fotografie.
Dwie sylwetki ze splecionymi ramionami i zmierzwionymi wlosami, a w tle wysokie fale oceanu.
Owladnal mna strach. Moj oddech stal sie krotki i szybki. Spokojnie. Badz spokojna.
Murtle Beach – 1992. Ja. I Katy. Sukinsyn zakopal zdjecie mojej corki razem z zamordowana przyjaciolka.
Nikt nic nie mowil. Patrzylam, jak od strony grobu zbliza sie Charbonneau. Dolaczyl do nas i spojrzal na Ryana, ktory pokiwal glowa. Trzej mezczyzni stali w milczeniu. Nikt nie wiedzial, jak sie zachowac, co powiedziec. Nie mialam ochoty na pomaganie im. Charbonneau przerwal cisze.
– Chodzmy przyskrzynic tego sukinsyna.
– Masz nakaz? – To Ryan.
– Bertrand sie z nami spotka na miejscu. Wystawili nakaz, jak tylko znalezlismy… cialo. – Spojrzal na mnie, ale natychmiast odwrocil wzrok.
– Czy nasz klient jest tam teraz?
– Nikt nie wchodzil ani nie wychodzil, od kiedy zaczelismy prowadzic obserwacje budynku. Chyba nie powinnismy zwlekac.
– Nie.
Ryan odwrocil sie do mnie.
– Sedzia Tessier uznal, ze mamy podstawy, i wystawil nakaz dzis rano, wiec przyskrzynimy goscia, ktorego sledzilas w czwartek wieczorem. Podrzuce ci…
– Nie ma mowy, Ryan. Wchodze w to.
– Bre…
– Gwoli przypomnienia, wlasnie zidentyfikowalam swoja najlepsza przyjaciolke. Trzymala zdjecie moje i mojej corki. Moze to ten oslizly plaz, a byc moze zabil ja jakis inny psychopata, ale ja mam zamiar sie tego dowiedziec i zrobic wszystko, zeby przypiec jego godna pozalowania dupe. Upoluje go z toba albo bez ciebie i twoich przyjemniaczkow. – Moj palec przecinal powietrze jak mlot pneumatyczny. – No juz! Jedziemy!
Oczy mnie piekly, a piersi opadaly ciezko. Nie placz. Nie waz sie plakac. Zdlawilam histerie i uspokoilam sie. Przez dluzszy czas nikt sie nie odzywal.
–
35
W poludnie temperatura i wilgotnosc byla tak wysoka, ze miasto zamarlo. Nic sie nie ruszalo. Drzewa, ptaki, owady i ludzie starali sie wykonywac jak najmniej ruchow powaleni duchota. Wiekszosci ludzi w ogole nie bylo widac. Jazda wygladala dokladnie tak samo, jak wtedy w dzien sw. Jana Chrzciciela. Pelna napiecia cisza. Zapach klimatyzowanego potu. Strach w moim zoladku. Brakowalo tylko zgryzliwosci Claudela. On i Charbonneau mieli sie z nami spotkac na miejscu.
I ruch na ulicach byl inny. W czasie naszej wycieczki na Berger Street przedzieralismy sie przez swiateczny tlum. Dzisiaj smigalismy przez puste ulice i dojechalismy pod dom podejrzanego w niecale dwadziescia minut. Kiedy skrecilismy za rog, zobaczylam Bertranda, Charbonneau i Claudela w nieoznakowanym samochodzie, a za nim radiowoz Bertranda. Policyjna furgonetka stala przy koncu kwartalu. Za kierownica siedzial Gilbert, a technik siedzial oparty o okno.
Kiedy ruszylismy w ich strone, trzech detektywow wysiadlo z samochodu. Ulica wygladala tak, jak ja zapamietalam, chociaz w swietle dziennym robila wrazenie jeszcze bardziej szarej i zapuszczonej, niz w ciemnosciach. Koszula przylegala mi do wilgotnej od potu skory.
– Gdzie sa goscie od obserwacji? – spytal Ryan na powitanie.
– Pojechali na tyl. – Charbonneau.
– On tam jest?
– Zadnych sladow aktywnosci, od kiedy przyjechali tu kolo polnocy. Moze spac w srodku.
