– Claudel mowi, ze nie znalezliscie glowy.

– Zgadza sie. Brakuje czaszki, szczek i czterech pierwszych kregow szyjnych.

– To znaczy?

– To znaczy, ze ofiare skrocono o glowe i ze morderca schowal ja sobie. Mogl ja zakopac gdzies tutaj, ale w innym miejscu, jak to zrobil z pozostalymi czesciami ciala. Lezaly calkiem daleko od siebie.

– Wiec gdzies tam jest jeszcze jeden worek?

– Moze. Albo pozbyl sie go gdzies indziej.

– Na przyklad gdzie?

– Wrzucil do rzeki, ubikacji albo spalil w swoim piecu. Skad do diabla mam wiedziec?

– Dlaczego mialby to robic? – spytal Bertrand.

– Moze po to, zeby nie dalo sie zidentyfikowac zwlok.

– A da sie?

– Prawdopodobnie. Ale duzo latwiej zidentyfikowac cialo, majac zeby i dane z kartoteki dentysty ofiary. Poza tym, zostawil jednak rece.

– Wiec?

– Jesli cialo okalecza sie po to, zeby utrudnic identyfikacje, przewaznie zabiera sie tez rece.

Spojrzal na mnie obojetnie.

– Mozna zdjac odciski z cial w stanie daleko posunietego rozkladu, ale pod warunkiem, ze zachowalo sie na nim troche skory. Kiedys udalo mi sie zdjac odciski z mumii majacej piec tysiecy lat.

– Udalo sie je powiazac z jakas sprawa? – spytal Claudel matowym glosem.

– Goscia nie bylo w kartotece – odparlam rownie apatycznie.

– Ale tu sa same kosci – zauwazyl Bertrand.

– Morderca o tym nie wie. Nie mogl miec pewnosci, kiedy cialo zostanie odnalezione. – Jak z Gagnon, pomyslalam. Tylko ze to cialo zakopal.

Zamilklam na chwile i wyobrazilam sobie morderce przemierzajacego ciemny las, chowajacego w paru miejscach worki i ich przerazajaca zawartosc. Pocial gdzies ofiare, zapakowal do worka zakrwawione kawalki i przywiozl je tutaj samochodem? Czy zaparkowal tam, gdzie ja, czy moze w jakis sposob mogl wjechac na teren klasztoru? Czy najpierw wykopal doly, planujac lokalizacje dla kazdego z nich? Czy po prostu wzial ze soba worki z czesciami ciala i po kolei kopal dol, wracajac do samochodu czterokrotnie? Czy pocwiartowanie bylo paniczna proba zatarcia sladow po zbrodni w afekcie, czy i morderstwo, i okaleczenie zostalo popelnione z zimna krwia?

Przyszla mi do glowy odrazajaca mysl. Czy byl tutaj ze mna zeszlej nocy? Wracaj do terazniejszosci.

– Albo…

Wszyscy spojrzeli na mnie.

– …ciagle ja ma.

– Ciagle ja ma? – zachnal sie pogardliwie Claudel.

– Cholera – rzucil Ryan.

– Jak kiedys ten psychol Dahmer? – zauwazyl Charbonneau.

Wzruszylam ramionami.

– Lepiej jeszcze raz przejdzmy sie na spacer z psem – zaproponowal Ryan. – On przeciez nawet nie byl w poblizu szczatkow, ktore mamy, a juz je wyczul.

– To dobry pomysl – przyznalam. – Bedzie szczesliwy.

– A mozemy popatrzec? – spytal Charbonneau.

Claudel przeszyl go wzrokiem.

– Nie sadze, on nie lubi podgladaczy – odparlam. – Pojde po psiaka.

Spotkamy sie przy bramie.

Kiedy odchodzilam, uslyszalam “To suka' powiedziane typowym dla Claudela nosowym tonem. Na pewno odnosilo sie to do zwierzecia, wytlumaczylam sobie.

Kiedy sie zblizalam, pies wstal i zaczal machac powoli ogonem. Spojrzal na mezczyzne w niebieskim kombinezonie, oczekujac pozwolenia na zblizenie sie do nieznajomej. Zauwazylam napis “DeSalvo' wydrukowany na kombinezonie.

– Piesek gotowy na kolejna rundke? – spytalam, wyciagajac reke, dlonia w dol, w strone psa.

