troche swiatla i dostrzeglam tam jakis cien, po prawo. Szczelina byla zbyt waska, bym mogla wlozyc palec. Sfrustrowana wcisnelam palec tak daleko jak moglam i przeciagnelam nim wzdluz. Drzazgi wchodzily mi w cialo i w paznokcie, ale i tak nie moglam nic osiagnac. Szczelina wzdluz brzegow byla zbyt waska.

Cholera!

Pomyslalam o mojej siostrze, o psach i o Jennifer Cannon. Potem o sobie, o psach i o Jennifer Cannon. Z zimna stracilam czucie w palcach, wsunelam je do kieszeni. Namacalam cos twardego i plaskiego. Zdziwiona wyjelam ten przedmiot i przylozylam do szczeliny.

Zlamane ostrze skrobaczki!

Prosze!

Modlac sie w duchu wcisnelam je w szczeline. Pasowalo! Przesunelam dalej. Wydawalo mi sie, ze halas slychac w odleglosci kilku kilometrow.

Znieruchomialam i wsluchalam sie. Nic sie nade mna nie dzialo. Prawie nie oddychajac, ciagnelam dalej. Na kilka centymetrow od czegos, co wydawalo mi sie zasuwa, ostrze wymknelo mi sie z reki i wpadlo w ciemnosc.

Cholera! Cholera! Skurwysyn!

Zeszlam ostroznie ze schodow podpierajac sie na rekach i usiadlam na podlodze. Przeklinajac wlasna niezrecznosc, zaczelam ostroznie przeszukiwac podloze. Niedlugo trwalo, nim znalazlam ostrze.

I znowu na schody. Teraz zaczela mnie bolec noga. Obiema rekami wlozylam ostrze w szczeline i nacisnelam na zasuwe. Ani drgnela. Wyjelam je i wlozylam ponownie, teraz pojechalam w obie strony.

Cos trzasnelo. Wsluchalam sie. Cisza. Popchnelam ramieniem i pokrywa sie uniosla. Trzymajac ja w obu rekach unioslam wyzej, potem odlozylam na podloge nad moja glowa. Z bijacym dziko sercem wlozylam w otwor glowe i rozejrzalam sie dookola.

Pokoj oswietlala jedna lampa naftowa. To byla chyba spizarnia. Polki na scianach, na niektorych staly pudelka i puszki. Gory kartonow zlozono po katach z przodu, po lewej i prawej stronie. Kiedy spojrzalam do tylu, przebiegl mnie potezny dreszcz.

Tuziny pojemnikow z propanem staly pod sciana, blyszczac emalia w swietle lampy. Przypomnialam sobie jakies propagandowe zdjecie z wojny, przedstawiajace bron ulozona w rownych rzedach. Trzesac sie cala opuscilam sie i przysiadlam na gornym stopniu.

Jak moglam ich powstrzymac?

Spojrzalam w dol schodow. Kwadrat swiatla lezal na podlodze piwnicy, oswietlajac twarz Daisy Jeannotte. Popatrzylam na nieruchome rysy.

– Kim ty jestes? – wymamrotalam. – Wydawalo mi sie, ze to twoje przedstawienie.

Zupelny bezruch.

Odetchnelam kilka razy i wtargnelam do spizarni. Ulga, jaka czulam uciekajac z tunelu, mieszala sie ze strachem; co bedzie dalej?

Za spizarnia znajdowala sie wielka kuchnia. Pokustykalam do drzwi, przykleilam sie do sciany i wsluchalam sie w dzwieki. Skrzypienie drewna. Wiatr i lod. Skrzypienie zamarznietych galezi.

Wstrzymujac oddech weszlam do dlugiego, ciemnego holu.

Burza ucichla. Czulam kurz, dym z palacego sie drewna i stary dywan. Kulejac i trzymajac sie sciany poszlam dalej. W tej czesci domu nie bylo zadnego swiatla.

Gdzie jestes, Harry?

Podeszlam do drzwi i pochylilam sie. Nic. Kolana mi drzaly i zaczelam sie zastanawiac, jak daleko zajde. Wtedy uslyszalam przytlumione glosy.

Ukryj sie! To krzyknely najmniejsze czesci mozgu.

Galka sie przekrecila, a ja wsunelam sie w ciemnosc.

W pokoju pachnialo wilgocia i kwiatami, ktore zbyt dlugo zostawiono w wazonie. W pewnej chwili wlosy zjezyly mi sie na glowie. Ktos sie poruszyl? Znowu wstrzymalam oddech i wsluchalam sie w dzwieki.

