Kiedy Ryan rozmawial z treserem, glaskal psa po glowie. Po chwili wrocil do nas i zaprowadzil cala grupe do bramy. Gdy tak szlismy, dyskretnie rozgladalam sie na boki, szukajac jakichs znakow potwierdzajacych to, ze bylam tutaj poprzedniej nocy. Nie zauwazylam zadnych.

Czekalismy przed brama, podczas gdy Poirier wyciagnal z kieszeni kolko z ogromna iloscia kluczy i wybral jeden z nich. Chwycil klodke i szarpnal nia mocno, pokazujac, ze trzyma. Klodka zabrzeczala cicho w porannym powietrzu, a na ziemie spadl prysznic rdzy. Czy to ja zatrzasnelam ja kilka go dzin wczesniej? Nie pamietalam.

Poirier przekrecil kluczyk, otworzyl klodke i pchnal brame. Zaskrzeczala cicho. Nie byl to skrzypiacy, metaliczny dzwiek, ktory pamietalam. Odsunal sie, zeby zrobic dla mnie miejsce. Wszyscy czekali. LaManche ciagle sie nie odzywal.

Poprawilam plecak, przeszlam obok ksiedza i ruszylam pierwsza.

W przejrzystym, delikatnym swietle poranka, las wygladal przyjaznie, a nie zlowieszczo. Promienie slonca przeswiecaly przez korony drzew lisciastych i iglakow, a powietrze przesycone bylo zapachem zywicy. Byl to zapach, ktory przywolywal na mysl domki letniskowe i letnie obozy, a nie zwloki i nocne cienie. Szlam powoli, przygladajac sie bacznie kazdemu drzewu, szukalam wszedzie polamanych galezi, porwanej roslinnosci, wzruszonej gleby, czegokolwiek swiadczacego o ludzkiej bytnosci. Szczegolnie mojej.

Z kazdym krokiem wzrastal we mnie niepokoj, serce bilo mi coraz szybciej. A co, jesli to nie ja nie zamknelam brame? Co, jesli ktos byl tu po mnie? Co tu sie dzialo, kiedy pojechalam?

Czulam sie tak, jakbym nigdy w tym miejscu nie byla, ale znala je z ksiazki albo ze zdjec, ktore ogladalam. Staralam sie okreslic na podstawie czasu i odleglosci od bramy, gdzie powinna byc sciezka. Ale mialam zle przeczucia. Moje wspomnienia byly porwane i niejasne, jak czesciowo zapamietany sen. Wazniejsze wydarzenia pamietalam wyraznie, ale szczegoly dotyczace kolejnosci i czasu byly rozmyte.

Modlilam sie, zeby zobaczyc jakas wskazowke.

I ta modlitwa zostala wysluchana – rekawiczki. Zapomnialam o nich. Po lewej stronie drogi na poziomie oczu z rozwidlenia drzewa spozieraly na mnie trzy biale palce. Tak! Rozejrzalam sie po pobliskich drzewach. Druga rekawiczka lezala w niszy malego klonu, jakis metr dwadziescia nad ziemia. Blysnal mi widok samej siebie, trzesacej sie, szukajacej po omacku miejsca do umieszczenia rekawiczek. Wysoko ocenilam to, ze w ogole o tym pomyslalam, ale swoja pamiec nisko. Myslalam, ze polozylam je wyzej. Moze, jak Alicja, doswiadczylam w tym lesie zmiany rozmiarow ciala.

Skrecilam pomiedzy drzewa na cos, co z trudem mozna by uznac za sciezke. Byla ledwo widoczna w gestwinie i gdyby nie rekawiczki, moglabym ja przegapic. W swietle dnia sciezka roznila sie od otaczajacego ja terenu tylko tym, ze miala inna nawierzchnie – roslinnosc porastajaca ja po obu stronach byla tylko nieco bardziej gesta. Na waskim pasku rosliny nie byly splatane. Chwasty i male krzaki wyrastaly osobno, pozwalajac zobaczyc i chropowata sciolke z lisci i ziemie, na ktorej rosly. To wszystko.

Pomyslalam o puzzlach, ktorymi bawilam sie bedac dzieckiem. Babcia i ja sleczalysmy nad kawalkami ukladanki, szukajac odpowiedniego, koncentrujac sie na najsubtelniejszych nawet roznicach kolorow poszczegolnych puzzli. Powodzenie zalezalo od dostrzezenia ledwo zauwazalnych roznic w odcieniach i strukturze kawalkow. Jak do diabla udalo mi sie wypatrzyc te sciezke w ciemnosci?

Slyszalam za soba szeleszczace liscie i trzeszczace galazki. Nie pokazalam im rekawiczek, chcac zaimponowac moja orientacja w terenie. Brennan, przewodnik. Kilka metrow dalej zauwazylam moja puszke srodka owadobojczego w sprayu. Trudno bylo jej nie zauwazyc. Jaskrawopomaranczowa zakretka swiecila jak robaczek swietojanski w lisciach.

A oto i moj zakamuflowany kopczyk. Pod bialym debem widac bylo lekkie wybrzuszenie pokryte liscmi i otoczone gola ziemia. Na ziemi widzialam slady po moich palcach, ktorymi zgarnialam liscie tak, zeby ukryc plastik. Rezultaty tej pracy pozostawialy wiele do zyczenia, ale wtedy wydawalo mi sie, ze tak wlasnie powinnam zrobic.

