Wyjasnil mi to ojciec Menard.
– Tak. Az do niedawna.
– Ale nie znaleziono metryki Elisabeth?
– Nie. – Ucichla na moment. – To przez pozary. Siostry z Notre Dame zbudowaly piekny dom na stoku Mount Royal. W tysiac osiemset osiemdziesiatym. Niestety, spalil sie trzynascie lat pozniej. Nasz zostal zniszczony w tysiac osiemset dziewiecdziesiatym siodmym. W czasie tych pozarow splonelo mnostwo bezcennych dokumentow.
Przez chwile obie milczalysmy.
– Siostro, czy jest jeszcze jakies miejsce, gdzie moglabym uzyskac informacje o urodzeniu Elisabeth? Albo o jej rodzicach?
– Ja… coz, chyba moglaby pani sprobowac w swieckich bibliotekach. Albo w towarzystwie historycznym. Albo na jednym z uniwersytetow. We francuskiej historii Kanady wiele bylo waznych osobistosci o nazwiskach Nicolet i Belanger. Na pewno sa opisani w dokumentach historycznych.
– Dziekuje, siostro. Tak zrobie.
– Na uniwersytecie McGill jest pani profesor, ktora zajmowala sie naukowo naszym archiwum. Moja siostrzenica ja zna. Ona studiuje ruchy religijne, ale tez interesuje sie historia Quebecu. Nie pamietam, czy jest antropologiem, czy historykiem. Ona moglaby pani pomoc. – Zawahala sie. – Jej zrodla beda oczywiscie inne niz nasze.
Tego bylam pewna, ale nic nie powiedzialam.
– Czy pamieta siostra jej nazwisko?
Nastala dluzsza przerwa. Po drugiej stronie linii telefonicznej slyszalam glosy, z daleka, jakby dochodzace z drugiego brzegu jeziora. Ktos sie zasmial.
– Tyle czasu minelo. Przykro mi. Jezeli pani chce, moglabym zapytac siostrzenice.
– Dziekuje, siostro. Pojde tym sladem.
– Pani doktor, jak pani mysli, kiedy pani skonczy z tymi koscmi?
– Wkrotce. Skoncze raport w piatek, pod warunkiem, ze nie zdarzy sie nic nieoczekiwanego. Spisze informacje dotyczace wieku, plci i rasy, inne obserwacje, jakich dokonalam, i skomentuje, jak moje obserwacje maja sie do faktow dotyczacych Elisabeth. Siostry same uznaja, co z tego podac do wniosku, jaki zlozony zostanie w Watykanie.
– Sama pani zadzwoni?
– Oczywiscie. Jak tylko skoncze.
Tak naprawde to juz skonczylam i nie mialam watpliwosci, co bedzie w moim raporcie. Dlaczego im nie powiedzialam tego teraz?
Wymienilysmy pozegnania, rozlaczylam sie, poczekalam na sygnal i wykrecilam numer. Po drugiej stronie miasta zadzwonil telefon.
– Mitch Denton.
– Czesc, Mitch. Tempe Brennan. Nadal jestes tam u siebie szefem? Mitch byl szefem wydzialu antropologii, ktory zatrudnil mnie na pol etatu, kiedy pierwszy raz przyjechalam do Montrealu. Od tamtej pory bylismy przyjaciolmi. Specjalizowal sie w paleolicie.
– Nadal tu siedze. Moze poprowadzilabys u nas letni kurs w tym roku?
– Nie, dzieki. Mam do ciebie pytanie.
– Strzelaj.
– Pamietasz te historyczna sprawe, o ktorej ci opowiadalam? Te nad ktora pracuje dla archidiecezji?
– Ta przyszla swieta?
– Zgadza sie.
– Pewnie. Jedna z lepszych rzeczy, nad ktorymi zdarzylo ci sie pracowac. Znalazlas ja?
– Tak, ale zauwazylam cos dziwnego i chcialabym sie czegos wiecej o niej dowiedziec.
– Dziwnego?
– Niespodziewanego. Posluchaj, jedna z siostr powiedziala mi, ze ktos z McGill zajmuje sie badaniami zwiazanymi z religia i historia Quebecu. Czy cos ci to mowi?
– To na pewno chodzi o nasza Daisy Jean.
– Daisy Jean?
– Dla ciebie doktor Jeannotte. Profesor nauk religijnych i najlepsza przyjaciolka studentow.
– Daj spokoj, Mitch.
