Po raz pierwszy wydalo mi sie, ze uslyszalam nutke poirytowania w glosie Charbonneau.

– Gosciu mogl miec zludzenia co do wlasnej wielkosci – ciagnal Claudel. – Moze sledzil poczynania braci Menendez i mu zaimponowali. Moze wydaje mu sie, ze jest Dudleyem Sprawiedliwym i chce walczyc ze zlem. Moze doskonali swoj francuski i woli to, niz “Rozmowki'. Skad do cholery mam wiedziec? Ale to nie czyni z niego Kuby Rozpruwacza. – Rzucil okiem w strone drzwi. – Gdzie do diabla jest ekipa…

Sukinsyn, pomyslalam, ale nic nie powiedzialam.

Charbonneau i ja skoncentrowalismy sie na blacie. Lezala na nim sterta opartych o sciane gazet. Charbonneau przerzucal je, dlugopisem unoszac na brzegach kartki, a potem pozwalal im opasc na miejsce. Na stercie byly tylko drobne ogloszenia, w wiekszosci pochodzace z La Presse i Gazette.

– Moze ropuch szukal pracy – powiedzial Claudel sardonicznie. – Albo jakiegos dobrego wzoru na swoja reklame…

– Co to bylo to pod spodem? – Mignelo mi cos zoltego, kiedy na chwile uniesione byly kartki lezace na dnie sterty.

Charbonneau wcisnal dlugopis w spoczywajace na dnie papiery i podniosl je do gory, przechylajac cala sterte w strone sciany. Lezal pod nia zolty notatnik. Zastanawialam sie przez chwile, czy detektywi mieli obowiazkowe zajecia z umiejetnosci manipulowania dlugopisem. Pozwolil gazetom ponownie opasc na blat, wcisnal dlugopis z drugiej strony sterty i popychal z tylu notatnik, wysuwajac go powoli spod przygniatajacych go gazet.

Byl to notatnik z zoltego papieru w linie, ulubiony typ adwokatow. Zauwazylismy, ze gorna strona byla czesciowo zapisana. Przytrzymujac sterte grzbietem dloni, Charbonneau w koncu wypchnal spod niej caly notatnik.

Wrazenie, jakie zrobily na mnie artykuly o seryjnych mordercach, nie umywalo sie do dreszcza, ktory mnie przeszyl, kiedy zobaczylam, co jest napisane na zoltym papierze. Strach, ktory dlawilam w sobie, uwolnil sie ze straszliwa moca i chwycil mnie za gardlo.

Isabelle Gagnon. Margaret Adkins. Ich nazwiska skoczyly mi do oczu. Stanowily czesc listy skladajacej sie z siedmiu nazwisk, ktore byly wypisane pod soba wzdluz krawedzi notatnika.

Byly fragmentem nierowno nakreslonej tabelki, ktora wygladala jak niechlujny formularz, podobny do tych uzywanych przez ksiegowych. Zawierala dane osobiste kazdej z wpisanych na liste osob. Tabelka byla tez podobna do zestawienia, ktore sama sporzadzilam, ale ja nie znalam pozostalych pieciu nazwisk.

W pierwszym slupku byly adresy, a w drugim numery telefonow. Nastepny zawieral krotkie notki dotyczace miejsca zamieszkania. Mszk. z/bez – wejscia z zewnatrz, aptmnt, I p.; dom z/bez ogrodka. W kolejnym slupku za niektorymi nazwiskami znajdowaly sie grupy liter, a przy innych bylo puste miejsce. Spojrzalam na dane dotyczace Adkins. M. S. Te skroty cos mi mowily. Zamknelam oczy i zaczelam przebiegac w myslach slowa klucze. Trafilam na stopien pokrewienstwa.

– To sa ludzie, z ktorymi oni zyja – powiedzialam. – Spojrzcie na Adkins. Maz. Syn.

– Tak. Przy Gagnon jest Br i Fc. Brat i facet – powiedzial Charbonneau.

– Co znaczy Za? – spytal Claudel odnosnie ostatniego slupka.

St. Jacques napisal te dwie litery za niektorymi nazwiskami, a za innymi bylo pusto.

Nikt nie potrafil odpowiedziec.

Charbonneau odchylil pierwsza strone i wszyscy zamilkli, czytajac kolejne notatki. Strona byla podzielona na dwie czesci – na gorze bylo napisane jedno nazwisko, a na srodku drugie. Pod kazdym zanotowano cos w slupkach. Ten po lewej stronie zatytulowany byl “Data', a nastepne dwa “W' i “Poza'. Puste miejsca wypelnione byly datami i godzinami.

– Jezu Chryste, on je sledzil. Wybral je i tropil, jakby to byly jakies cholerne przepiorki czy cos takiego – wybuchnal Charbonneau.

Claudel nie odzywal sie.

– Ten zboczony skurwysyn polowal na kobiety – powtorzyl Charbonneau, jakby powtorzenie ulatwialo zrozumienie. Albo utrudnialo.

