy czas sie dopelni: Przepowiednie w nowoczesnej Ameryce. Eklektyczna kolekcja.

Minuty sie wlokly.

W gabinecie bylo zbyt cieplo i czulam, ze przy podstawie czaszki zaczyna sie bol glowy. Zdjelam kurtke.

Przyjrzalam sie sztychowi, ktory wisial na prawo. Nagie dzieci ogrzewaly sie przy palenisku, ich skora blyszczala od ognia. Napis ponizej glosil Po kapieli, Robert Peel, 1892. Ten obrazek przypomnial mi podobny z muzycznego pokoju mojej babki.

Sprawdzilam czas. Dziesiec po pierwszej.

– Jak dlugo pracuje pani dla doktor Jeannotte?

Pochylala sie nad biurkiem, ale na dzwiek mojego glosy natychmiast sie wyprostowala.

– Jak dlugo? – Skonsternowana.

– Jest pani jedna z jej bylych studentek?

– Nie, ja jeszcze studiuje.

Jej sylwetke oswietlalo swiatlo z okna. Nie widzialam rysow twarzy, ale wydawala sie spieta.

– Slyszalam, ze ma swietne kontakty ze studentami.

– Dlaczego pani mnie o to pyta?

Dziwna odpowiedz.

– Bylam po prostu ciekawa. Ja rzadko kiedy mam czas dla moich studentow poza wykladami. Podziwiam ja.

Chyba ja przekonalam.

– Doktor Jeannotte dla wielu z nas jest czyms wiecej niz tylko nauczycielem.

– Co sklonilo pania do wyboru nauk religijnych jako specjalizacji?

Przez chwile nie odpowiedziala. Kiedy pomyslalam, ze nie uslysze odpowiedzi, powiedziala wolno:

– Spotkalam doktor Jeannotte, kiedy zapisalam sie na seminarium. Ona… – Znowu dluga przerwa. Swiatlo padajace z okna sprawialo, ze nie moglam widziec wyrazu jej twarzy. -…zainspirowala mnie.

– W jaki sposob?

Kolejna przerwa.

– Sprawila, ze chcialam robic wszystko dobrze. Nauczyc sie, jak robic wszystko dobrze.

Nie wiedzialam, co powiedziec, ale tym razem nie musialam jej zachecac, by mowila.

– Zdalam sobie sprawe, ze napisano juz wiele odpowiedzi. Musimy sie tylko nauczyc je znajdowac. – Wziela gleboki oddech, wypuscila powietrze.

– To jest naprawde trudne, ale zrozumialam, jaki balagan robia ludzie na swiecie i ze tylko kilku oswieconych…

Lekko sie obrocila i znowu widzialam jej twarz. Oczy otworzyla szeroko, a usta zacisnela.

– Doktor Jeannotte. My tylko rozmawialysmy.

W drzwiach stala kobieta. Nie miala wiecej jak metr piecdziesiat wzrostu. Ciemne wlosy sciagniete do tylu i zwiazane. Jej cera przybrala kolor skorupki jajka, dokladnie takiego, jak kolor sciany z tylu.

– Wczesniej bylam na ksero. Nie bylo mnie tylko kilka sekund.

Kobieta sie nawet nie poruszyla.

– Nie zostawilam tej pani tu samej. Nie zrobilabym tego. – Studentka zgryzla warge i spuscila wzrok.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату