– No trudno. – Zadne problemy nie mogly chyba zrazic Gilberta.

– Claude, moze zajmiesz sie piwnica? A ty, Marcie, zacznij od tamtego blatu…

Marcie weszla w glab pokoju, wyjela kanisterek ze swojej metalowej walizki i zaczela pedzelkiem pokrywac blat czarnym proszkiem. Jej kolega po fachu ruszyl na dol. Pierre zalozyl lateksowe rekawiczki i zaczal zdejmowac gazety ze stolu, po czym wkladal je do duzego, plastikowego worka. To wlasnie wtedy przezylam ostatni szok tego dnia.

– Qu' est-ce que c'est? – spytal, podnoszac maly kwadrat z mniej wiecej polowy sterty. Przygladal sie mu przez dluzsza chwile. – C'est toi?

Zdziwilam sie, widzac, ze patrzy na mnie.

Bez slowa podeszlam do niego i spojrzalam na to, co znalazl. Zdenerwowalam sie, kiedy zobaczylam swoje, dobrze mi znane dzinsy, bluza z napisem “Irlandia ponad wszystko' i gogle. W swej odzianej w rekawiczke rece Pierre trzymal zdjecie, ktore ukazalo sie w dzisiejszym Le Journal.

Po raz drugi tego dnia widzialam siebie na zdjeciu z ekshumacji przeprowadzonej dwa lata temu. Zdjecie zostalo wyciete i wyrownane rownie starannie, jak te wiszace na scianie. Roznilo sie tylko w jednym. Wokol mojej postaci dlugopisem zakreslono okrag, a na piersiach widnial duzy X.

12

Przespalam wiekszosc weekendu. W sobote rano usilowalam wstac, ale skonczylo sie na probie. Nogi mi drzaly, a kiedy obracalam glowe, szyje i podstawe czaszki przeszywal niemilosierny bol. Moja twarz pokryta byla grubym strupem, a prawe oko wygladalo jak zgnila czerwona sliwka.

Weekend wypelnilo mi jedzenie zup, aspiryny i lekarstw. Cale dnie drzemalam na kanapie, sledzac kolejne wydania wiadomosci. Wieczorami zasypialam o dziewiatej.

Do poniedzialku walacy w mojej czaszce mlot sie uspokoil. Moglam sztywno chodzic i lekko obracac glowe. Wstalam wczesnie, wzielam prysznic i bylam w pracy juz o wpol do dziewiatej.

Czekaly na mnie trzy wiadomosci. Zignorowalam je jednak i najpierw zadzwonilam do Gabby, ale wlaczyla sie automatyczna sekretarka. Wtedy zrobilam sobie kawe rozpuszczalna i przejrzalam kartki zabrane z dziupli z wiadomosciami dla mnie – informowaly, kto do mnie dzwonil. Pierwsza wiadomosc byla od jakiegos detektywa z Verdun, druga od Andrew Ryana, a trzecia od jakiegos dziennikarza. Odrzucilam ostatnia i postanowilam zalatwic tamte dwie przez telefon. Nie dzwonil ani Charbonneau, ani Claudel. Gabby tez nie.

Wykrecilam numer do sali inspektorow CUM i powiedzialam, ze chcialabym rozmawiac z Charbonneau. Po chwili odpowiedziano mi, ze go nie ma. Claudela tez nie bylo. Zostawilam im wiadomosc, zastanawiajac sie, czy juz wyjechali, czy moze jeszcze nie zaczeli dzisiaj pracowac.

Potem zadzwonilam do Andrew Ryana, ale bylo zajete. Skoro nie udalo mi sie z nim polaczyc, pomyslalam, ze wpadne do niego osobiscie. Moze Ryan porozmawia ze mna na temat Trottier.

Pojechalam winda na pierwsze pietro i poszlam do sali inspektorow. Bylo w niej duzo wiecej ludzi, niz kiedy bylam tam po raz ostatni. Kiedy szlam do biurka Ryana, czulam na sobie liczne spojrzenia, co wprawilo mnie w lekkie zaklopotanie. Wyraznie musieli wiedziec o tym, co sie dzialo w piatek.

– Doktor Brennan – zawolal Ryan radosnie, wstajac z krzesla i wyciagajac do mnie reke. Na jego pociaglej twarzy zagoscil usmiech, kiedy zobaczyl strup na moim prawym policzku. – Wyprobowuje pani nowy odcien pudru?

– Tak. Purpurowy cement. Prosto z bruku. Dzwonil pan do mnie?

Przez chwile wygladal na zmieszanego.

– A, tak. Wygrzebalem akta Trottier. Moze pani na nie rzucic okiem, jesli pani chce.