DeSalvo ledwo zauwazalnie skinal i zwierze wyskoczylo do przodu wsadzilo mi niemal swoj wilgotny pysk w reke.

– To suka. Ma na imie Margot – wyjasnil wymawiajac imie psa po francusku.

Mowil niskim, monotonnym glosem i poruszal sie z typowym dla ludzi spedzajacych duzo czasu ze zwierzetami brakiem pospiechu i miekkoscia ruchow. Mial ciemna, poryta glebokimi zmarszczkami twarz, ktore rozchodzily sie z kacikow obojga oczu. Wygladal na czlowieka, ktory spedzil wiekszosc zycia na otwartym powietrzu.

– Mowic do niej po francusku czy po angielsku?

– Jest dwujezyczna.

– Czesc, Margot – rzeklam, przyklekajac na jedna noge, aby podrapac ja za uchem. – Przepraszam, ze wzielam cie za faceta. Fajny dzien, co?

Ogon Margot zaczal ruszac sie szybciej. Kiedy wstalam, odskoczyla do tylu, zrobila pelny obrot, po czym zastygla, przygladajac sie uwaznie mojej twarzy. Przechylala glowe z jednej strony na druga, a bruzda miedzy jej oczyma to pojawiala sie, to znikala.

– Tempe Brennan – powiedzialam, wyciagajac reke do DeSalvo.

Przyczepil jeden koniec smyczy Margot do pasa na swojej talii i chwycil drugi reka. Wtedy dopiero wyciagnal do mnie reke. Te druga, wolna. W dotyku byla twarda i chropowata, jak hartowana stal. Jego uscisk byl bezdyskusyjnie na piatke.

– David DeSalvo.

– Podejrzewamy, ze moze tam byc cos jeszcze, Dave. Margot jest gotowa na jeszcze jedna runde?

– Niech pani na nia spojrzy.

Slyszac swoje imie, Margot postawila uszy, zgiela przednie lapy, schylila glowe, biodra trzymajac caly czas wysoko, po czym rzucila sie do przodu, kilkakrotnie podskakujac. Nie odrywala oczu od twarzy DeSalvo.

– Okej. Gdzie szukaliscie do tej pory?

– Obeszlismy zygzakiem caly teren, oprocz tego miejsca, gdzie pracowaliscie.

– Jest mozliwosc, ze cos przegapila?

– Eee, nie dzisiaj. – Potrzasnal glowa. – Warunki sa idealne. Temperatura w sam raz, jest ladnie i wilgotno po deszczu. Do tego lekki wietrzyk. A Margot jest w szczytowej formie.

Tracala nosem jego kolano i zostala nagrodzona glaskaniem.

– Margot rzadko kiedy cos przegapi. Trenowano ja tylko do wykrywania zapachu cial, wiec nie rozprasza ja nic innego.

Jak psy tropiace, psy trenowane do znajdowania zwlok ucza sie podazac za okreslonymi woniami. W ich przypadku to zapach smierci. Pamietam spotkanie na Akademii, kiedy prezenter rozdawal probki z wonia rozkladajacych sie zwlok w butelkach. Rasowa gnilizna. A z kolei znajomy mi trener dysponowal wyrwanymi zebami, wysepionymi od swojego dentysty, ktore pozniej starzaly sie u niego, lezac w plastikowych fiolkach.

– Margot jest chyba najlepsza ze wszystkich, z ktorymi pracowalem. Jesli cos tam jeszcze jest, wyczuje to.

Spojrzalam na nia. Nie mialam watpliwosci.

– No dobra. Wezmy ja na to pierwsze miejsce.

DeSalvo przypial wolny koniec smyczy do obrozy Margot, ktora ruszyla przed nami w strone bramy, gdzie czekalo czterech detektywow. Poszlismy teraz juz znana trasa, Margot na przedzie, napinajac smycz. Z nosem przy ziemi, obwachiwala szpary i szczeliny, tak jak robil to promien mojej latarki. Czasami zatrzymywala sie, lapczywie wdychala powietrze, po czym gwaltownie je wypuszczala, unoszac liscie wokol swojego lba. Usatysfakcjonowana, ruszala dalej.

Zatrzymalismy sie w miejscu, gdzie sciezka wchodzila w las.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×