droge.

– A masz, draniu – dorzucil, kiedy przyhamowal i delikatnie uderzyl toyote w zderzak. – Zobaczcie sami, co za brudas.

Claudel nie zwracal na niego uwagi, wyraznie byl przyzwyczajony do dzikiej jazdy swojego partnera. Pomyslalam o aviomarinie, ale nic nie powiedzialam.

W koncu dotarlismy do Rene Levesque i skrecilismy na zachod, po czym ruszylismy na polnoc, zeby wjechac na St. Dominique. Zawrocilismy na Ste. Catherine i znowu znalazlam sie w Main, niecaly kwartal od dziewczyn Gabby. Berger jest jedna z szachownicy bocznych uliczek wcisnietych miedzy St. Laurent i St. Denis. Mielismy ja dokladnie przed soba.

Charbonneau skrecil za rogiem i zaparkowal przy krawezniku przed Depanneur Berger.

Wyplowialy szyld nad drzwiami obiecywal “biere et vin'. Niezbyt czyste okna przykrywaly wyblakle od slonca plakaty reklamowe, a przytrzymujaca je tasma byla pozolkla i tak stara, ze odklejala sie od powierzchni. Na parapecie ponizej lezalo duzo martwych much, te, ktore zmarly pozniej, byly na wierzchu. Metalowe kraty chronily szyby. Dwoch staruszkow siedzialo na krzeslach po obu stronach wejscia.

– Gosciu nazywa sie Halevi – powiedzial Charbonneau, sprawdzajac to w notatniku. – Pewnie nie bedzie mial zbyt wiele do powiedzenia.

– Nigdy nie maja. Moze mu sie poprawi pamiec, jak go troche przycisniemy – odparl Claudel, zatrzaskujac drzwi od samochodu.

Staruszkowie przygladali sie nam w milczeniu.

Kiedy weszlismy, zadzwieczal wisiorek z mosieznych dzwoneczkow. W srodku bylo goraco, pachnialo kurzem, przyprawami i starymi kartonami. Dwa rzedy polek, opierajacych sie o siebie plecami, biegly przez caly sklep, Iworzac glowna aleje w srodku i dwie boczne. Na zakurzonych polkach lezaly starzejace sie puszki i rozne pakowane towary.

W stojacej po przeciwleglej stronie sklepu, w prawym rogu zamrazarce staly ogromne sloje orzechow, suszony groszek i maka. W jednym z katow lezala zbieranina przywiedlych warzyw. Lodowka byla reliktem przeszlosci i juz nie chlodzila.

Wzdluz lewej sciany staly lodowki z winem i piwem. W jednej stojacej z tylu i otwartej, przyslonietej plastikiem, zeby zapobiec uciekaniu zimna, lezalo mleko, oliwki i ser feta. Po jej prawej stronie, w przeciwleglym rogu, stal bankomat. Oprocz tego, sklep wygladal tak, jakby go nie odnawiano od czasow, kiedy Alaska zostala przylaczona do Stanow.

Lada z kasa znajdowala sie tuz na lewo od drzwi wejsciowych. Siedzial za nia pan Halevi i rozmawial zapalczywie przez telefon komorkowy. Caly czas przesuwal reke po swojej lysej glowie, gest wyraznie odziedziczony po czasach, kiedy jeszcze mial wlosy. Na plakietce wiszacej na kasie widnial napis gloszacy USMIECHNIJ SIE. BOG CIE KOCHA. Halevi wyraznie nie wzial sobie do serca tej rady. Twarz mial czerwona i byl wyraznie poirytowany. Stanelam z boku i przygladalam mu sie.

Claudel zatrzymal sie przy ladzie, dokladnie naprzeciw niego i odchrzaknal. Halevi wysunal ku niemu otwarta dlon i pokiwal glowa w gescie mowiacym “chwileczke'.

Wtedy Claudel wyciagnal swoja odznake i pokiwal glowa. Halevi nagle sie zmieszal, powiedzial cos szybko w hindi i rozlaczyl sie. Jego oczy, ogromne za grubymi szklami okularow, przeniosly sie z Claudela na Charbonneau i z powrotem.

– Tak? – powiedzial.

– Pan jest Bipin Halevi? – spytal po angielsku Charbonneau.

– Tak.

Charbonneau polozyl zdjecie na ladzie.

– Niech pan sie przyjrzy. Zna pan tego faceta?