Pochylil sie i rozlozyl skoroszyty lezace na jego biurku w wachlarz. Wybral jeden i wreczyl mi go dokladnie w momencie, w ktorym jego partner wszedl do sali. Bertrand ruszyl w nasza strone. Byl ubrany w jasnoszara, jednolita sportowa marynarke, dopasowana do nieco ciemniejszych, szarych spodni, czarna koszule i bialo-czarny, kwiecisty krawat. Gdyby nie opalenizna, wygladalby dokladnie jak mezczyzna z telewizji z lat piecdziesiatych.

– Doktor Brennan, jak leci?

– Super.

– He, niezly makijaz. Ale pania zalatwil.

– Od chodnika nie mozna chyba oczekiwac lepszych efektow – odparlam, rozgladajac sie wokol za miejscem, gdzie moglabym rozlozyc dokumenty dotyczace Trottier. – Moglabym… – Gestem wskazalam na puste biurko.

– Jasne. Oni juz skonczyli.

Usiadlam i zaczelam przegladac zawartosc skoroszytu, ogladalam zdjecia, raporty z miejsca zbrodni, sprawozdania z przesluchan i wywiadow. Wszystko o Chantale Trottier. Ogladajac zdjecia czulam sie, jakbym chodzila boso po goracym asfalcie. Uczucie bolu powracalo, jakby sie to stalo wczoraj, i musialam raz po raz odwracac wzrok, zeby dac sobie wytchnienie od przeszywajacego mnie bolu.

16 pazdziernika 1993 roku szesnastoletnia dziewczyna wstala z ociaganiem, wyprasowala swoja bluzke, po czym spedzila godzine na myciu wlosow i strojeniu sie. Odmowila zjedzenia sniadania, ktore przygotowala dla niej matka, i wyszla ze swojego domu na przedmiesciu, zeby razem z przyjaciolmi pojechac kolejka do szkoly. Byla ubrana w jednolita bluze i podkolanowki, a podreczniki miala w plecaczku. Rozmawiala i chichotala ze znajomymi, lunch zjadla po lekcji matematyki. Pod koniec dnia zniknela. Trzydziesci godzin pozniej jej pocwiartowane cialo znaleziono w plastikowych workach na smieci szescdziesiat kilometrow od domu.

Na biurko padl cien, wiec podnioslam glowe. Bertrand trzymal w rekach dwa kubki kawy. Na tym, ktory mi podal, byl napis “W poniedzialek zaczynam sie odchudzac'. Z wdziecznoscia wyciagnelam reke i chwycilam go.

– Cos interesujacego?

– Niewiele. – Wzielam lyk. – Miala szesnascie lat. Znaleziono ja w St. Jerome.

– No i…

– Gagnon miala dwadziescia trzy. Znaleziono ja w Centre-ville. Tez w plastikowych workach. Przechylil glowe.

– Adkins miala dwadziescia cztery, znaleziono ja w domu, niedaleko stadionu.

– Nie byla pocwiartowana.

– Nie, ale byla rozcieta i okaleczona. Moze mordercy ktos przerwal. Moze mial mniej czasu.

Pociagnal lyk kawy, glosno siorbiac. Kiedy oderwal kubek od ust, na jego wasach blyszczaly mlecznobrazowe kropelki.

– I Gagnon, i Adkins byly na liscie St. Jacquesa. – Przypuszczalam, ze teraz juz wszyscy o tym wiedza. Nie pomylilam sie.

– Tak,ale media nic na ten temat nie pisaly. Facet wycial z Allo Police i Photo Police artykuly na temat ich obu. Ze zdjeciami. Moze to po prostu Bwyrodnialec, ktory karmi sie takimi rzeczami.

– Moze. – Wzielam kolejny lyk. Tak naprawde nie wierzylam w taka mozliwosc.

– Czy nie mial u siebie calej masy wycinkow?

– Tak – odezwal sie zza naszych plecow Ryan. – Skurwiel mial wycinki na temat najrozniejszych dziwnych rzeczy. Francoeur, czy nie zajmowales sie tymi sprawami z kuklami, kiedy pracowales we wlamaniach? – Pytanie to bylo skierowane do niskiego, grubego mezczyzny z blyszczacymi, brazowymi wlosami, jedzacego snickersa cztery biurka dalej.

Francoeur odlozyl baton i kiwajac glowa, zaczal oblizywac palce. Jego okulary bez oprawek odbijaly swiatlo, kiedy kiwal glowa.

– Mm. Mhm. Byly dwa przypadki. – Lizniecie. – Dziwna sprawa. – Lizniecie. – Ten swir wlamywal sie do domu, buszowal po sypialni, robil kukle z szlafroka albo pizamy, z czegos, co nalezalo do pani domu. Wypychal ja, potem ubieral w jej bielizne, po czym kladl na lozku i rozcinal. Pewnie mu od tego staje bardziej, niz przy maturze z matmy. – Lizniecie. Jeszcze jedno. – Potem zabieral stamtad swa godna pozalowania dupe. Nawet nic nie wynosil.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×