znalezlismy nagiego mezczyzne w szybie wentylacyjnym. Typowa policyjna gadka. Zastanawialam sie, czy ich orientacja w terenie bardziej opierala sie na miejscach operacji policyjnych wymienianych w raportach, niz na nazwach rzek, ulic i numerach budynkow, ktorych to uzywa reszta ludzi.

Ryan namierzyl Bertranda i ruszyl w jego strone. Stal w grupce zlozonej z funkcjonariusza SQ, Pierre'a LaManche'a i szczuplego blondyna w okularach przeciwslonecznych. Ruszylam za nim przez ulice, szukajac wzrokiem Claudela albo Charbonneau. Chociaz oficjalnie byla to impreza SQ, myslalam, ze moga tu byc. Wszyscy inni wydawali sie krecic. Nie widzialam jednak zadnego z tych dwoch.

Kiedy podeszlismy blizej, od razu zauwazylam, ze mezczyzna w okularach jest podniecony. Mial niespokojne rece, ktore ciagle szarpaly brzeg rzadkich wasow, spadajacych mu na gorna warge. Jego palce nieustannie przesuwaly kilka wloskow, ale juz po chwili ukladaly je z powrotem na miejscu. Zauwazylam, ze jego skora byla specyficznie ziemista i nieskazitelna, bezbarwna i dziwnie gladka.

Byl ubrany w wojskowa kurtke i czarne wysokie buty. Mogl miec rownie dobrze dwadziescia piec, co szescdziesiat piec lat.

Poczulam na sobie wzrok LaManche'a, kiedy dolaczylismy do grupki. Skinal glowa, ale nic nie powiedzial. Zaczynalam miec watpliwosci. To ja wyrezyserowalam to przedstawienie, sprowadzilam tutaj tych wszystkich ludzi. Co bedzie, jesli nic nie znalezli? Co, jesli ktos usunal worek? Co, jesli to zwloki, jakiegos “pieprzonego cmentarza'? Wczorajsza noc byla ciemna, a ja bylam podkrecona. Jaki udzial miala moja wyobraznia? Czulam, jak kurczy mi sie zoladek.

Bertrand przywital nas. Jak zwykle, wygladal na niska, krepa wersje modela prezentujacego meska mode. Na ekshumacje wybral ziemiste kolory, ekologicznie poprawne brazy i beze, bez watpienia barwione naturalnie.

Ryan i ja skinelismy glowa tym, ktorych znalismy, po czym zwrocilismy sie do mezczyzny w okularach przeciwslonecznych.

Bertrand nas przedstawil.

– Andy Ryan. Pani doktor. Ojciec Poirier. Reprezentuje diecezje.

– Archidiecezje.

– Ksiadz wybaczy. Archidiecezje. Dlatego, ze ten teren nalezy do kosciola. – Bertrand wskazal kciukiem w strone ogrodzenia za nim.

– Tempe Brennan – powiedzialam, wyciagajac do niego reke. Ojciec Poirier spojrzal na mnie zza swoich ciemnych okularow i tez wyciagnal reke, sciskajac moja slabo i bez werwy. Gdyby oceniac ludzi po usciskach dloni, dostalby trzy minus. Jego palce byly zimne i bezwladne, jak marchewki zbyt dlugo przetrzymywane w lodowce. Kiedy puscil moja dlon, z trudem oparlam sie pokusie wytarcia jej o dzinsy.

Powtorzyl ten sam rytual z Ryanem, z ktorego twarzy nic nie mozna bylo odczytac. Wesolosc gdzies zniknela, a zastapila ja calkowita powaga. Przelaczyl sie na funkcje “policjant'. Poirier wygladal tak, jakby chcial cos powiedziec, ale widzac twarz Ryana, zmienil zdanie i zacisnal wargi w waska kreske -. Chociaz nikt nic nie powiedzial, sam sie zorientowal, ze teraz dowodzacym jest Ryan.

– Czy ktos juz tam byl? – spytal Ryan.

– Nikt. Cambronne przyjechal tu kolo piatej rano – wyjasnil Bertrand wskazujac na umundurowanego funkcjonariusza po swojej prawej stronie. – Nikt nie wchodzil ani nie wychodzil. Ojciec podal nam, ze tylko dwoch ludzi ma dostep na ten teren, on sam i dozorca. Ojciec ma ponad osiemdziesiat lat i pracuje tutaj od czasow, kiedy za sprawa Mamie Eisenhower grzywki staly sie modne. – Zabrzmialo to troche komicznie, ale jakos przeszlo w uszach duchownego.

– Brama nie mogla byc otwarta – odezwal sie Poirier, ponownie przenoszac na mnie swoje okulary. – Sprawdzam ja za kazdym razem, kiedy tu jestem.

– To znaczy kiedy? – spytal Ryan.

Okulary skierowaly sie na Ryana. Byly nieruchome przez cale trzy sekundy, nim odpowiedzial.

