– Pan jest wlascicielem?

Skinienie.

– I nazywa sie…?

– Plevritis.

– Panie Plevritis, Grace Damas pracowala tu przez jakis czas prawda

– Kto?

– Grace Damas. Parafianka z St. Demetrius.

Splotl chude rece na piersiach. Skinal.

– Kiedy to bylo?

– Jakies trzy, cztery lata temu. Nie wiem dokladnie. Przychodza i odchodza.

– Czy sama sie zwolnila?

– Bez wypowiedzenia.

– Dlaczego?

– Skad mam do diabla wiedziec? Wtedy wszyscy tak robili.

– Czy wygladala na nieszczesliwa, przygnebiona, nerwowa?

– A czy ja wygladam jak Zygmunt Freud?

– Czy miala tu jakichs przyjaciol, kogos, z kim byla szczegolnie blisko?

Jego oczy rozpromienily sie i w kacikach ust pojawil sie usmieszek.

– Blisko? – spytal glosem oslizlym jak wazelina.

Wytrzymalam jego spojrzenie, nie usmiechajac sie.

Usmiech zniknal z twarzy, a oczy zaczely bladzic po sklepie.

– Tutaj jestem tylko ja i moj brat. Tu nie ma nikogo, do kogo mozna by sie zblizyc. – Wymowil to slowo jak nastolatek w sprosnym kawale.

– Czy odwiedzal ja tutaj ktos szczegolny, ktos, kto mogl sie jej naprzykrzac?

– Niech pani poslucha. Dalem jej prace. Powiedzialem, co ma robic, i ona to robila. Nie interesowalem sie jej zyciem towarzystkim.

– Myslalam, ze byc moze pan zauwazyl…

– Grace byla dobra pracownica. Bylem wsciekly, kiedy zrezygnowala. Wszyscy zwolnili sie w tym samym czasie, mialem noz na gardle, wiec bylem naprawde wkurzony. Przyznaje. Ale nie zywie urazy. Potem, kiedy uslyszalam, ze zaginela, w kosciele, wie pani, pomyslalem, ze wyjechala. Nie bylo to do niej podobne, ale jej stary potrafi byc czasami naprawde upierdliwy. Przykro mi, ze ja zabito. Ale ja naprawde ledwo ja pamietam.

– Co pan ma na mysli mowiac “upierdliwy'?

Jego twarz przybrala kamienny wyraz, nagle, jak opadajaca brama sluzy. Spuscil oczy i podrapal kciukiem cos na ladzie.

– Bedzie musiala pani o tym porozmawiac z Nikosem. To sprawa rodzinna.

Zrozumialam, o czym mowil wczesniej Ryan. Co teraz? Pomoce wizualne. Siegnelam do torebki i wyciagnelam zdjecie St. Jacquesa.

– Widzial pan kiedys tego goscia?

Plevritis pochylil sie, zeby wziac zdjecie.

– Kto to jest?

– Panski sasiad.

Przygladal sie twarzy.

– Nie jest to zdjecie, ktore wygraloby na konkursie.

– Jest zrobione z kamery.

– Filmy braci Lumiere tez byly, ale tam przynajmniej cos bylo widac…

Nie wiedzialam, co mu odpowiedziec. Jeszcze jednemu madrali swiata tego. Zauwazylam, jednak ze jakis cien przemknal po jego twarzy, skurcz, ktory na chwile zmarszczyl jego dolne powieki.

– No i co?

– Hm… – Wpatrywal sie w zdjecie.

– Tak?

– Ten facet wyglada troche jak jeden obwies, ktory mi kiedys zalazl za skore. Ale moze dlatego, ze tymi pytaniami przypomniala mi go pani. Do diabla, nie wiem. – Polozyl zdjecie na ladzie. – Musze zamykac.

– Kto? Kto to byl?

– Niech pani poslucha, to jest szmatlawe zdjecie. Gosciu wyglada na nim jak mnostwo lysiejacych facetow. To wszystko.

– Co pan mial na mysli mowiac, ze ktos tam panu zalazl za skory Kiedy?

– To dlatego byiem taki wkurzony na Grace. Gosciu, ktory tu pracowali przed nia, wyniosl sie nie mowiac nawet do widzenia, potem Grace rzucila prace, a niedlugo po tym, ten wlasnie facet. On i Grace pracowali na pol etatu, ale byli moimi jedynymi pracownikami. Brat byl akurat w Stanach i tam tego roku prowadzilem ten interes zupelnie sam…

– Kim on byl?

– Nazywal sie Fortier. Niech sie zastanowie. Leo. Leo Fortier. Pamietam, bo mam kuzyna, ktory ma na imie Leo.

– Pracowal tutaj wtedy, kiedy Grace Damas?

– No tak. Najalem go na miejsce faceta, ktory sie zwolnil, nim Grace zaczela tu pracowac. Podzielilem im godziny, bo pomyslalem, ze jak ktores z nich nie przyjdzie, to bede mial klopoty tylko przez pol dnia. A potem oboje sie zwolnili. Cholera, wtedy to sie zrobilo zamieszanie! Fortier pracowal tutaj moze przez rok, moze poltora, potem po prostu przestal przychodzic. Nawet nie oddal mi kluczy. Musialem zaczynac od zera. Nie chce juz nawet o tym mowic…

– A co moze mi pan o nim powiedziec?

– To latwe pytanie. Nic. Zobaczyl ogloszenie na oknie i wszedl z ulicy i mowiac, ze chce sie zatrudnic na pol etatu. Przychodzil wtedy, kiedy go potrzebowalem, wczesnie rano na otwarcie sklepu i poznym wieczorem, zeby zamknac i posprzatac, i mial doswiadczenie w cwiartowaniu miesa. Okazal sie naprawde dobrym pracownikiem. No, niewazne, zatrudnilem go. W czasie dnia mial jakas inna prace. Wygladal na rownego goscia. Byl naprawde i spokojny. Robil, co do niego nalezalo i nigdy nie otwieral ust. Cholera, ja nawet nie wiedzialem, gdzie mieszka.

– Jak ukladalo sie miedzy nim a Grace?

– Nie mam zielonego pojecia. Jak ona przychodzila, to jego juz nie bylo, a potem, kiedy on przychodzil, to jej juz nie bylo. Nie wiem, czy oni w ogole sie znali.

– I wydaje sie panu, ze mezczyzna z tego zdjecia wyglada jak Fortier?

– Jak on i kazdy inny lysiejacy facet, ktory jest dumny z resztki swoich wlosow,

– Wie pan, gdzie Frotier jest teraz?

Potrzasnal glowa.

– Zna. pan kogos o nazwisku St. Jacques?

– Nie.

– A Tanguay?

– Brzmi jakby pedalsko…

Glowa mi pekala i zaczynalo drapac mnie w gardle. Zostawilam swoja wizytowke.

38

Kiedy przyjechalam do domu, zastalam Ryana palacego przed wejsciem do mojego domu. Nie marnowal czasu.

– Nie sposob przemowic ci do rozsadku, prawda? Nikomu sie nie udaje. Zachowujesz sie jak duchy z

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×