rozczarowany. Patrzylam, jak kropla wody scieka po puszce pepsi.

Wszyscy milczeli i nikt sie nie ruszal.

– No dobrze, dobrze, ale bedzie na was.

Przenoszac ciezar z jednego posladka na drugi, wysuwajac bardziej to lewy, to prawy, zaczela sie przesuwac, a podwijajaca sie sukienka odslaniala coraz wieksze polacie jej marmurowego ciala. Sposob, w jaki to robila, przypominal lodz, ktora co chwile zmienia kurs i plynie zygzakami. Kiedy jej srodek i ciezkosci znalazl sie wreszcie na krawedzi krzesla, oparla rece na poreczach i podniosla sie.

Podeszla do biurka stojacego po drugiej stronie pokoju i zaczela grzebac w szufladzie. Juz po chwili wyciagnela jakis klucz i sprawdzila, co jest napisane na przyczepionym do niego kawalku materialu. Zadowolona, wyciagnela go w strone Charbonneau.

– Dziekuje, madame. Sprawdzimy, w jakim stanie znajduje sie pani wlasnosc.

Kiedy ruszylismy w strone wyjscia, nie potrafila powstrzymac ciekawosci.

– Hej, a co ten facet zrobil?

– Oddamy pani klucz, kiedy bedziemy wracali – odparl Claudel.

Wychodzac, ponownie czulismy spojrzenia na plecach.

Korytarz w pierwszym wejsciu byl dokladnie taki sam, jak ten, z ktorego wlasnie wyszlismy. Po lewej i po prawej stronie byly drzwi, a na koncu strome schody prowadzily na wyzsze pietro. Numer 6 widnial na pierwszych drzwiach po lewej stronie. W budynku panowala nieslychana duchota i niepokojaca cisza.

Charbonneau stanal po lewej stronie, a ja i Claudel po prawej. Obaj mieli rozpiete marynarki, a Claudel polozyl reke na kolbie swojej sluzbowej broni. Zapukal do drzwi. Zadnej reakcji. Zapukal po raz drugi. Znowu nic.

Detektywi wymienili spojrzenia i Claudel pokiwal glowa. Kaciki jego ust byly zacisniete, co wykrzywialo jego twarz jeszcze bardziej niz zwykle. Charbonneau wlozyl klucz do zamka i pchnal drzwi. Zastygl i czekal, sluchajac jak osiadaja drobiny kurzu. Nic.

– St. Jacques?

Cisza.

– Monsieur St. Jacques?

Znowu nic.

Charbonneau wyciagnal w moja strone otwarta dlon. Zostalam na zewnatrz, kiedy detektywi weszli do srodka. Po chwili, z bijacym sercem, podazylam za nimi.

W pokoju bylo malo mebli. Naprzeciw wejscia, w lewym kacie, na polokraglej metalowej poreczy, na przerdzewialych kolkach wisiala rozowa, plastikowa zaslona, oddzielajac kawalek pokoju, gdzie znajdowala sie prowizoryczna lazienka. Pod zaslona zauwazylam dol komody i kilka rur, ktore prawdopodobnie prowadzily do zlewu. Byly przezarte rdza i pokryte gruba warstwa jakichs zielonych organizmow. Na prawo od zaslony, na scianie naprzeciwko wejscia zamontowany byl blat, na ktorym stala mala, przenosna kuchenka, kilka plastikowych kubkow i lezala zbieranina nie pasujacych do siebie talerzy i garnkow.

Przed zaslona stalo rozgrzebane lozko, zajmujace cala dlugosc lewej sciany. Przy prawej stal sklecony ze sklejki stol. Jego nogi stanowily dwa kozly do ciecia drewna – na obu byly dobrze widoczne pieczatki stwierdzajace, ze sa one wlasnoscia miasta Montreal. Powierzchnia stolu byla zaslal stosami ksiazek i papierami. Nad nim, na scianie wisialy mapy, zdjecia i gazetowe artykuly, tworzac swoisty kolaz, ciagnacy sie tylko na dlugosc stolu. Stal przy nim metalowy lezak. Jedyne okno znajdowalo sie na prawo od drzwi wejsciowych i bylo przysloniete zaslona z tego samego materialu, ktory widzielismy u madame Rochon. Z dziury w suficie zwisaly dwie gole zarowki.

– Przytulne gniazdko – zauwazyl Charbonneau.

– Tak. Urzadzone ze smakiem. Ja bym jeszcze przystroil tamto miejsce na gorze jakimis liszajami i kosmykiem wlosow Burta Reynoidsa.

Claudel podszedl do “lazienki', wyjal z kieszeni dlugopis i ostroznie uchylil nim zaslone.

– Ministerstwo Obrony moze chciec pobrac probki. To moze sie okazac rewelacyjna bronia biologiczna. – Opuscil zaslone i podszedl do stolu.