– Przynajmniej raz w tygodniu. Kosciol czuje sie odpowiedzialny za wszystkie swoje posiadlosci. Nie jestesmy tyl…

– Co to za miejsce?

Znowu chwila ciszy.

– Le Monastere St. Bernard. Zamkniete od 1983 roku. Kosciol doszedl do wniosku, ze liczba zakonnikow nie gwarantowala ciaglosci jego istnienia.

Dziwilo mnie to, ze mowil o kosciele, jak o zywym stworzeniu, bycie majacym wole i uczucia. Po francusku tez mowil jakos dziwnie, jego wymowa roznila sie od tej, do ktorej zdazylam sie juz przyzwyczaic. Nie byl rodowitym mieszkancem Quebecu, ale nie potrafilam przypisac jego akcentowi miejsca, skad musial pochodzic. Nie byla to lekko gardlowa wymowa spotykana we Francji, ktora mieszkancy Ameryki Polnocnej nazywaja akcentem paryskim Podejrzewalam, ze jest Belgiem albo Szwajcarem.

– Co tu sie miesci? – pytal dalej Ryan.

Znowu chwila milczenia, jakby fale dzwiekowe musialy przebyc dluga droge, nim dotra do receptorow.

– Teraz juz nic.

Ksiadz westchnal. Moze wspominal lepsze czasy, kiedy kosciol i klasztory kwitly. Moze zbieral mysli, bo skladajac wyjasnienia policji, chcial wyrazac sie precyzyjnie. Okulary przeciwsloneczne ukrywaly jego oczy. Dziwny jak na ksiedza, szczegolnie z ta swoja nienaganna cera, skorzana kurtka i strojem motocyklisty.

– Teraz przychodze tu czasem rzucic okiem na posiadlosc – ciagnal – Dozorca dba o wszystko.

– To znaczy o co? – Ryan robil notatki w notesie.

– Piec, rury. Odgarnia snieg. Mieszkamy w miejscu o bardzo surowym klimacie. – Poirier zatoczyl krag jedna ze swoich chudych rak, jakby chcial nia ogarnac cala prowincje. – Okna. Czasami chlopcy rzucaja kamieniami. – Spojrzal na mnie. – Drzwi i bramy. Upewnia sie, ze sa zamkniete.

– Kiedy ostatni raz sprawdzal ojciec klodki?

– W niedziele o szostej wieczorem. Wszystkie byly w porzadku. Jego natychmiastowa i dokladna odpowiedz mnie zdziwila. Nie musial sie nad nia zastanawiac. Moze Bertrand juz wczesniej zadal mu to pytanie, a moze Poirier po prostu sie go spodziewal, ale szybkosc reakcji wskazywala na to, ze odpowiedz mial przygotowana.

– Nie zauwazyl ojciec nic niezwyczajnego?

– Rien. – Nic.

– Kiedy ten dozorca… Jak on sie nazywa?

– Monsieur Roy.

– Kiedy przychodzi?

– Przychodzi w piatki, chyba ze jest cos konkretnego do zrobienia. Ryan milczal, ale nie spuszczal z niego wzroku. Uslyszal wiec:

– Na przyklad uprzatniecie sniegu albo naprawienie okna.

– Ojcze Poirier, mysle, ze detektyw Bertrand juz ojca pytal o miejsca pochowku na terenie posiadlosci?

Chwila ciszy.

– Nie. Nie. Tu nie ma zadnych grobow. – Potrzasnal energicznie glowa, przez co przesunely mu sie okulary. Jedna raczka uwolnila sie zza ucha i oprawki przechylily sie pod katem dwudziestu stopni. Skojarzyl mi sie przy tym ruchu z tankowcem wchodzacym do portu.

– To byl klasztor, zawsze klasztor. Nikogo sie tutaj nie grzebie. Ale zadzwonilem do naszej archiwistki i poprosilem, zeby sprawdzila w dokumentach. Aby miec absolutna pewnosc. – Kiedy mowil, podniosl obie rece do skroni i poprawil okulary, starannie je prostujac.

– Wie ojciec, dlaczego tu jestesmy?

Poirier pokiwal glowa i okulary ponownie sie poruszyly. Juz mial cos powiedziec, ale zmienil zdanie.

– No dobra – powiedzial Ryan, zamykajac notes i chowajac go do kieszeni. – Teraz slucham, jak sie mamy do tego zabrac? – zwrocil sie do mnie.

– Moze najpierw was tam wprowadze i pokaze, co znalazlam. Jak juz wezmiemy to z soba, mozna sprowadzic psa i zobaczyc, czy znajdzie cos jeszcze… – Mialam nadzieje, ze moj glos nie odzwierciedla mojego stanu ducha. Cholera. Co sie stanie, jesli tam nic nie bedzie?

– Zgoda.

Ryan podszedl do mezczyzny w kombinezonie. Owczarek podskoczyl w jego strone i zaczal nosem tracac mu reke, zeby zwrocic na siebie uwage,

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×