– Ale niektorzy z nich pracuja w miescie…
Owens skinal glowa i spojrzal na niebo, jakby prosil o cierpliwosc, ktora mu sie konczyla. Potem znowu sie usmiechnal.
– Jedna z umiejetnosci, jakie w sobie rozwijamy, jest zdolnosc odizolowania sie. Nie wszyscy maja do tego takie same predyspozycje, ale kilkoro z nas uczy sie funkcjonowania w swiecie zewnetrznym, pozostajac czystym, nietknietym moralnym i psychicznym brudem. – Znowu cierpliwy usmiech. – Odrzucamy bluznierstwa naszej kultury, panie Ryan, ale nie jestesmy glupcami. Zdajemy sobie sprawe z tego, ze czlowiek nie zyje tylko duchem Potrzebujemy tez chleba.
Kiedy Owens mowil, przyjrzalam sie grupie w ogrodzie. Ani sladu Kathryn.
– Czy kazdy moze stad wychodzic? – zapytalam Owensa.
– Oczywiscie. – Zasmial sie. – Jak moglbym komukolwiek zabronic?'
– A co sie dzieje, jezeli ktos chce odejsc na zawsze?
– Odchodzi. – Wzruszyl ramionami i rozlozyl rece.
Przez chwile nikt nic nie mowil. Na podworku skrzypialy hustawki.
– Mozliwe, ze wasza para zatrzymala sie u nas na krotko, pewnie podczas mojej nieobecnosci – podsunal Owens. – Nie zdarza sie tak czesto, choc nie powiem, ze wcale. Ale obawiam sie, ze w tym wypadku to malo prawdopodobne. Nikt ich nie pamieta.
Wlasnie wtedy zza sasiedniego domu wyszedl rudy Jerry Zauwazyl nas i najpierw sie zawahal, a potem odwrocil sie i pospiesznie zawrocil.
– Ja jednak chcialbym porozmawiac z kilkoma osobami – upieral sie Ryan. – Moze jest cos, co wiedza, ale nie sadza, by bylo to wazne. Czesto sie tak zdarza.
– Panie Ryan. Nie pozwole, by nekal pan moich ludzi. Pytalem o te pare i nikt ich nie zna. O czym tu rozmawiac? Nie moge panu pozwolic zaklocac naszego porzadku.
Ryan przechylil glowe i cmoknal z niecierpliwoscia.
– Obawiam sie, ze bedzie pan musial.
– A to dlaczego?
– Bo ja tak nie odejde. Mam przyjaciela, nazywa sie Baker. Kojarzy go pan? A on ma przyjaciol, ktorzy daja mu nakazy…
Ich spojrzenia spotkaly sie i przez moment zaden z nich nic nie mowil Mezczyzni na werandzie podniesli sie, gdzies daleko zaszczekal pies. Wted Owens usmiechnal sie i chrzaknal.
– Jason, zawolaj wszystkich do salonu – powiedzial opanowanym, niskim glosem.
Wysoki mezczyzna w czerwonym dresie przeszedl obok niego i ruszyl w kierunku sasiedniego domu. Byl okragly i gruby, wygladal jak duze dziecko. Zatrzymal sie, by poglaskac kota, i poszedl dalej, do ogrodu.
– Wejdzcie, prosze – Owens otworzyl siatkowe drzwi. Weszlismy za nim do tego samego pokoju, w ktorym siedzielismy poprzednio, i usiedlismy na tej samej kanapie z ratanu. W domu bylo bardzo cicho.
– Przepraszam na chwile, zaraz wracam. Macie na cos ochote?
Powiedzielismy, ze nie, a on wyszedl z pokoju. Nad nami cicho szumial wentylator.
Wkrotce uslyszelismy glosy i smiech, potem skrzypniecie siatkowych drzwi. Kiedy grupa wchodzila do pokoju, przyjrzalam sie kazdemu z nich z osobna. Czulam, ze Ryan robi to samo.
Kilka minut pozniej pokoj byl pelen i jedno wiedzialam na pewno. Nic szczegolnego ich nie wyroznialo. Rownie dobrze mogli byc grupa baptystow, ktorzy przybyli na swoj doroczny piknik. Zartowali i smiali sie, absolutnie nie wygladali na uciskanych.
Byly wsrod nich niemowleta, dorosli i co najmniej jeden osiemdziesieciolatek, ale zadnych nastolatkow czy dzieci. Szybko ich policzylam: siedmiu mezczyzn, trzynascie kobiet, troje niemowlat. Helen mowila, ze wszystkich jest dwadziescia szesc osob.
Rozpoznalam Jerry'ego i Helen. Jason opieral sie o sciane. Nieopodal wejscia stala El z Carliem na rekach. Uwaznie mi sie przygladala. Usmiechnelam sie, przypominajac sobie nasze wczorajsze spotkanie w Beaufort. Wyraz jej twarzy pozostal niezmienny.
