w tle. – Okej, juz sie zbieram – powiedziala komus, kto tam byl. – Sluchaj, mialam okazje pojechac do Nowego Jorku. Zalapalam sie na darmowy przejazd, wiec jade. Moge dojechac za friko az do Montrealu, wiec przyjezdzam. Do zobaczenia wkrotce.

Klik.

– Nie! Nie przyjezdzaj tutaj, Katy. Nie! – krzyknelam w pustke.

Sluchalam, jak przewija sie tasma. Jezu, co za koszmar! Gabby nie zyje. Psychopata umiescil w jej grobie moje i Katy zdjecie. A teraz Katy jest w drodze tutaj. Krew pulsowala mi w skroniach. W mojej glowie az zakipialo. Musze ja powstrzymac. Jak? Nie wiem, gdzie ona jest.

Pete.

Kiedy dzwonil jego telefon, przypomniala mi sie pewna sytuacja. Katy w wieku trzech lat. W parku. Rozmawialam z inna matka, patrzac na Katy, ktora wsypywala piasek do plastikowych foremek. Nagle upuscila lopatke i podbiegla do hustawki. Wahala sie przez chwile, popatrzyla, jak zelazny konik unosi sie do gory, po czym pobiegla do niego z twarza rozpromieniona z powodu wiosennej aury i widoku kolorowej grzywy i uzdy, unoszacych sie w powietrzu. Wiedzialam, ze ja uderzy i nic nie moglam na to poradzic. Teraz jest tak samo.

Nikt nie odbieral telefonu.

Zadzwonilam do biura i sekretarka powiedziala mi, ze wyjechal w interesach. Normalne. Zostawilam wiadomosc.

Wpatrywalam sie w automatyczna sekretarke. Zamknelam oczy i wzielam kilka dlugich, glebokich oddechow, zmuszajac serce do zwolnienia tempa uderzen. Mialam wrazenie, jakby tyl mojej glowy znalazl sie w imadle i bylo mi goraco na calym ciele.

– To sie nie stanie.

Otworzylam oczy i zobaczylam, ze Birdie przyglada mi sie z drugiego konca pokoju.

– To sie nie stanie – powtorzylam do niego.

Caly czas sie we mnie wpatrywal swoimi nieruchomymi zoltymi oczyma.

– Moge jeszcze cos zrobic.

Wyprezyl grzbiet, ustawil cztery lapy blisko siebie, podwinal ogon i usiadl, ani na chwile nie odrywajac ode mnie oczu.

– Zrobie cos. Nie bede po prostu siedziec i czekac, az ta bestia zaatakuje. Nie moja corke.

Zanioslam zakupy do kuchni i wlozylam je do lodowki. Potem wyciagnelam laptopa, wlaczylam go i weszlam do pliku z tabela. Ile to czasu juz minelo, od kiedy zaczelam ja wypelniac? Sprawdzilam daty, kiedy nad nia pracowalam. Cialo Isabelle Gagnon znaleziono 2 czerwca. Siedem tygodni. Wydawalo sie, jakby to bylo siedem lat.

Poszlam do gabinetu i wyjelam skoroszyty z dokumentami. Moze trud, ktory sobie zadalam robiac odbitki, nie pojdzie jednak na darmo.

Przez nastepne dwie godziny poddawalam drobiazgowej analizie kazde zdjecie, kazde nazwisko, kazda date, doslownie kazde slowo z kazdego przesluchania odnotowanego w raportach policyjnych, ktorymi dysponowalam. Potem zrobilam jeszcze raz to samo. Przesledzilam slowo po slowie, majac nadzieje, ze znajde jakis drobiazg, ktory wczesniej przeoczylam.

I za trzecim podejsciem znalazlam.

Czytalam zapis przesluchania, ktore przeprowadzil Ryan z ojcem Grace Damas, kiedy to zauwazylam. Tak, jak przed kichnieciem, kiedy czlowiek czuje, ze sie zbliza, narasta, irytuje, ale nie znajduje ujscia, tak teraz w koncu mysl przebila sie do mojej swiadomosci.

Rzeznik. Grace Damas pracowala u rzeznika. Zabojca uzywal pily do miesa i wiedzial co nieco o anatomii. Tanguay kroil zwierzeta. Moze tu jest jakis zwiazek. Zaczelam przegladac raport, zeby znalezc nazwe tego sklepu miesnego, ale nie bylo.

