maska do kraweznika i zostawil go na ulicy.
Kiedy wyszlam z samochodu, lod uklul mnie w policzki i oczy zaszly mi lzami. Z opuszczonymi glowami dotarlismy do budynku i wspielismy sie po zamarznietych schodach. Dzwonka nie dalo sie przycisnac, wiec zapukalam do drzwi. Po chwili zaslona sie poruszyla i ukazala sie twarz Anny. Przez zamarznieta szybe widac bylo, jak przeczaco kreci glowa.
– Otworz drzwi, Anno! – krzyknelam.
Pokrecila jeszcze mocniej, ale ja nie mialam ochoty na negocjacje.
Stala nieruchomo, tylko reka powedrowala do ucha. Zrobila krok do tylu i pomyslalam, ze odejdzie od drzwi. Ale uslyszalam przekrecanie klucza i drzwi sie nieco uchylily.
Nie czekalam. Pchnelam je mocno i bylismy z Ryanem w srodku, zanim zdazyla zaprotestowac.
Anna odsunela sie i stala ze skrzyzowanymi rekami. Na malym, drewnianym stoliku palila sie lampa naftowa, rzucajac drzace cienie na sciany waskiego holu.
– Dlaczego mnie pani po prostu nie zostawi w spokoju? – W tym swietle jej oczy wydawaly sie ogromne.
– Potrzebuje twojej pomocy, Anno.
– Ja w niczym nie moge pani pomoc.
– Alez mozesz.
– Jej powiedzialam to samo. Nie moge tego zrobic. Oni mnie znajda.
Glos jej drzal i widzialam na jej twarzy prawdziwy strach. Ten widok cos mi przypomnial. Widzialam to juz kiedys. Przyjaciolka, zastraszona przez faceta, ktora za nia chodzil i caly czas obserwowal. Przekonalam ja, ze on jej nic nie zrobi, i ona przeze mnie zginela.
– Komu powiedzialas? – Zastanawialam sie, gdzie moze byc jej matka.
– Doktor Jeannotte.
– Byla tutaj?
Przytaknela.
– Kiedy?
– Kilka godzin temu. Obudzila mnie.
– Czego chciala?
Spojrzala na Ryana, potem wbila wzrok w podloge.
– Zadawala dziwne pytania. Czy widzialam kogos z grupy Amalie. Chyba jechala na wies, tam, gdzie byly warsztaty. Ja… ona mnie uderzyla. Nigdy nikt mnie tak nie uderzyl. Jakby oszalala. Nigdy jej takiej nie widzialam.
W jej glosie slyszalam cierpienie i wstyd, jakby ten atak byl z jej winy. Wygladala na taka mala i bezbronna w ciemnosciach, ze podeszlam do niej i objelam ja.
– Nie obwiniaj siebie, Anno.
Poczulam, ze jej ramiona drza, poglaskalam ja po wlosach. Blyszczaly w swietle lampy.
– Pomoglabym jej, ale naprawde nie pamietalam. Ja… to nie byl najlepszy czas dla mnie.
– Wiem, ale chcialabym, abys na chwile do tego wrocila i postarala sie sobie przypomniec. Pomysl, co pamietasz o miejscu, w ktorym bylas.
– Probowalam. Ja nie pamietam.
Chcialam nia potrzasnac, wytrzasnac informacje, ktore ratowalyby mojl(siostre. Przypomnialam sobie kurs psychologii dziecka. Zadnych abstrakcji, zadawaj konkretne pytania. Delikatnie odciagnelam ja na dlugosc ramienia i unioslam reka brode.
– Kiedy pojechalas na warsztaty, to wyjechalas ze szkoly?
– Nie. Oni tutaj po mnie przyjechali.
– W ktora strone skreciliscie z twojej ulicy?
– Nie wiem.
– Pamietasz, jak wyjechaliscie z miasta?
– Nie.
Zadnych abstrakcji, Brennan.
– Przejezdzaliscie przez most?
Zmruzyla oczy i kiwnela glowa.
– Przez ktory?
– Nie wiem. Zaraz, pamietam wyspe z mnostwem wysokich budynkow.
– Ile des Soeurs – podsunal Ryan.
– Tak. – Otworzyla szerzej oczy. – Ktos zazartowal na temat zakonnic zyjacych w apartamentach. No, ze soeurs, znaczy: siostry.
– Most Champlain – powiedzial Ryan.
– Jak daleko byla ta farma?
– Ja nie…
– Jak dlugo bylas w furgonetce?
– Jakies czterdziesci piec minut. Gdy dojechalismy na miejsce, kierowca chwalil sie, ze dojazd zabral mu mniej niz godzine.
– Co zobaczylas, kiedy wyszlas z samochodu?
Znowu w oczach miala zwatpienie. Potem zaczela wolno mowic, jakby brala udzial w badaniach na skojarzenia:
– Zanim sie zatrzymalismy, widzialam duza wieze z mnostwem kabli, anten i talerzy. Potem maly domek. Ktos pewnie wybudowal go dla swoich dzieci, zeby mialy sie gdzie schowac czekajac na autobus. Pamietam, ze pomyslalam, ze jest zrobiony z piernika i polukrowany.
W tym momencie tuz za Anna pojawila sie twarz; bez makijazu, lsniaca i blada w tanczacym swietle.
– Kim jestescie? Dlaczego przychodzicie w srodku nocy? – krzyknela. I nie czekajac na odpowiedz chwycila Anne za reke i wepchnela ja za siebie. – Zostawcie moja corke w spokoju.
– Pani Goyette, mam podstawy sadzic, ze zycie kilku osob jest w niebezpieczenstwie. Anna moze nam pomoc ich uratowac.
– Ona nie czuje sie dobrze. Idzcie juz. – Wskazala nam drzwi. – Bo inaczej zadzwonie na policje…
Upiorna twarz. Przycmione swiatlo. Hol przypominajacy tunel. Znowu bylam w moim snie i nagle sobie przypomnialam. Wiedzialam i musialam sie tam dostac!
Ryan zaczal cos mowic, ale mu przerwalam.
– Dziekuje. Pani corka bardzo nam pomogla – zdolalam powiedziec.
Patrzyl na mnie z wsciekloscia, kiedy wypchnelam go na zewnatrz. Prawie przewrocilam sie i spadlam ze schodow. Nie czulam juz zimna, kiedy stalam przy jeepie i czekalam, az pozegna sie z pania Goyette, zalozy czapke i zejdzie na dol.
– Co, do diabla…
– Daj mi mape, Ryan.
– Ta mala wariatka chyba…
– Masz te cholerna mape prowincji? – syknelam.
Bez slowa okrazyl samochod i oboje wsiedlismy do srodka. Wyjal mape z kieszeni na drzwiach kierowcy, a ja wyciagnelam latarke z plecaka. Kiedy rozkladalam plachte, zapuscil silnik, a potem wyszedl, by oczyscic szybe.
Znalazlam Montreal, potem most Champlain nad rzeka Swietego Wawrzynca i wschodnia szose numer 10. Kciukiem przebylam trase, ktora przejechalam do Lac Memphremagog. Przed oczami znowu stanal mi stary kosciol. I grob. I znak, do polowy zakryty przez snieg.
Powiodlam palcem wzdluz autostrady, obliczajac, ile czasu zajelo jej przejechanie. Widzialam tablice z nazwami mijanych miejscowosci.
Marieville. St-Gregoire. Ste-Angele-de-Monnoir.
Kiedy to zobaczylam, serce mi stanelo.
Prosze, Boze, nie pozwol nam sie spoznic.