– Jest tylne wejscie?
Charbonneau pokiwal glowa.
– Bylo obstawione przez cala noc. Mamy radiowozy po obu stronach kwartalu i jeden na Martineau. – Gwaltownym ruchem wskazal palcem w strone przeciwnej strony ulicy. – Jesli kochas jest w srodku, to na pewno nigdzie nie uda mu sie wyjsc.
Ryan odwrocil sie do Bertranda.
– Masz nakaz?
Bertrand pokiwal glowa.
– Seguin 1436. Numer 201. Idziemy. – Zrobil gest zapraszajacy do dzialania, jak w teleturniejach.
Stalismy przez chwile w miejscu, oceniajac rozmiary budynku tak, jakby to byl przeciwnik, przygotowujac sie na bojke i pojmanie. Dwoch czarnych chlopcow wylonilo sie zza rogu. Weszli w nasza ulice. Z ogromnego magnetofonu dudnil glosny rap. Byli ubrani w AirJordansy i spodnie wystarczajaco duze, zeby zmiescic w nich cala rodzine. Na ich bluzach byly totemy przemocy, na jednym czaszka z topniejacymi oczyma, a na drugim smierc z plazowa parasolka. Smierc na Wakacjach. Wyzszy chlopiec mial ogolona glowe, tylko jej czubek znaczyl owal wlosow. Drugi mial dredy.
Wspomnienie dredow Gabby. Uklucie bolu.
Pozniej. Nie teraz. Otrzasnelam sie i wrocilam do terazniejszosci.
Patrzylismy, jak chlopcy znikaja, w pobliskim budynku, a razem z nimi rap, kiedy juz zamknely sie za nimi drzwi. Ryan spojrzal w obie strony, a potem na nas.
– Gotowi?
– Dobierzmy sie do sukinsyna. – To Claudel.
– Luc, ty i Michel ochraniacie tyl. Jesli bedzie uciekal, przywalcie mu.
Claudel zmruzyl oczy, poruszyl glowa, jakby chcial cos powiedziec, po czym potrzasnal nia i gwaltownie wypuscil powietrze przez nos. Oddalil sie razem z Charbonneau, ale odwrocil sie slyszac glos Ryana.
– Robimy to tak, jak w podrecznikach. – Mial nieugiete spojrzenie. – Zadnych bledow.
Detektywi z CUM przeszli przez ulice i znikneli za budynkiem z szarego kamienia.
Ryan odwrocil sie do mnie.
– Gotowa?
Pokiwalam glowa.
– To moze byc ten facet.
– Tak, Ryan, wiem o tym.
– Dobrze sie czujesz?
– Jezu, Ryan…
– No to juz.
Kiedy wchodzilismy po metalowych schodach, czulam, jak pecznieje we mnie balon strachu. Zewnetrzne drzwi nie byly zamkniete na zamek. Weszlismy do malego holu z brudna podloga wylozona plytkami. Wzdluz prawej sciany wisialy skrzynki na listy, a pod nimi lezaly darmowe gazety.
Bertrand sprawdzil kolejne drzwi. Tez byly otwarte.
– Swietnie zabezpieczony – zauwazyl.
Weszlismy do slabo oswietlonego korytarza spowitego duchota i zapachem tluszczu do smazenia. Wytarty dywan biegl w strone tylu budynku i w gore schodow, po prawej stronie, co metr zabezpieczony metalowymi paskami. Ktos umiescil na nim wezszy chodnik, kiedys czysty, ale teraz metny ze starosci i brudu.
Dotarlismy na drugie pietro, nasze buty stapaly cicho po wytartym dywanie. 201 bylo po prawej stronie. Ryan i Bertrand rozstawili sie po obu stronach ciemnych, drewnianych drzwi, plecami do sciany, i rozpieli marynarki, a ich rece spoczely na broni.
Ryan gestem kazal mi stanac kolo siebie. Przywarlam do sciany i poczulam, jak wlosy hacza o chropowaty gips. Wzielam gleboki oddech, wdychajac zarazki i kurz. Czulam zapach potu Ryana.
Ryan pokiwal glowa do Bertranda. Niepokoj scisnal mi gardlo.