Longeuil. Probowalam przelknac jeszcze troche suflakow, kiedy ogladalam mape, ale moj zoladek nie zmienil zdania. Nadal nie byl sklonny do przyjmowania czegokolwiek.

Birdie przyczolgal sie na odleglosc jakichs dziesieciu centymetrow od mnie. – Uzyj sobie – powiedzialam, podtykajac mu aluminiowy pojemnik Wygladal na zadziwionego. Zawahal sie, po czym ruszyl w jego strone. Zaczynajac mruczec juz chwile wczesniej.

W szafie stojacej w przedpokoju znalazlam latarke, pare rekawiczek do pracy w ogrodzie i srodek owadobojczy w sprayu. Wrzucilam to wszystko do plecaka, razem z mapa, papierem i notatnikiem. Przebralam sie w bluze, dzinsy i tenisowki, po czym splotlam wlosy w ciasny warkocz. Przyszlo mi jeszcze do glowy, zeby wziac koszule flanelowa, wiec ja tez wepchnelam do plecaka. Na kartce lezacej kolo telefonu przy lozku napisalam: “Pojechalam sprawdzic trzeciego X-a – St. Lambert'. Zerknelam na zegarek. Za pietnascie osma. Dopisalam jeszcze date i godzine, po czym polozylam kartke na stole w jadalni. Prawdopodobnie niepotrzebnie, ale gdybym wpadla w tarapaty, przynajmniej zostanie po mnie jakis slad.

Przerzucilam plecak przez ramie i wystukalam numer systemu alarmowego, ale rosnace podniecenie sprawilo, ze sie pomylilam i musialam zaczac od poczatku. Kiedy za drugim razem, tez mi sie nie udalo, opuscilam reke, zamknelam oczy i wyrecytowalam: “Krol Karol kupil krolowej Karolinie korale koloru koralowego'. Zeby uspokoic umysl, wystarczy powtorzyc cos trywialnego. Nauczylam sie tego w szkole sredniej i, jak zawsze, tym razem tez zadzialalo. Pomoglo mi zapanowac nad soba. Bezblednie wystukalam kod i wyszlam z domu.

Wyjechalam z garazu, objechalam wokol kwartal i ruszylam Ste. Catherine na wschod, az do De la Montagne, skad przebilam sie na poludnie do Victoria Bridge, jednego z trzech mostow laczacych wyspe Montreal z poludniowym brzegiem rzeki Swietego Wawrzynca. Niegrozne obloki widoczne na niebie po poludniu, zaczynaly wygladac coraz grozniej. W oddali, na horyzoncie zlowieszczo klebily sie olowiane chmury, przez co rzeka wygladala szaro i mrocznie.

W gorze rzeki widzialam Ile Notre-Dame i Ile Ste Helene i laczacy je efektownym lukiem most Jacques- Cartier. Wysepki wygladaly ponuro w gestniejacym mroku. Zycie musialo na nich kwitnac w czasie Expo '67, ale teraz byly spokojne, uspione i ciche jak miejsce, w ktorym w odleglej przeszlosci kwitla jakas cywilizacja.

W dole rzeki lezy Ile des Soeurs. Wyspa Siostr. Kiedys byla wlasnoscia kosciola, ale z czasem przeksztalcila sie w dzielnice yuppie, oaze ekskluzywnych apartamentow, pol golfowych, kortow tenisowych i basenow, polaczona z reszta miasta mostem Champlain. Migoczace swiatla drapaczy chmur jakby wspolzawodniczyly z odleglymi blyskawicami.

Kiedy dotarlam na poludniowy brzeg, zjechalam na Sir Wilfred Laurier Boulevard. W czasie, gdy przejezdzalam przez most, powietrze w gestniejacym mroku nabralo, niesamowitej, zielonawej barwy. Zatrzymalam samochod, zeby obejrzec plan. Przy pomocy ciemnozielonej plamki, oznaczajacej park i pola golfowe St. Lambert, ustalilam swoje polozenie, po czym odlozylam plan na siedzenie obok mnie. Wlaczalam bieg, gdy niebo przeciela blyskawica. Wiatr sie wzmogl i na przedniej szybie zaczely rozpryskiwac sie pierwsze krople deszczu.

Wloklam sie przez niesamowita, gestniejaca ciemnosc, zwalniajac przed kazdym skrzyzowaniem, zeby pochylic sie do przodu i przyjrzec sie znakom. Jechalam trasa, ktora ulozylam sobie w glowie, skrecajac raz w lewo, raz w prawo, znowu dwa razy w lewo…

Po kolejnych dziesieciu minutach zwolnilam i wjechalam na parking. Moje serce wydawalo dzwieki podobne do odglosow pileczki pingpongowej w czasie ostrej gry. Wytarlam wilgotne dlonie w spodnie i rozejrzalam sie wokolo

Na niebie gromadzilo sie coraz wiecej chmur i bylo juz prawie zupelnie ciemno. Przejezdzalam przez dzielnice mieszkaniowe zabudowane niskimi bungalowami, stojacymi wzdluz ulic wysadzonych drzewami, ale teraz bylam juz na granicy opuszczonych terenow przemyslowych, ktore na planie wygladaly jak maly, szary rogalik. Niewatpliwie bylam sama.