Wystukalam numer, ktory znalazlam w dokumentach. Odebral jakis mezczyzna.

– Pan Damas?

– Tak. – Mowil z akcentem.

– Jestem doktor Brennan. Pracuje nad sledztwem w sprawie smierci panskiej zony. Moglabym panu zadac kilka pytan?

– Tak.

– Czy kiedy panska zona zniknela, pracowala gdzies poza domem?

Chwila ciszy.

Potem:

– Tak.

W tle slyszalam wlaczony telewizor.

– Czy moge zapytac, gdzie?

– W piekarni na Fairmont. Le Bon Croissant. Pracowala tam tylko na pol etatu. Nigdy nie miala calego, bo przeciez dzieci i w ogole.

Przetrawilam to. Nici z mojego zwiazku.

– Jak dlugo tam pracowala, panie Damas? – Nie dalam po sobie poznac rozczarowania.

– Wydaje mi sie, ze tylko przez kilka miesiecy. Grace nigdzie nie pracowala zbyt dlugo.

– A gdzie pracowala przedtem? – Nie dawalam za wygrana.

– U rzeznika.

– Jak sie nazywal sklep? – Wstrzymalam oddech.

– La Boucherie St. Dominique. Jest wlasnoscia czlowieka z naszej parafii. Sklep miesci sie na St. Dominique, blisko St. Laurent, wie pani, gdzie to jest?

Tak. Wyobrazilam sobie deszcz bijacy w szyby sklepu.

– Kiedy tam pracowala? – Mowilam naprawde spokojnym glosem.

– Wydaje mi sie, ze pracowala tam prawie rok. Przez wiekszosc dziewiecdziesiatego pierwszego, chyba. Moge to sprawdzic. Mysli pani, ze to wazne? Przedtem nie pytali mnie o daty.

– Nie jestem pewna. Panie Damas, czy panska zona kiedykolwiek wspominala o kims o nazwisku Tanguay?

– O kim? – Szorstko.

– O niejakim Tanguayu.

Glos spikera obiecal, ze zaraz bedzie ciag dalszy, po przerwie na reklamy. Bolala mnie glowa, a w gardle zaczynalam czuc suche drapanie.

– Nie.

Zaskoczyla mnie porywczosc, z jaka to powiedzial.

– Dziekuje. Bardzo mi pan pomogl. Dam panu znac, jak bedziemy mieli cos nowego.

Rozlaczylam sie i zadzwonilam do Ryana. Juz wyszedl. Sprawdzilam jeszcze w domu. Nikt nie odbieral. Wiedzialam, co musze zrobic. Wykonalam jeden krotki telefon, wzielam klucz i wyszlam.

W La Boucherie St. Dominique panowal wiekszy ruch, niz kiedy go pierwszy raz widzialam. W oknach wisialy te same napisy, ale dzisiaj sklep byl oswietlony i otwarty. Ludzi bylo niewielu. Jakas staruszka przesuwala sie powoli wzdluz przeszklonych lad. W swietle jarzeniowki jej twarz robila wrazenie sflaczalej. Patrzylam, jak zawraca i wskazuje na krolika. Sztywne, male cialo przypomnialo mi smutna kolekcje Tanguaya. I Alse.

Poczekalam, az wyjdzie, po czym podeszlam do mezczyzny stojacego za lada. Mial prostokatna twarz, wydatne kosci policzkowe i grube rysy Kontrastowaly z nia zadziwiajaco chude i zylaste ramiona. Ciemne plamy znaczyly biel jego fartucha – wygladaly jak wysuszone platki na obrusie.

– Bonjour.

– Bonjour.

– Maly ruch dzisiaj wieczorem?

– Wieczorami zawsze jest maly ruch. – Mowil z takim samym akcentem jak Damas.

Slyszalam, jak z zaplecza dobiega brzek narzedzi.

– Zajmuje sie sledztwem w sprawie smierci Grace Damas. – Wyciagnelam legitymacje i podstawilam mu ja na chwilke przed oczy. – Chcialabym zadac panu kilka pytan.

Mezczyzna przygladal mi sie. Na zapleczu ktos co chwile puszczal wode i ja zakrecal.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×