siebie, bo zycie kazdego z nas bylo tak rozne od zycia drugiego.
Sam jest Teksanczykiem, jedynym dzieckiem zydowskich wlascicieli pensjonatu. Kiedy Sam mial pietnascie lat, jego ojciec zginal broniac kasy, w ktorej bylo dwanascie dolarow. Po smierci meza pani Rayburn popadla w depresje, z ktorej juz nigdy nie wyszla. Na chlopaka spadl ciezar prowadzenia interesu, konczenia szkoly sredniej i opieki nad matka. Kiedy zmarla siedem lat pozniej, sprzedal pensjonat i wstapil do marynarki. Nie mogl sobie znalezc miejsca i niczym sie nie interesowal.
Zycie w armii uczynilo z niego tylko wiekszego cynika. Na obozie dla rekrutow blazenstwa jego nowych kolegow wyjatkowo go denerwowaly i coraz bardziej sie w sobie zamykal. Podczas pobytu w Wietnamie godzinami obserwowal ptaki i zwierzeta, traktujac to jako ucieczke przed horrorem, ktory rozgrywal sie wokol niego. Cala ta rzez go bulwersowala i czul sie niezwykle winny biorac w tym udzial. Niewinne zwierzeta, nie motywowane przez, skomplikowane schematy stworzone po to, by zabijac nalezacych do tego samego gatunku, stanowily kontrast. Szczegolnie interesowaly go malpy, ich uporzadkowane spolecznosci i sposoby, jakich uzywaly rozwiazujac konflikty, nie stosuja przy tym niepotrzebnej przemocy. Po raz pierwszy Sam byl, prawdziwie zafascynowany.
Wrocil do Stanow i wstapil na Uniwersytet Illinois w Champaign-Urbana. Tytul licencjata otrzymal po trzech latach i kiedy go poznalam, byl asystentem na wydziale podstaw zoologii, gdzie zostalam przydzielona. Wsrod studentow byl znany ze swojego temperamentu, ostrego jezyka i sklonnosci do irytacji. Uczulony byl zwlaszcza na studentow tepych i nie przygotowanych do zajec. Oprocz tego byl skrupulatny i wymagajacy, ale wyjatkowo sprawiedliwy przy ocenianiu pracy studentow.
Kiedy go lepiej poznalam, stwierdzilam, ze lubil tylko kilka osob, ale ci, ktorzy zaliczali sie do tego scislego grona, cieszyli sie jego wyjatkowa lojalnoscia. Powiedzial mi kiedys, ze po tylu latach spedzonych wsrod malp nie pasowal juz do spolecznosci ludzi. Malpia perspektywa, jak ja nazwal, ukazala mu smiesznosc zachowan ludzkich.
W koncu zajal sie fizyczna antropologia, przeprowadzil badania w Afryce i zrobil doktorat. Pracowal na kilku uniwersytetach, a na poczatku lat siedemdziesiatych przyjechal do Beaufort jako kierujacy dzialem naczelnych.
Z uplywem czasu zlagodnial, ale sadze, ze zawsze bedzie sie czul nieswojo wsrod ludzi. I nie wynika to z jego niecheci do kontaktow. On nie ma nic przeciwko nim. Najlepszym dowodem jest jego funkcja burmistrza. Dla Sama zycie ma inne znaczenie niz dla reszty ludzi. Stad to zainteresowanie motorami i latajacymi skrzydlami. W nich znajduje motywacje i ekscytacje, z drugiej strony moze nimi sterowac. Sam Rayburn to jedna z najbardziej skomplikowanych i najinteligentniejszych osob, jakie kiedykolwiek znalam.
Jego wysokosc burmistrz siedzial wlasnie przy barze, ogladal koszykowke i pil piwo beczkowe.
Przedstawilam mu moja corke i, jak zwykle. Sam obejmujac kierownictwo zamowil sobie nastepny kufel, a dla nas dietetyczna cole i poprowadzil nas do stolika z tylu restauracji.
Katy, nie tracac czasu, upewnila sie co do swoich podejrzen dotyczacych naszych jutrzejszych planow i zasypala Sama pytaniami.
– Jak dlugo kieruje pan centrum naczelnych?
– Juz przestalem liczyc. Jakies dziesiec lat temu przestalem pracowac dla kogos i kupilem te cholerna firme dla siebie. Za duzo z tego nie wyszlo, ale ciesze sie, ze to zrobilem. Nie ma to jak byc swoim wlasnym szefem.
– Ile malp zyje na wyspie?
– Teraz jakies cztery tysiace piecset.
– Do kogo naleza?
– Do FDA, czyli urzedu federalnego sprawujacego kontrole nad jakoscia zywnosci i lekarstw. Moja firma jest wlascicielem wyspy i zarzadza zwierzetami.