Cos oddychalo!

W ustach mialam sucho; przelknelam sline i wytezylam sluch. Slychac bylo tylko regularne oddechy. Powoli ruszylam do przodu, az zobaczylam wylaniajace sie z ciemnosci przedmioty. Lozko. Ludzka postac. Nocny stolik ze szklanka wody i buteleczka z tabletkami.

Jeszcze dwa kroki i zobaczylam blond wlosy na patchworku.

Czy to mozliwe? Czy moje modlitwy zostaly az tak szybko wysluchane?

Podeszlam blizej i obrocilam glowe, by zobaczyc twarz.

– Harry! – Boze, tak. To byla Harry.

Poruszyla glowa i jeknela.

Wyciagnelam reke po tabletki i ktos zlapal mnie od tylu. Poczulam reke na gardle, sciskajaca tchawice i odcinajaca mi powietrze. Zobaczylam pierscionek. Czarny prostokat z wycietym krzyzem egipskim i karbowanymi brzegami. Kiedy sie wyrywalam i drapalam paznokciami, przypomnialam sobie rane w miekkim, bialym ciele. Wiedzialam, ze te rece nie zawahaja sie odebrac mi zycie.

Chcialam krzyczec, ale morderca Malachy'ego mial taki uchwyt, ktory sciskal mi gardlo i tlumil jakikolwiek dzwiek. Nagle wykrecil mi glowe na bok i przycisnal do koscistej piersi stracha na wroble. W zmetnialej ciemnosci dostrzeglam jedno jasne oko, jasna smuge we wlosach. Nie moglam oddychac. Pluca chcialy eksplodowac, puls wariowal, tracilam przytomnosc.

Uslyszalam glosy, ale swiat odplywal. Bol w kolanie zmalal i odretwienie zawladnelo umyslem. Gdzies mnie wleczono. Moje ramie w cos uderzylo. Miekkie podloze. Znowu twarde. Przeszlismy przez jakies drzwi, dlon wciaz na mojej tchawicy.

Pochwycily mnie czyjes rece i cos szorstkiego przeszlo przez nadgarstki. Uniesiono mi rece, ale nikt juz nie przyciskal glowy, nie sciskal gardla i moglam oddychac! Uslyszalam jek wydobywajacy sie z mojego wlasnego gardla, kiedy pluca nabraly cennego powietrza.

Znowu bylam przytomna i bol powrocil.

Bolalo mnie gardlo i oddychalam z trudem. Ramiona i lokcie wyciagniete, a rece nad glowa zimne i bez czucia.

Zapomnij o ciele. Uzyj mozgu.

Bylam w duzym pokoju, widuje sie takie w gospodach i domkach mysliwskich. Ogromna podloga z desek i sciany z duzych belek, oswietlony tylko swiecami. Na wprost podwojne drzwi. Kamienny kominek na lewo. Panoramiczne okno po prawej. Zapamietalam widok.

Uslyszalam gdzies z tylu glosy i przesunelam jedno ramie do przodu, drugie do tylu i wspielam sie na palcach. Moje cialo skrecilo sie i przez ulamek sekundy widzialam ich, zanim liny nie przekrecily mnie z powrotem. Rozpoznalam wlosy i oko tego mezczyzny. Kto byl z nim?

Glosy umilkly, potem znowu je uslyszalam, ale tym razem byly cichsze. Kroki i cisza. Na pewno nie bylam sama. Wstrzymalam oddech i czekalam na ich powrot.

Kiedy stanela przede mna, bylam przestraszona, ale nie zszokowana. Dzis warkocze spiela na glowie i nie wisialy po obu stronach glowy jak wtedy, gdy chodzila po ulicach Beaufort z Kathryn i Carlie'em.

Wyciagnela reke i otarla lze z mojego policzka.

– Boisz sie? – Miala zimne i twarde spojrzenie.

Strach nakreci ja jak podworzowego psa!

– Nie, Elle. Ani ciebie, ani twojej bandy swirow. – Bol gardla utrudnial mi mowienie.

Przesunela palcem po moim nosie i przez usta. Miala szorstka skore.

– Zadna Elle. Je suis Elle. Ja jestem Ona. Kobieca sila.

Rozpoznalam ten gleboki glos.

– Najwyzsza kaplanka smierci! – parsknelam.

– Trzeba bylo dac nam spokoj.

– Trzeba bylo dac spokoj mojej siostrze.

– Potrzebujemy jej.

– Nie wystarczaja wam inni? A moze zabijanie tak cie ekscytuje?

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×