Samochod stal z maska w rowie, kola sie krecily, wokol unosila sie chmura spalin. Drzwi kierowcy byly otwarte i widac bylo jedna noge wystawiona na zewnatrz.
Ryan zahamowal i zaparkowal.
– Zostan tutaj.
Juz zaczelam protestowac, ale dalam spokoj.
Wysiadl i podszedl do samochodu. Ze swojego miejsca nie widzialam, czy kierowca byla kobieta, czy mezczyzna. Kiedy zaczeli rozmawiac, opuscilam okno, ale i tak nie moglam zrozumiec, co mowili. Z ust Ryana buchaly kleby pary. Chwile potem wrocil do samochodu.
– Niezbyt pomocny osobnik.
– Co powiedzial?
–
Pojechalismy dalej az do miejsca, gdzie plot konczyl sie zwirowym podjazdem. Ryan zatrzymal i wylaczyl silnik.
Przed walacym sie domkiem staly dwie furgonetki i szesc samochodow osobowych. Wygladaly jak okragle garby albo zamarzniete hipopotamy w szarej rzece. Z okapu i parapetow budynku kapal lod, nic nie bylo widac przez mleczne szyby.
Ryan obrocil sie w moja strone.
– Teraz posluchaj. Jezeli to jest to miejsce, bedziemy tu tak mile widziani jak jadowity waz. – Dotknal mojego policzka. – Obiecaj mi, ze zostaniesz w wozie.
– Ja…
Jego palec spoczal na moich ustach.
– Zostan tutaj. – Jego oczy byly w tym swietle oslepiajaco niebieskie.
– Ale to bzdura – wymamrotalam.
Cofnal reke i skierowal palec w moja strone.
– Zaczekaj w samochodzie.
Zalozyl rekawiczki i wyszedl na zewnatrz. Kiedy zamknal drzwi, siegnelam po rekawiczki. Zaczekam dwie minuty.
To, co sie potem zdarzylo, wraca jako pojedyncze obrazy, wspomnienia podzielone w czasie. Niby widzialam, ale moj umysl wszystkiego nie przyjmowal. Zebralam wspomnienia i powkladalam w osobne ramki.
Ryan przeszedl moze z szesc krokow, kiedy uslyszalam huk i jego cialo drgnelo. Wyrzucil rece do gory i zaczal sie odwracac. Drugi huk i drugie drgniecie, potem upadl i lezal bez ruchu.
– Ryan! – krzyknelam otwierajac drzwi. Kiedy wyskoczylam z samochodu, poczulam uderzenie w noge i moje kolano ugielo sie. – Andy! – krzyczalam do bezwladnej postaci.
Wewnatrz mojej czaszki nastapil blysk i pograzylam sie w ciemnosc gestsza od lodu.
34
Kiedy odzyskalam przytomnosc, wciaz otaczala mnie ciemnosc. Czulam bol. Usiadlam powoli, ciagle nie widzac nic w ciemnosciach. Bardzo bolala mnie glowa i myslalam, ze zwymiotuje. Bol nasilil sie, gdy ugielam nogi w kolanach i zwiesilam miedzy nimi glowe.
Po chwili mdlosci minely. Nasluchiwalam. Slyszalam tylko bicie serca. Chcialam spojrzec na rece, ale tonely w ciemnosciach. Wciagnelam powietrze. Sprochniale drewno i wilgotna ziemia.
Ostroznie wyciagnelam reke.
Siedzialam na klepisku. Z tylu i po obu stronach wyczuwalam nierowna powierzchnie sciany z okraglych kamieni. Jakies pietnascie centymetrow nad glowa moja reka namacala drewno.
Walczac z panika oddychalam plytko i pospiesznie.
Jestem w pulapce! Musze stad wyjsc!
Krzyk zostal w mojej glowie. Nie stracilam calkowicie kontroli.
Zamknelam oczy i sprobowalam kontrolowac krotkie oddechy. Splatajac palce staralam sie koncentrowac na jednej rzeczy.