Mam juz spore doswiadczenie w odkrywaniu cial. Wiekszosc zwlok znajduje sie dlatego, ze dostalo sie od kogos cynk albo przez szczesliwy zbieg okolicznosci. Informatorzy wydaja swoich wspolnikow. Podniecone dzieci pokazuja swoje znalezisko. Strasznie smierdzialo, wiec zaczelismy tu grzebac i znalezlismy to! Czulam sie dziwnie, jak takie wlasnie dziecko.

– Tam. – Wskazalam na lisciasty wzgorek.

– Na pewno? – spytal Ryan.

Tylko na niego spojrzalam. Inni sie nie odzywali. Zdjelam plecak i wyjelam z niego kolejna pare ogrodowych rekawic. Idac w strone kopczyka, ostroznie stawialam stopy, zeby jak najmniej zmienic. Bylo to absurdalne, jesli wziac pod uwage, jak sie tu miotalam poprzedniej nocy, ale w sytuacjach oficjalnych trzeba umiec wykazac sie profesjonalizmem.

Przykucnelam i odgarnelam troche lisci, odslaniajac maly fragment worka. Wiekszosc ciagle tkwila gleboko w ziemi, a nieregularne ksztalty sugerowaly, ze jego zawartosc caly czas byla w srodku. Worek wygladal tak, jakby go nikt nie ruszal.

Kiedy sie odwrocilam, w moja strone szedl juz Poirier. Ryan odezwal sie do Cambronne'a.

– No to strzelmy kilka fotek do katalogu.

Dolaczylam do innych i czekalam w milczeniu, kiedy Cambronne odprawial swoj rytual. Wypakowal sprzet, wypelnil jakis kwestionariusz, po czym sfotografowal kopczyk z roznych odleglosci i pod roznym katem. W koncu opuscil aparat i wycofal sie.

Ryan odwrocil sie wtedy do LaManche'a.

– Panie doktorze?

LaManche przemowil po raz pierwszy od mojego przyjazdu.

– Temperance?

Wyciagnelam z plecaka szpachle i podeszlam do wzgorka. Odgarnelam reszte lisci, ostroznie odslaniajac jak najwiecej worka. Wygladal tak, jak go pamietalam z poprzedniej nocy. Widzialam nawet mala dziurke, ktora zrobilam paznokciem kciuka.

Szpachla wygarnialam ziemie przylegajaca do worka najpierw do gory, a potem na zewnatrz, powoli odslaniajac coraz wiecej worka. Ziemia miala zapach starej i zbutwialej, jakby w jej ziarnkach byla malenka czastka wszystkiego, czym zywila sie od czasow, kiedy uwolnila sie spod smiertelnego uscisku lodowca.

Z ulicy dochodzily odglosy ludzi podnieconych obecnoscia tylu policjantow, ale w miejscu, gdzie pracowalam, slyszalam tylko ptaki, owady i szpachle wygarniajaca ziemie. Wiatr kolysal galeziami, ale nie tak gwaltownie jak poprzedniej nocy, kiedy to bohaterami spektaklu byli wojownicy Masajow, rzucajacy sie do przodu i atakujacy przeciwnika w wyimaginowanej bitwie. Poranne przedstawienie bylo wobec tamtego dziecinna igraszka. Cienie kladly sie na worku i na powaznych twarzach grupki ludzi obserwujacych jego wylanianie sie. Przypatrywalam sie ksztaltom przesuwajacym sie po worku – wygladaly jak kontury lalek za plociennym ekranem w szkolnym przedstawieniu.

W ciagu pietnastu minut w miejscu kopczyka byl juz dol i widac bylo ponad polowe worka. Podejrzewalam, ze kosci musialy sie poprzesuwac, kiedy proces rozkladu zaszedl juz wystarczajaco daleko, zeby zwolnic je z ich funkcji anatomicznych.

Jesli w ogole byly tam kosci.

Doszlam do wniosku, ze odslonilam juz dosyc worka, zeby moc go wyciagnac, wiec odlozylam szpachle, chwycilam za skrecony plastik i zaczelam powoli ciagnac. Ani drgnal. Tak jak zeszlej nocy. Czy pod ziemia byl ktos trzymajacy worek z drugiej strony, zmuszajac mnie do makabrycznej gry w przeciaganie liny?

Cambronne robil zdjecia, kiedy kopalam, a teraz stal za mna, przygotowany do utrwalenia na blonie chwili wyciagniecia worka. Do glowy przyszlo mi zdanie: Utrwala sceny z naszego zycia. I smierci, pomyslalam.

Przejechalam rekawiczkami wzdluz dzinsow, zlapalam worek najnizej jak moglam i gwaltownie szarpnelam. Ruszyl sie. Ziemia nie chciala latwo oddac swojego skarbu, ale cos drgnelo. Czulam, ze worek lekko sie przesunal, a razem z nim to, co bylo w srodku. Wzielam oddech i pociagnelam jeszcze raz, mocniej. Chcialam wydobyc worek, nie rozrywajac go. Podniosl sie, ale po chwili wrocil na swoje miejsce.

Zaparlam sie nogami, jeszcze raz szarpnelam i moj przeciwnik spod ziemi wypadl z gry. Worek wyraznie sie przesunal. Poprawilam uscisk na skreconym plastiku i, cofajac sie centymetr za centymetrem, wyciagnelam worek z dolu.

Kiedy byl juz prawie na zewnatrz, puscilam go i cofnelam sie. Zwyczajny worek na smieci, jaki mozna znalezc

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×