w kuchniach i garazach w calej Ameryce Polnocnej. Nienaruszony. Wypchany. Nie byl ciezki. To nie byl dobry znak, a moze byl? Czy wolalabym znalezc szczatki czyjegos psa i skompromitowac sie, czy raczej szczatki ludzkiego ciala i dowiesc swego?

Cambronne zabral sie do roboty. Umiescil kolo worka tabliczke z danymi dotyczacymi miejsca i czasu znaleziska i wykonal serie zdjec. Zdjelam jedna rekawiczke i wygrzebalam z kieszeni swoj szwajcarski noz wojskowy.

Kiedy Cambronne skonczyl, ukleklam przy worku. Rece lekko mi sie trzesly, ale w koncu utkwilam paznokiec kciuka w plytkim, lukowatym wglebieniu ostrza i wyjelam je. Gdy padly na nie promienie slonca, nierdzewna stal rozblysla. Wybralam miejsce do naciecia blisko dna worka. Czulam na sobie piec par oczu.

Spojrzalam na LaManche'a. Wyraz jego twarzy zmienial sie, kiedy przesuwaly sie po niej cienie. Zastanawialam sie, jak moje ponure oblicze wyglada w tym swietle. LaManche skinal i przycisnelam noz.

Nim stal przebila plastik, moja reka zatrzymala sie na dzwiek niewyobrazalnego wrecz skowytu. Wszyscy go uslyszelismy, ale to Bertrand zwerbalizowal nasza mysl.

– O co tam, kurwa, chodzi? – powiedzial.

17

Nagle kakofonia dzwiekow wybuchl nieopisany halas. Wsciekle szczekanie psa mieszalo sie z podnieconymi i podniesionymi glosami ludzkimi. Zewszad slychac bylo krzyki, krotkie i urywane, ale zbyt niewyrazne, zeby mozna rozpoznac slowa. Wrzawa dochodzila z terenu klasztoru, gdzies z naszej lewej strony. W pierwszej chwili pomyslalam, ze wrocil nocny mysliwy i ze wszystkie gliny z calej prowincji, a przynajmniej jeden owczarek niemiecki, gonili go.

Spojrzalam na Ryana i innych. Tak jak i ja, zamarli. Nawet Poirier przestal szarpac wasy i stal nieruchomo z reka przyklejona do gornej wargi.

Czar prysl, kiedy uslyszelismy przyblizajacy sie odglos ciala przedzierajacego sie na oslep przez gestwine. W tym samym momencie wszystkie glowy sie odwrocily, jakby zostaly wprawione w ruch jednym przyciskiem. Gdzies spomiedzy drzew dobiegl krzyk.

– Ryan? Jestes tam?

– Tutaj.

Odwrocilismy sie w strone, z ktorej dochodzil glos.

– Sacre bleu. – Znowu trzask galezi i chrzest. – A niech to.

Funkcjonariusz SQ wszedl w pole widzenia, odgarniajac rekoma galezie i glosno mamroczac. Jego muskularna twarz byla czerwona i glosno oddychal. Pot zbieral sie w kropelkach na jego brwiach i przylepial nieliczne wlosy do prawie lysej glowy. Kiedy nas zauwazyl, polozyl rece na kolanach i pochylil sie, zeby zlapac oddech. Widzialam zadrapania w miejscach, gdzie galazki obtarly jego lysine.

Po chwili gwaltownie sie wyprostowal i wystrzelil kciukiem w strone, i skad przyszedl. Chrapliwym, przerywanym glosem, brzmiacym jakby powietrze przechodzilo przez zapchany filtr, powiedzial:

– Lepiej tam idz, Ryan. Pies zachowuje sie jak cpun, ktory trafil na trefny towar.

Katem oka zauwazylam, ze reka Poiriera gwaltownie podskoczyla do czola, a po chwili opadla na piersi. Znowu przywolano znak krzyza.

– Co? – Brwi Ryana uniosly sie ze zdziwienia.

– DeSalvo zaczal go oprowadzac po terenie, tak jak kazales, a ten sukinsyn zaczal okrazac wlasnie to miejsce i szczekac, jakby uznal, ze Adoll Hitler i cala przekleta niemiecka armia jest tutaj zakopana. – Zamilkl na chwile. – Posluchaj sam!

– I?

– I??? Biedaczek zerwie sobie struny glosowe. Jesli nie pojdziesz tam natychmiast, wejdzie we wlasna dupe.

Zdusilam usmiech, bo wyobrazilam to sobie.