Halevi odwrocil zdjecie w swoja strone i pochylil sie nad nim, rozdygotanymi palcami przytrzymujac rogi. Byl nerwowy i bardzo staral sie nam przypodobac, a przynajmniej sprawiac wrazenie, ze jest skory do wspolpracy. Wielu wlascicieli depanneurow sprzedaje papierosy z przemytu albo inne czarnorynkowe towary, wiec wizyty policji sa tu rownie czeste, jak rewizje ksiag podatkowych.

– Nie sposob poznac czlowieka na czyms takim. Czy to z kamery? Policjanci byli juz tu wczesniej. Co ten czlowiek zrobil?

Mowil spiewnym angielskim, z intonacja typowa dla mieszkancow polnocnych Indii.

– Nie orientuje sie pan, kim on jest? – spytal Charbonneau, ignorujac pytania.

Halevi wzruszyl ramionami.

– Moich klientow nie pyta sie o takie rzeczy. Poza tym, zdjecie jest zbyt niewyrazne. I nie widac twarzy.

Poprawil sie na stolku. Uspokajal sie troche, bo zrozumial, ze nic od niego nie chca i ze ma to cos wspolnego z kamera bezpieczenstwa, ktora juz wczesniej skonfiskowala policja.

– Mieszka gdzies w okolicy? – spytal Claudel.

– Mowie wam, ze nie wiem.

– A moze chociaz slabo przypomina panu kogos, kto tu przychodzi? Halevi spojrzal na zdjecie.

– Byc moze. Moze, tak. Ale nie jestem pewien. Chcialbym byc pomocny. Hmm… To moze byc czlowiek, ktorego widzialem.

Charbonneau przeswidrowal go wzrokiem, pewnie myslac to samo, co ja. Czy Halevi staral sie tylko byc pomocny, czy naprawde rozpoznaje czlowieka ze zdjecia?

– Kto to?

– Ja… Nie znam go. To tylko klient.

Halevi wygladal na zaklopotanego.

– Czy ten facet przychodzi tu o stalej porze? Czy przychodzi z tej samej strony? Czy kupuje te same rzeczy? – Claudel zaczynal sie irytowac.

– Mowilem juz. Naprawde nie wiem. Nie zwrocilem na niego uwagi. Pilnuje interesu. Ten facet wyglada jak wielu innych…

– Do ktorej otwarty jest ten sklep?

– Do drugiej.

– Przychodzi w nocy?

– Byc moze.

Charbonneau notowal w skorzanym notatniku. Jak na razie, duzo nie napisal.

– Pracowal pan wczoraj po poludniu?

Halevi pokiwal glowa.

– Byl tlok, bo to byl dzien przedswiateczny, nie? Moze ludzie mysleli, ze dzisiaj nie otworze sklepu…

– Widzial pan, jak ten facet wchodzi?

Halevi ponownie zaczal sie przygladac zdjeciu, obydwie rece przesunal po glowie, po czym energicznie podrapal sie w miejsce, gdzie mial jeszcze troche wlosow. Wypuscil powietrze i uniosl rece w gescie bezradnosci.

Charbonneau wsunal zdjecie do notatnika i go zamknal. Polozyl swoja wizytowke na ladzie.

– Jesli cos sie panu przypomni, Halevi, niech pan do nas zadzwoni. Dziekujemy za pana czas.

– Pewnie, pewnie – powiedzial, a jego twarz rozpogodzila sie po raz pierwszy od chwili, kiedy zobaczyl odznake. – Zadzwonie.

– Pewnie, pewnie – powtorzyl Claudel, kiedy znalezlismy sie na zewnatrz. – Ten gad zadzwoni, jak Matka Teresa zerznie Saddama Husseina.

– Pracuje jako sprzedawca. Ma chili zamiast mozgu – dodal Charbonneau.

Kiedy ruszylismy w strone samochodu, obejrzalam sie za siebie. Dwoch staruszkow ciagle siedzialo po obu stronach wejscia. Wygladali na wrosnietych w to miejsce, jak kamienne psy przed wejsciem do swiatyni buddyjskiej.

– Niech mi pan da na chwile to zdjecie – powiedzialam do Charbonneau.

Zdziwil sie, ale wyjal je. Claudel otworzyl w tym czasie drzwi od samochodu i buchnelo z niego gorace powietrze, jak z pieca hutniczego. Polozyl ramie na drzwiach, oparl noge o samochod i przygladal mi sie. Kiedy przechodzilam z powrotem przez ulice, powiedzial cos do Charbonneau. Na szczescie, nie uslyszalam, co.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×