– To jest jakis jego autorski projekt – zauwazylam miekko. – Jeszcze go nie zlozyl.

– Co? – spytal Claudel.

– Adkins i Gagnon nie zyja. Od niedawna. Kim sa inni ludzie z tej listy?

– Cholera.

– Gdzie jest ekipa? – Claudel podszedl do drzwi i zniknal w korytarzu.

Slyszalam, jak przeklina policjantow.

Przenioslam wzrok na sciane. Nie chcialam juz dzisiaj myslec o liscie. Bylo mi strasznie duszno, bylam wyczerpana, obolala i nie sprawialo mi satysfakcji to, ze prawdopodobnie mialam racje laczac te sprawy i ze bedziemy razem pracowac. Ze nawet Claudel bedzie bral w tym udzial.

Spojrzalam na plan, zeby przestac myslec o morderstwach. Byl duzy i w najdrobniejszych szczegolach ukazywal wyspe, rzeke i porozrzucane osiedla lezace poza wyspa. Zaznaczona kolorem rozowym zabudowa byla poprzecinana malymi, bialymi ulicami, polaczonymi z czerwonymi arteriami i grubymi, niebieskimi autostradami. Gdzieniegdzie byly zielone plamy parkow, pol golfowych i cmentarzy, pomaranczowe instytucji publicznych, bladoczerwone centrow handlowych i szare oznaczajace tereny przemyslowe.

Znalazlam wzrokiem Centre-ville i pochylilam sie nad mapa, zeby znalezc moja uliczke. Byla bardzo krotka i kiedy jej szukalam, zrozumialam, dlaczego taksowkarze maja tyle problemow ze znalezieniem mojego adresu. Obiecalam sobie, ze w przyszlosci bede bardziej wyrozumiala. A przynajmniej bede dawala szczegolowe wskazowki, jak do mnie dojechac. Znalazlam miejsce, gdzie Sherbrooke przecina Guy i zorientowalam sie, ze jestem juz za daleko. To wlasnie wtedy po raz trzeci tego popoludnia doznalam szoku.

Moj palec zatrzymal sie przy Atwater, tuz obok wieloboku oznaczajacego Le Grand Seminaire. Moj wzrok przyciagnal maly znak narysowany dlugopisem w poludniowo-zachodniej czesci wieloboku – bylo to kolko z litera X w srodku. Znajdowalo sie blisko miejsca, gdzie znaleziono cialo Isabelle Gagnon. Z bijacym szybko sercem przenioslam wzrok na wschod, zeby znalezc Stadion Olimpijski.

– Monsieur Charbonneau, niech pan na to spojrzy – powiedzialam spietym i drzacym glosem.

Zblizyl sie.

– Gdzie jest stadion?

Dotknal go swoim dlugopisem i spojrzal na mnie.

– Gdzie jest mieszkanie Margaret Adkins?

Zawahal sie, pochylil sie nad planem i wskazal na ulice biegnaca na poludnie od Parc Maisonneuve. Jego reka zastygla, kiedy oboje zauwazylismy malutki znak. Byla to litera X w kolku.

– Gdzie mieszkala Chantale Trottier?

– Na Ste. Anne-de-Bellevue. To daleko. Oboje spojrzelismy na plan.

– Przeszukajmy go systematycznie, kawalek po kawalku – zasugerowalam. – Ja zaczne od lewego gornego rogu i bede sie posuwala na dol, a pan moze zaczac od prawego dolnego i posuwac sie do gory.

On pierwszy to znalazl. Trzeci X. Znak znajdowal sie na poludniowym brzegu rzeki, kolo St. Lambert. Nie slyszal o zadnych zabojstwach w tej dzielnicy. Claudel tez nie. Przygladalismy sie planowi jeszcze przez dziesiec minut, ale nie znalezlismy kolejnego X-a.

Wlasnie zaczynalismy przeszukiwac plan po raz drugi, kiedy przed domem zatrzymala sie furgonetka- laboratorium.

– Gdzie wy, kurwa, byliscie? – spytal Claudel, kiedy Weszli do pokoju z metalowymi walizkami.

– Bylo tak, jakbysmy przejezdzali samochodem przez Woodstock – powiedzial Pierre Gilbert. – Tylko troche mniej blota. – Jego owalna twarz otaczala gesta broda i krecone wlosy, ktore przywodzily na mysl rzymskiego bozka. Nigdy nie wiedzialam, ktorego. – Co my tu mamy?

– Pamietasz dziewczyne zamordowana na Desjardins? Smiec, ktory podprowadzil jej karte kredytowa, nazywa te nore swoim domem – powiedzial Claudel. – Chyba.

Gestem wskazal na pokoj,

– Nadal temu lokum niepowtarzalna atmosfere.

– No to zabierajmy sie do roboty – rzekl Gilbert usmiechajac sie. Krecone wlosy przylegaly mu do mokrego od potu czola. – Zacznijmy od odciskow.

– Jest tu tez piwnica.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×