– Powstrzymaj go jeszcze troche. Daj mu sztuczna kosc albo naszprycuj valium, jesli bedzie trzeba. Najpierw musimy tutaj cos skonczyc. – Spojrzal na zegarek. – Wroc tu po mnie za dziesiec minut.

Policjant wzruszyl ramionami, puscil galaz, ktora trzymal, i odwrocil sie, zeby odejsc.

– A, Piquot.

Nalana twarz odwrocila sie.

– Tu jest sciezka.

– Jak ja sie poswiecam – syknal Piquot i zaczal przedzierac sie przez gestwine do sciezki, ktora wskazal mu Ryan. Bylam przekonana, ze zgubi ja najdalej po pieciu metrach.

– I Piquot… – ciagnal Ryan.

Twarz ponownie zwrocila sie do niego.

– Nie pozwol psu czegokolwiek ruszyc.

Zwrocil sie ponownie do mnie.

– Czekasz na urodziny, Brennan?

Kiedy rozcielam worek wzdluz, jeszcze slyszelismy Piquota idacego przez gaszcz.

Smrod nie uwolnil sie z worka i nie powalil mnie, tak jak z Isabelle Gagnon. Rozprzestrzenial sie powoli, robil sie coraz bardziej wyrazny. Moj nos rozpoznal zapach rozkladajacych sie roslin i ziemi i domieszke czegos innego. Nie byl to cuchnacy zapach gnicia, ale jakas bardziej pierwotna won. Zapach mowiacy o przemijaniu, o poczatkach i wymieraniu, o nieustajacym cyklu smierci i narodzin. Znalam ten zapach. Wskazywal na to, ze w worku jest cos martwego, ale juz od dluzszego czasu.

Zeby tylko nie byl to pies albo jelen, myslalam, kiedy rekoma w rekawiczkach poszerzalam naciecie. Rece znowu mi sie trzesly, wiec drgal tez plastik. Tak, zmienilam zdanie, niech to bedzie pies albo jelen.

Ryan, Bertrand i LaManche podeszli blizej, kiedy otwieralam worek. Poirier stal w miejscu nieruchomo, jak kamien grobowy.

Najpierw zobaczylam lopatke. Nie cala, ale wystarczylo, zeby wykluczyc, ze jest to trofeum mysliwego albo zwierze domowe. Spojrzalam na Ryana. Widzialam drgajace kaciki jego oczu i zacisniete miesnie zuchwy.

– To czlowiek.

Reka Poiriera ponownie powedrowala do czola.

Ryan siegnal po swoj notes i przewrocil kartke.

– Co mamy? – spytal. Powiedzial to glosem ostrym, jak noz, ktorego, wlasnie uzylam.

Delikatnie przesuwalam kosci.

– Zebra… lopatki… obojczyki… kregi – wymienialam. – Chyba wszystkie sa ze srodpiersia.

– Mostek – dodalam po chwili, znajdujac te kosc.

Szperalam wsrod pozostalych kosci, szukajac innych czesci ciala. Reszta przygladala sie w milczeniu. Kiedy siegnelam na tyl worka, duzy, brazowy pajak przebiegl po mojej dloni i w gore reki. Widzialam jego oczy na slupkach, malutkie peryskopy szukajace przyczyny zaklocajacej jego spokoj. Czulam jego wlochate nogi – byly lekkie i delikatne, przypominaly dotyk jedwabnej chusteczki na reku. Wzdrygnelam sie, wyrzucajac pajaka w powietrze.

– To tyle – powiedzialam, prostujac sie i cofajac. Kolana zaprotestowaly. – Gorna czesc tulowia. Brak rak.

Czulam ciarki na skorze, ale pajak nie mial z tym nic wspolnego. Odziane rece trzymalam wzdluz ciala. Nie cieszylo mnie to, ze mialam racje, tylko bylam odretwiala, jak ktos w szoku. Czujaca czesc mojej osoby wylaczyla sie i wywiesila kartke, ze poszla na lunch. Znowu sie to stalo, pomyslalam. Kolejny martwy czlowiek. Gdzies na wolnosci grasuje potwor. Ryan pisal w notesie. Sciegna na jego karku byly nabrzmiale.

– Co teraz? – jeknal cicho Poirier.

– Teraz znajdziemy reszte – rzeklam.

Cambronne przygotowywal sie do kolejnych zdjec, kiedy uslyszelismy, ze wraca Piquot. Znowu nie przyszedl sciezka. Dolaczyl do nas, spojrzal na kosci i syknal jakies przeklenstwo.

Ryan zwrocil sie do Bertranda.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×