Popatrzylam po innych twarzach. Kathryn nie bylo wsrod nich.
Wrocil Owens i zrobilo sie cicho. Przedstawil nas i wyjasnil, dlaczego przyjechalismy. Dorosli sluchali go uwaznie, potem popatrzyli na nas. Ryan podal zdjecie Briana i Heidi mezczyznie w srednim wieku, ktory stal po jego lewej stronie, i przedstawil sprawe, omijajac nieistotne szczegoly. Mezczyzna zerknal na fotografie i podal ja dalej.
Kiedy zdjecie krazylo, patrzylam na twarz kazdej z ogladajacych je osob, spodziewajac sie drobnych zmian w wyrazie, ktore swiadczylyby, ze ktos ich rozpoznal. Dostrzeglam jedynie zaklopotanie i wspolczucie.
Gdy Ryan skonczyl, Owens znowu zwrocil sie do zgromadzonych proszac, by zastanowili sie dobrze, czy nie wiedza nic na temat pary na zdjeciu albo o telefonach. Nikt nic nie powiedzial.
– Pan Ryan i doktor Brennan prosili, bym pozwolil im porozmawiac z kazdym z was indywidualnie. – Wedrowal wzrokiem od twarzy do twarzy. – Porozmawiajcie z nimi, jezeli chcecie. Jezeli jakas mysl nie daje wam spokoju, podzielcie sie nia uczciwie i ze wspolczuciem. To nie my jestesm sprawcami tej tragedii, ale jestesmy czescia kosmicznej calosci i powinn smy zrobic co w naszej mocy, by przywrocic porzadek. Zrobmy to w imie harmonii.
Wszyscy patrzyli tylko na niego i wyczuwalam w pokoju dziwne napiecie
– Ci, ktorzy nie moga pomoc, nie powinni czuc sie winni, nie powinn sie wstydzic. – Klasnal w rece. – A teraz pracujcie dalej i czujcie sie dobrze
Holistyczna afirmacja przez zbiorowa odpowiedzialnosc!
Oszczedz mi, pomyslalam,
Kiedy wszyscy wyszli, Ryan mu podziekowal,
– Nie ma za co, panie Ryan. Nie mamy nic do ukrycia.
– Mielismy nadzieje, ze porozmawiamy z mloda kobieta, ktora poznalismy wczoraj – powiedzialam.
Popatrzyl na mnie przez chwile i rzekl:
– Z mloda kobieta?
– Tak. Byla tu z dzieckiem. Chyba mialo na imie Carlie?
Znowu przygladal mi sie tak dlugo, ze zaczelam watpic, czy pamieta. Nagle sie usmiechnal.
– Pewnie chodzi o Kathryn. Dzisiaj ma spotkanie.
– Spotkanie?
– Dlaczego Kathryn was interesuje?
– Chyba jest mniej wiecej w wieku Heidi. Pomyslalam, ze moze sie znaly. – Cos kazalo mi przemilczec nasze wspolne picie soku w Beaufort.
– Nie bylo jej tutaj zeszlego lata. Odwiedzala swoich rodzicow.
– Rozumiem. Kiedy ma wrocic?
– Nie jestem pewien.
Otworzyly sie drzwi i w holu pojawil sie wysoki mezczyzna. Sylwetka przypominal stracha na wroble, na prawej brwi i rzesach prawego oka mial biale pasemko, co sprawialo, ze wygladal dziwnie niesymetrycznie. Pamietalam go. Podczas spotkania stal tuz przy wyjsciu i bawil sie z jednym z niemowlakow.
Owens wyciagnal palec, a strach na wroble skinal i wskazal na tyl domu. Na jednym z koscistych palcow Owens nosil wielki pierscien.
– Przepraszam, ale musze sie zajac paroma sprawami – powiedzial. – Porozmawiajcie, z kim chcecie, ale prosze, uszanujcie nasze pragnienie harmonii.
Odprowadzil nas do drzwi i wyciagnal reke. To wychodzilo mu najlepiej. Powiedzial, ze bylo mu milo znowu nas spotkac i ze zyczy nam szczescia. I juz go nie bylo.
Reszte przedpoludnia spedzilismy rozmawiajac z wiernymi. Byli mili, chetni do wspolpracy i zupelnie harmonijni. I nie wiedzieli absolutnie nic. Nawet gdzie Kathryn miala swoje spotkanie.
O wpol do dwunastej wiedzielismy dokladnie tyle, ile przed przyjazdem.
– Chodzmy podziekowac wielebnemu – zaproponowal Ryan, wyciagajac z kieszeni klucze. Wisialy na duzym, plastikowym krazku i nie byly to kluczyki od jego wypozyczonego samochodu.
– Po co, do diabla? – zapytalam. Bylam glodna, bylo mi goraco i chcia-lam juz jechac.