Po prawej stronie ulicy stal rzad opustoszalych magazynow, oswietlonych tylko jedna dzialajaca latarnia. Budynki znajdujace sie najblizej latarni oblane byly niesamowitym swiatlem, jak rekwizyty teatralne w czasie proby, ale ksztalty sasiadujacych z nimi budowli ginely w mroku, a ostatni spowijalo nieprzenikniona ciemnosc. Na niektorych byly znaki agencji nieruchomosci, oferujace je do sprzedazy badz wynajmu. Na innych nie bylo tablic, jakby ich wlasciciele dali juz za wygrana. Okna byly powybijane, a place parkingowe popekane i zasmiecone najrozniejszymi odpadkami. Calosc robila takie wrazenie, jakby pochodzila z czarno-bialego filmu o Londynie w czasie wojny.

Widok na lewo byl rownie ponury. Nie bylo tam zupelnie nic. Egipskie ciemnosci. To wlasnie na miejscu oznaczajacym te pusta przestrzen na planie, St. Jacques umiescil swojego trzeciego X-a. Mialam nadzieje, ze zastane tu cmentarz albo maly park.

Cholera.

Oparlam rece na kierownicy i wlepialam wzrok w ciemnosc.

Co teraz?

Naprawde przedtem tego nie przemyslalam.

Blyskawica przeciela niebo i przez chwile na ulicy zrobilo sie jasno. Cos wylecialo z ciemnosci i uderzylo w przednia szybe. Az podskoczylam z wrazenia i jeknelam. Stworzenie przez chwile rzucalo sie spazmatycznie na siebie, tworzac swoisty tatuaz, po czym odlecialo w ciemnosc – jak kierowca ktory na chwile stracil panowanie nad samochodem.

Uspokoj sie, Brennan. Gleboki oddech. Bylam cala rozdygotana,

Siegnelam po plecak, zalozylam flanelowa koszule, wlozylam rekawiczki do tylnej kieszeni, a latarke za pas. Nie wzielam notatnika i papieru.

Nie bedziesz tu chyba nic notowac, powiedzialam sobie.

Powietrze pachnialo deszczem na mokrym cemencie. Wiatr przeganial smieci z miejsca na miejsce, a gdzieniegdzie unoszone w gore kawalki papieru i liscie wirowaly, jakby znalazly sie w centrum malego cyklonu, zeby po chwili opasc na ziemie i zaczac taniec od nowa. Wiatr rozwiewal mi wlosy i szarpal ubranie, a dolna czesc koszuli trzepotala jak pranie na lince. Wcisnelam koszule w spodnie i wzielam latarke do reki. Trzesla sie.

Oswietlajac droge przed soba, przeszlam przez ulice, po czym weszlam na kraweznik i znalazlam sie na trawniku. Mialam jednak racje. Zardzewial zelazny plot o wysokosci mniej wiecej metra osiemdziesiat biegl wzdluz dzialki. Po drugiej stronie plotu widac bylo gestwine drzew i krzakow, zdziczaly las, ktory sie gwaltownie urywal w miejscu, gdzie ograniczalo go zelazne ogrodzenie. Skierowalam latarke prosto przed siebie, starajac sie zajrzec za drzewa, ale nie moglam zobaczyc, jaka powierzchnie zajmuja ani co lezy za nimi.

Kiedy szlam wzdluz ogrodzenia, wiszacymi nade mna galeziami drzew targal wiatr, a ich cienie tanczyly w malej, zoltej plamie swiatla rzucanego przez latarke. Spadaly na nie krople deszczu, ale niektorym udawalo sie przebic przez korony drzew i uderzaly mnie w twarz. Ulewa byla niedaleko. Albo obnizajaca sie temperatura, albo wrogie otoczenie sprawialo, ze cala sie trzeslam. Pewnie i to, i to. Przeklinalam siebie w duchu za to, ze wzielam ten spray do obrony, a nie pomyslalam o kurtce.

Po kilkudziesieciu metrach teren gwaltownie sie obnizyl. Oswietlilam latarka cos, co wygladalo na podjazd albo droge dojazdowa prowadzaca do miejsca, gdzie w scianie drzew byla przerwa. Przy plocie bylo w tym miejscu kilka furtek zamknietych lancuchami i klodkami na szyfr.

Wygladalo jednak na to, ze ten wjazd nie byl od dawna uzywany. Na zwirowej drodze rosly wysokie chwasty, a pas smieci, ktory lezal wzdluz calego plotu, byl nienaruszony rowniez przy bramie. Skierowalam swiatlo latarki w to miejsce, ale bylo widac tylko kilka metrow w glab. To tak, jakby probowac oswietlic hale przemyslowa jedna zapalka.

Posuwalam sie powoli wzdluz plotu jeszcze jakies piecdziesiat metrow, az doszlam do rogu. Droga ciagnela mi sie w nieskonczonosc. Stanelam i rozgladalam sie wokol. Ulica, wzdluz ktorej szlam, konczyla sie skrzyzowaniem w ksztalcie litery T. Spojrzalam na krzyzujaca sie z nia ulice, ktora byla rownie ciemna i pusta jak ta, ktora przyszlam.

Widzialam tylko asfalt i biegnaca wzdluz niego metalowa siatke. Domyslilam sie, ze kiedys byl to parking jakiejs fabryki albo magazynu. Ogrodzony plac oswietlala pojedyncza zarowka wiszaca na prowizorycznym ramieniu przybitym do slupa telefonicznego. Byla oslonieta metalowym kloszem i oswietlala teren w promieniu kilku metrow. Smieci szelescily na pustym chodniku, a gdzieniegdzie widzialam zarys jakiejs budki czy szopy na narzedzia.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×