– Moze.

Zauwazylam grupe dziewczyn przechodzacych przez nie zabudowany plac. Trzymaly sie wzajemnie za ramiona w gescie przyjazni typowym dla nastolatkow. Szly posrod chwastow, a kolory ich krotkich spodni tworzyly rzedy flag Quebecu. Wszystkie mialy wlosy splecione w ciasne warkocze i pomalowane na jaskrawoniebiesko. Kiedy patrzylam, jak sie tracaja i smieja w ten upalny dzien, myslalam, jak latwo jakiemus szalencowi na zawsze zgasic dobre nastroje tych mlodych dziewczat. Zdusilam wzbierajaca we mnie lale gniewu. Czy to mozliwe, ze siedzimy niecale dziesiec metrow od takiego potwora?

W tym momencie niebiesko-bialy radiowoz cicho wsliznal sie za nas. Charbonneau wysiadl i zaczal rozmawiac z funkcjonariuszami. Po chwili wrocil.

– Zabezpiecza tyl – powiedzial, kiwajac w strone radiowozu. W jego glosie czuc bylo zdenerwowanie i ani sladu sarkazmu. – Allons-y.

Kiedy otworzylam drzwi, Claudel rozchylil usta, zeby cos powiedziec, ale sie rozmyslil i ruszyl w strone budynku. Ja i Charbonneau poszlismy za nim. Zauwazylam, ze rozpial marynarke, a jego prawa reka, lekko zgieta w lokciu, byla sztywna. Byl przygotowany do szybkiej reakcji. Zastanawialam sie, na co?

Z budynkiem z czerwonej cegly od dawna nie sasiadowal juz zaden inny. Smieci pokrywaly przylegle dzialki, na ktorych bezladnie lezaly duze betonowe bloki, jak glazy narzutowe po wycofaniu sie lodowca. Przerdzewialy i chylacy sie ku ziemi plot biegl wzdluz poludniowej strony budynku. Koza zwrocona byla na zachod.

Trzy pary polozonych blisko siebie, bardzo starych, bialych drzwi wychodzily na poziomie ulicy Berger. Wylano przed nimi troche asfaltu, ktory prowadzil do kraweznika. Kiedys byl to pomalowany na czerwono chodnik, ale teraz mial kolor zaschnietej krwi.

W oknie przy trzecich drzwiach na zniszczonej i zszarzalej zaslonie wisiala przekrzywiona, recznie wypisana tabliczka. Przez brudne okno ledwo bylam w stanie przeczytac napis – “Chambres d louer, #1'. Pokoje do wynajecia. Claudel postawil jedna noge na progu i wdusil wyzszy z dwoch przyciskow znajdujacych sie kolo framugi drzwi. Zadnej odpowiedzi. Zadzwonil ponownie, a potem, po chwili, uderzyl w drzwi reka.

– Cholera was wziela! – zaskrzeczal nagle, niemal tuz przy moim uchu czyjs glos.

Na ten dzwiek, serce skoczylo mi do gardla.

Odwrocilam sie i zobaczylam, ze glos dobiegal z okna, od ktorego dzielilo mnie jakies pietnascie centymetrow. Wyraznie poirytowana i naburmuszona twarz spogladala na nas zza firanki.

– Co wy wyrabiacie? Jak zniszczycie te drzwi, trou de cul, to za nie zaplacicie.

– Policja – powiedzial Claudel, nie zwracajac uwagi na wyzwanie nas od dupkow.

– Tak? Pokazcie mi odznake.

Claudel przystawil ja do firanki. Zblizyla sie do niej twarz i zobaczylam, ze nalezy ona do kobiety. Nalana i swinska twarz otaczala delikatna, zielonkawa chustka, zwiazana na czubku glowy w mocny supel. Jej konce sterczaly do gory i podskakiwaly jak uszy z szyfonu. Oprocz braku rogow i czterdziestu kilogramow nadwagi, wszystko w niej przypominalo koze.

– No i? – Koncowki chustki poruszaly sie, kiedy przenosila wzrok z Claudela na Charbonneau, a z niego na mnie. Zdecydowala, ze z calej trojki jestem najmniej grozna, wiec wycelowala koncowki chustki we mnie.

– Chcielibysmy zadac pani kilka pytan – powiedzialam i natychmiast poczulam, ze powiedzialam to dokladnie tak, jak wyrecytowalby rasowy policjant z jakiegos serialu. Po francusku to zdanie bylo rownie wyswiechtane jak po angielsku.

– Chodzi o Jean-Marca?

– Naprawde nie powinnismy rozmawiac na ulicy – dodalam rownie grzecznie, zastanawiajac sie, kim jest Jean-Marc.