– Nazywa sie Daisy Jeannotte. Oficjalnie jest na Wydziale Nauk Religijnych, ale uczy tez na kursach historycznych. “Ruchy religijne w Quebecu”. “Starozytne i nowoczesne systemy wiary”. Tego typu sprawy.
– A dlaczego Daisy Jean? – dociekalam.
– Tak ja tu czule nazywamy. Ale nie zwracamy sie tak do niej. Ona jest czasami nieco… dziwna, ze tak powiem.
– Dziwna?
– Nieprzewidywalna. Ona jest z Dixie, wiesz?
Zignorowalam to. Mitch przeniosl sie z Vermont. Ciagle sie czepial mojego poludniowego pochodzenia.
– Dlaczego mowisz, ze jest najlepsza przyjaciolka studentow?
– Daisy caly swoj wolny czas spedza ze studentami. Zabiera ich na wycieczki, daje im rady, podrozuje z nimi, zaprasza ich do domu na obiad. Pod jej drzwiami ciagle stoi kolejka dusz potrzebujacych pocieszenia i rady.
– Godne podziwu.
Zaczal cos mowic, ale sie powstrzymal.
– Chyba tak.
– Czy doktor Jeannotte bedzie wiedziala cos o Elisabeth Nicolet albo o jej rodzinie?
– Jezeli ktokolwiek moze ci pomoc, to tylko ona.
Dal mi jej numer i obiecalismy sobie, ze wkrotce sie spotkamy.
Sekretarka poinformowala mnie, ze doktor Jeannotte ma dyzur od pierwszej do trzeciej, wiec postanowilam, ze wpadne po lunchu.
Aby zrozumiec, gdzie i kiedy wolno parkowac w Montrealu, trzeba posiadac zdolnosci analityczne godne co najmniej tytulu inzyniera. Uniwersytet McGill lezy w samym sercu Centre-Ville, wiec nawet jesli zrozumie sie, gdzie mozna zaparkowac, to znalezienie miejsca graniczy z niemozliwoscia. Znalazlam miejsce na Stanley, wykombinowalam, ze mozna tu parkowac miedzy dziewiata a piata, od pierwszego kwietnia do trzydziestego pierwszego grudnia, z wyjatkiem godziny miedzy pierwsza a druga po poludniu we wtorki i czwartki. Zgoda sasiedztwa nie byla wymagana.
Po pieciu zmianach kierunku i karkolomnych manipulacjach kierownica zdolalam wcisnac swoja mazde miedzy pikapa toyote a oldsmobila cutlass. Niezle jak na taka pochylosc. Kiedy wysiadlam, bylam mokra od potu mimo chlodu na zewnatrz. Sprawdzilam zderzaki. Mialam dobre pol metra zapasu. W sumie.
Nie bylo juz tak zimno, ale nieco wyzsza temperatura spowodowala wzrost wilgotnosci. Na miasto spadla chmura zimnego, wilgotnego powietrza, a niebo przybralo kolor starej cyny. Kiedy zeszlam w dol do Sherbrooke i skrecilam na wschod, zaczal padac ciezki i mokry snieg. Pierwsze platki topnialy w zetknieciu z chodnikiem, ale nadlatywaly juz nastepne.
Wspielam sie na McTavish i weszlam na teren uniwersytetu przez zachodnia brame. Campus rozciagal sie pode mna i nade mna, na wzgorzu od Sherbrooke do Docteur-Penfield wznosily sie budynki z szarego kamienia. Mijajacy mnie ludzie szli szybko, pochyleni w obronie przed zimnem i wilgocia, chroniac ksiazki i pakunki przez sniegiem. Minelam biblioteke i skrecilam za Redpath Museum. Wyszlam przez brame wschodnia, skrecilam w lewo i wspielam sie ulica Universitie, a lydki bolaly mnie tak, jakbym przeszla piec kilometrow na nartach. Przed Birks Hali prawie zderzylam sie z wysokim mlodym mezczyzna, ktory szedl ze spuszczona glowa, a jego wlosy i okulary pokrywaly platki sniegu wielkosci duzej cmy amerykanskiej.
Birks, ze swoja gotycka architektura, rzezbionymi scianami i meblami z drewna, i ogromnymi katedralnymi oknami, jest jakby z innego swiata. W takim miejscu nalezy szeptac, a nie ucinac sobie pogawedki i wymieniac sie notatkami, jak to ma zwykle miejsce w budynkach uniwersyteckich. W przypominajacym pieczare holu wisza portrety powaznych mezczyzn patrzacych z gory wzrokiem pelnym uczonej zarozumialosci.