Panika z wolna ustapila. Ukleklam na kolanach i wyciagnelam reke prosto przed siebie. Na nic nie trafilam. Bol w lewym kolanie sprawil, ze oczy zaszly mi lzami, ale na kolanach przeszlam do przodu w atramentowa czern. Pol metra. Metr, dwa. Trzy metry.
Nie napotykalam na zadna przeszkode i przerazenie nieco oslablo. Lepiej byc w tunelu niz w kamiennej klatce.
Usiadlam i sprobowalam wejsc w kontakt z funkcjonujaca czescia mojego mozgu. Nie mialam pojecia, gdzie jestem, jak dlugo ani jak sie tam znalazlam.
Zaczelam rekonstruowac wydarzenia. Harry. Domek. Samochod.
Ryan! Boze, moj Boze, o Boze!
Scisnelo mnie w zoladku i w ustach pojawil sie gorzki smak. Przelknelam.
Kto strzelil do Ryana? Kto mnie tu przyniosl? Gdzie jest Harry?
Pulsowalo mi w glowie i zaczynalam dretwiec z zimna. Niedobrze. Musze cos zrobic. Wzielam gleboki oddech i ukleklam znowu na kolanach.
Centymetr po centymetrze przeszlam na kolanach cala dlugosc. Zgubilam rekawiczki, a zimne podloze spowodowalo dretwienie rak i poobijalo moja uszkodzona rzepke. Myslalam o bolu az do chwili, kiedy dotknelam tej stopy
Wzdrygnelam sie i moja glowa uderzyla w drewno, a w gardle uwiazl krzyk.
Niech to szlag, Brennan, wez sie w garsc. Zajmujesz sie miejscami zbrodni zawodowo, nie jestes histeryczna obserwatorka.
Przykucnelam, nadal sparalizowana strachem. Nie przez te ograniczona przestrzen, ale przez te rzecz, z ktora ja dzielilam. Wieki mijaly, kiedy czekalam na jakis znak zycia. Nikt nic nie mowi, nikt sie nie rusza. Oddychalam gleboko, potem ruszylam troche do przodu i znowu dotknelam stopy.
Miala na sobie but, maly, ze sznurowadlami jak moje. Znalazlam druga i pomacalam wzdluz nogi w gore. Cialo lezalo na boku. Ostroznie polozylam je na wznak i kontynuowalam badania. Brzeg. Guziki. Gardlo mi sie scisnelo, kiedy rozpoznalam to ubranie. Wiedzialam, kto to jest, zanim dotknelam twarzy.
Ale to niemozliwe! To nie mialo sensu.
Zdjelam szalik i dotknelam wlosow. Tak. Daisy Jeannotte.
Jezu, Boze! Co tu sie dzialo?
Posunelam sie naprzod na jednym kolanie i jednej rece, z dlonia tuz przy scianie. Palcami dotknelam pajeczyn i rzeczy, o ktorych nie chcialam myslec. Pod scianami lezaly gruzy, czulam je posuwajac sie powoli po tunelu.
Jakis metr dalej ciemnosc odrobine pojasniala. Dotknelam czegos reka i posuwalam ja wzdluz. Drewniane porecze. Podpory. Spojrzalam w gore i dostrzeglam prostokat slabego, zoltego swiatla. Schody prowadzace do gory
Weszlam na nie, wsluchujac sie w dzwieki na kazdym z nich. Trzy schody doprowadzily mnie do sufitu. Wyczulam pokrywe, ale kiedy ja pchnelam, ani drgnela.
Przylozylam do niej ucho i kiedy uslyszalam szczekanie psow, poziom adrenaliny gwaltownie skoczyl do gory. Dzwiek dochodzil z daleka i byl stlumiony, ale czulam, ze zwierzeta byly podekscytowane. Czyjs glos wydal komende, cisza i znowu ujadanie.
Dokladnie nade mna nikt sie nie poruszal i nic nie mowil.
Popchnelam plyte ramieniem, troche sie przesunela, ale nie otworzyla. Przez jedna ze szczelin przechodzilo