Twarz zawahala sie i zniknela. Po chwili uslyszelismy szczek przekrecanych zamkow i w otwartych drzwiach ukazala sie ogromna kobieta ubrana w prosta sukienke z zoltego poliestru. Pod pachami i na mostku widac bylo plamy potu, ktory w faldach jej szyi mieszal sie z brudem. Przytrzymala dla nas drzwi, po czym odwrocila sie, niepewnym krokiem przeszla przez waski przedpokoj i zniknela w drzwiach po lewej stronie. Ruszylismy za nia gesiego, Claudel szedl pierwszy, a ja ostatnia. W przedpokoju unosil sie zapach kapusty i starego tluszczu. W srodku bylo przynajmniej trzydziesci piec stopni.

Jej ciasne mieszkanie smierdzialo kocimi odchodami i zastawione bylo ciemnymi, ciezkimi meblami, masowo produkowanymi w latach dwudziestych i trzydziestych. Podejrzewalam, ze nie zmieniono na nich obic od czasu kupna. Jasny chodnik z winylu lezal po przekatnej dywanu, taniej imitacji perskiego, lezacego w duzym pokoju. Gdzie sie nie spojrzalo, walaly sie smieci.

Kobieta dowlokla sie do grubo obitego krzesla i opadla na nie ciezko. Metalowy stolik na telewizor zachwial sie i z grzechotem spadla z niego puszka po dietetycznej pepsi. Kobieta usadowila sie wygodnie i nerwowo wyjrzala za okno. Zastanawialam sie, czy kogos sie spodziewa, czy po prostu jest niepocieszona, ze nie moze siedziec w oknie.

Podalam jej zdjecie.

Spojrzala na nie, oczy przybraly ksztalt larw, przeciskajacych sie pomiedzy jej grubymi powiekami. Przeniosla wzrok na nas troje i uswiadomila sobie, ze znajduje sie w gorszej sytuacji, niz my. Stalismy i patrzylismy na nia z gory. Podniosla glowe i larwy po kolei nas lustrowaly. Jej wojowniczosc ustapila miejsca ostroznosci.

– Mamy przyjemnosc z…? – zaczal Claudel.

– Marie-Eve Rochon. O co w ogole chodzi? Czy Jean-Marie ma jakies klopoty?

– Jest pani dozorczynia?

– Zbieram czynsz w imieniu wlasciciela – odparla. Chociaz nie bylo wiele miejsca, przesunela sie na krzesle, ktore az zatrzeszczalo.

– Zna go pani? – spytal Claudel, wskazujac na zdjecie.

– I tak, i nie. Mieszka tutaj, ale go nie znam.

– Gdzie?

– Pod numerem 6. Pierwsze wejscie, pokoj na parterze – powiedziala, wymachujac reka. Obwisle, gruzlowate cialo zatrzeslo sie jak galareta.

– Jak sie nazywa?

Zastanawiala sie przez chwile, bezwiednie bawiac sie koncowka chustki. Zauwazylam, ze kropla potu nabrzmiala do masy krytycznej, pekla i zaczela sciekac po jej twarzy.

– St. Jacques. Oczywiscie oni przewaznie nie podaja swoich prawdziwych nazwisk.

Charbonneau notowal.

– Jak dlugo tu mieszka?

– Moze z rok. Jak na tutaj, to bardzo dlugo. Wiekszosc z nich to wloczedzy. Oczywiscie, rzadko kiedy go widze. Moze przychodzi i wychodzi. Nie interesuje mnie to. – Spuscila oczy i zamknela usta, bo rownie dobrze jak my wiedziala, ze spedza wiekszosc czasu w oknie. – Nie pytam go o nic.

– Wie pani, gdzie on chodzi?

Wypuscila glosno powietrze i powoli pokiwala przeczaco glowa.

– Miewa gosci?

– Juz wam powiedzialam, ze rzadko go widuje. – Zamilkla na chwile. Nie przestawala sie bawic chustka, ktora juz przesunela sie w prawo, wiec uszy nie znajdowaly juz sie na srodku glowy. – Chyba zawsze jest sam.

Charbonneau rozejrzal sie wokol.

– Inne mieszkania sa takie same?

– Moje jest najwieksze. – Kaciki jej ust zesztywnialy i bardzo nieznacznie uniosla brode. Pomimo takiego balaganu, bylo z czego czuc sie dumnym. – Inne sa zdewastowane. Niektore to tylko taki pokoj z przenosna kuchenka i toaleta.

– Jest teraz w domu? Kobieta wzruszyla ramionami.

– Musimy z nim porozmawiac. Pani pojdzie z nami. – Charbonneau zamknal notatnik,

– Moi? – zdziwila sie.

– Moze bedziemy musieli dostac sie do jego mieszkania.

Pochylila sie i potarla rekoma uda. Jej oczy zrobily sie wieksze, a nozdrza wydawaly sie rozszerzac.

– Nie moge tego zrobic. To byloby naruszenie jego prywatnosci. Musielibyscie miec nakaz rewizji czy cos takiego.

Charbonneau przypilil ja wzrokiem do krzesla i nic nie mowil. Claudel glosno westchnal, jakby byl znudzony i

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×