– Nawet tutaj nie ma tego sukinsyna – powiedzial Charbonneau, czubkiem buta unoszac krawedz koca na lozko.

Przygladalam sie sprzetom kuchennym stojacym na blacie. Dwa kufle do piwa. Wgnieciony rondel z zaschnieta skorupa niejasno przypominajaca spaghetti. Skamienialy nadgryziony kawalek zoltego sera w porcelanowej miseczce. Kubek z Burger Kinga. Kilka celofanowych opakowan slonych krakersow.

Uderzylo mnie to, kiedy pochylilam sie nad przenosna kuchenka. Bijace od niej cieplo zmrozilo mi krew w zylach i odwrocilam sie do Charbonneau.

– Jest tutaj!

Powiedzialam to dokladnie w chwili, kiedy z prawej strony pokoju gwaltownie otworzyly sie drzwi. Uderzyly Claudela, wytracajac go z rownowagi i przyciskajac jego prawa reke i ramie do sciany. Zgieta wpol meska sylwetka rzucila sie w strone otwartych drzwi wejsciowych. Slyszalam charczacy oddech tego mezczyzny.

W dzikim pedzie do drzwi, uciekinier na chwile podniosl glowe i dwoje metnych, ciemnych oczu, spogladajacych spod pomaranczowego daszka czapki, napotkalo moj wzrok. W tym ulamku sekundy dostrzeglam w jego oczach stracil przerazonego zwierzecia. Nic wiecej. Potem juz go nie bylo.

Claudel odzyskal rownowage, wyciagnal pistolet i wybiegl z pokoju., Charbonneau rzucil sie za nim.

Niewiele myslac, przylaczylam sie do poscigu.

11

Kiedy wypadlam na ulice, oslepilo mnie slonce. Zmruzylam oczy, zeby zlokalizowac Charbonneau i Claudela. Parada juz sie skonczyla i tlumy ludzi wracaly po Sherbrooke. Zauwazylam Claudela lokciami torujacego sobie droge przez cizbe. Jego twarz byla czerwona i skrzywiona, kiedy przeciskal sie przez gaszcz lepkich cial. Charbonneau byl tuz za nim. W wyprostowanej rece trzymal swoja odznake, ktora wywijal jak dlutem.

Tlum nie przestawal sie bawic, ludzie w ogole nie zauwazyli, ze dzieje sie cos nadzwyczajnego. Puszysta blondynka siedziala na barana na swoim chlopaku, glowe miala odchylona do tylu, a wyrzucone wysoko do gory rece wymachiwaly butelka Molsona. Pijany mezczyzna owiniety we flage Quebecu, jak Superman w swoj stroj, zawiesil sie na lampie. Chcial, zeby ludzie przylaczyli sie do niego i spiewali “Queebec pour les Quebecois!' Odkrylam, ze teraz glosy byly juz zachrypniete, czego wczesniej nie dalo sie zauwazyc.

Skrecilam na nie zabudowana dzialke, wspielam sie na kawal betonu stanelam na palcach, zeby rozejrzec sie po tlumie. St. Jacquesa, jesli to byl on, nigdzie nie bylo widac. Mial nad nami przewage, bo byl na znanym sobie terenie, co musial zreszta skrzetnie wykorzystywac.

Zauwazylam, ze jeden z policjantow, ktorzy zabezpieczali tyly, odlozyl sluchawke i przylaczyl sie do poscigu. Przez radio wezwal posilki, ale wydawalo mi sie, ze radiowoz i tak nie ma zadnych szans znalezc kogos w takim tlumie. On i jego partner lokciami torowali sobie droge do skrzyzowania Berger z Ste. Catherine, ale byli daleko w tyle za Claudelem i Charbonneau.

Wtedy zauwazylam pomaranczowa baseballowke. Byla przed Charbonneau, ktory skrecil na wschod, na Ste. Catherine, ale nie mogl widziec czapki w gestej cizbie.

St. Jacques kierowal sie na zachod. Ledwo jednak zdazylam go zauwazyc, a juz zniknal w tlumie. Machalam rekoma, zeby zwrocic na siebie uwage, ale bezskutecznie. Stracilam Claudela z oczu, a zaden z dwoch policjantow mnie nie widzial.

Niewiele myslac, zeskoczylam z bloku i wmieszalam sie w tlum. Zapach potu, olejkow do opalania i starego piwa saczyl sie zewszad, tworzac wokol mnie jakby babel ludzkiego smogu. Pochylilam glowe i zaczelam dosc bezpardonowo przebijac sie przez tlum w strone St. Jacquesa. Nie mialam odznaki, ktora tlumaczylaby moja bezwzglednosc, wiec rozpychalam sie lokciami i potracalam ludzi, nie patrzac im w oczy. Przewaznie ludzie podchodzili do tego z humorem, ale niektorzy rzucali za mna przeklenstwa. Wiekszosc jednoznacznie odnosila sie do mojej plci.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×