– Skad pochodza?
– Zostaly sprowadzone na wyspe Murtry z kolonu badawczej w Puerto Rico. Razem z twoja mama tam pracowalismy, chyba jeszcze w epoce brazu! Pochodza z Indii. To sa rezusy.
–
– Bardzo dobrze. A skad znasz taksonomie naczelnych?
– Specjalizuje sie w psychologii. Rezusy sa obiektem wielu badan, jak pan sam pewnie wie…
Sam mial to wlasnie skomentowac, kiedy nadeszla kelnerka z talerzami smazonych malzy i ostryg, gotowanych krewetek, chleba z maki kukurydzianej i surowki z bialej kapusty. Pochlonelo nas polewanie potraw sosem, i wyciskanie soku z cytryn i obieranie krewetek.
– Do czego te malpy sa uzywane?
– Populacja na Murtry to kolonia hodowlana. Niektore roczniaki sa zabierane i wysylane do FDA, ale jezeli osobnik nie jest schwytany, zanim osiagnie odpowiednia wage ciala, zostaje tam na cale zycie. Malpi raj.
– Co tam jeszcze jest? – Mojej corce jedzenie i mowienie w tym samym momencie nie sprawialo najmniejszej trudnosci.
– Niewiele. Malpy chodza sobie, gdzie chca. Zakladaja swoje wlasne spolecznosci i maja swoje wlasne zasady. Sa miejsca dokarmiania i zagrody, gdzie malpy sa lapane, ale poza obozem wyspa nalezy do nich.
– Jakim obozem?
– Tak nazywamy teren przy doku. Jest tam stacja terenowa, mala klinika weterynaryjna, przewaznie dla naglych wypadkow, szopa na jedzenie dla malp i przyczepa kempingowa dla studentow i badaczy.
Zanurzyl ostryge w sosie koktajlowym, odchylil glowe do tylu i wlozyl sobie smakolyk do ust.
– W dziewietnastym wieku na wyspie byla plantacja. – Do brody przyczepily mu sie male, czerwone drobinki. – Nalezala do rodziny Murtry. Stad wziela sie nazwa wyspy.
– Kto tam moze pojechac? – Katy obrala kolejna krewetke.
– Absolutnie nikt. Malpy sa wolne od wszelkich wirusow i warte kupe forsy. Kazdy, absolutnie kazdy, kto postawi noge na wyspie, przechodzi przez moje rece i musi miec mnostwo szczepien, miedzy innymi test na gruzlice wykonany nie dawniej niz szesc miesiecy temu.
Sam spojrzal na mnie pytajaco, a ja kiwnelam glowa.
– Nie sadzilam, ze gruzlica jest nadal taka grozna.
– Dla czlowieka. Ale malpki sa bardzo wrazliwe na gruzlice. Wybuch epidemii w mgnieniu oka zniszczylby cala kolonie.
Katy zwrocila sie do mnie.
– Twoi studenci tez musieli sie szczepic?
– Za kazdym razem.
Na samym poczatku mojej pracy, nim zainteresowala mnie antropologia i sadowa, w zakres moich badan nad starzeniem sie szkieletu wchodzila praca z malpami. Prowadzilam wtedy zajecia z prymatologii na Uniwersytecie Karoliny Polnocnej w Charlotte i szkole terenowa na wyspie Murtry. Przez czternascie lat jezdzilam tam ze studentami.
– Hm – Katy polknela malza. – Ciekawie sie zapowiada.
Nastepnego dnia o wpol do osmej rano stalismy w doku na polnocnym krancu Lady's Island, nie mogac sie doczekac wyjazdu na Murtry. Jechalismy tutaj jak przez terrarium. Wszedzie utrzymywala sie gesta mgla, zacierajaca ksztalty i sprawiajac, ze swiat stal sie nieco nieczytelny. Z miejsca, gdzie stalismy, do Murtry bylo mniej niz tysiac piecset metrow, ale mgla znacznie ograniczala widocznosc. Gdzies obok nas przestraszony ibis wzbil sie w powietrze, ciagnac za soba dlugie, chude nogi.
Przybyli ludzie zaladowywali dwie otwarte lodzie. Wkrotce skonczyli i odbili. Katy i ja popijalysmy kawe oczekujac na sygnal od Sama. Wreszcie zagwizdal i przywolal nas gestem. Zgniecione kubki styropianowe wrzucilysmy do beczki po benzynie pelniacej funkcje kubla na smieci i pospiesznie zeszlysmy na nizszy pomost.
Sam pomogl nam wejsc na poklad, odwiazal line i wskoczyl. Skinal czlowiekowi przy kole sterowym i wplynelismy w mala zatoczke.