– Masz klucz od mieszkania monsieur Tanguaya?

Mathieu pokiwal glowa.

– Mozesz nas tam wpuscic?

– Nie.

– Dlaczego nie?

– Nie moge wychodzic, kiedy babci nie ma w domu.

– To dobrze, Mathieu. Babcia chce, zebys byl w domu, bo uwaza, ze wtedy jestes bezpieczny. Ma racje, a z ciebie dobry chlopiec, ze jej sluchasz.

Usmiech Mississippi ponownie rozlal sie na polnoc.

– Moze wiec na kilka minut pozyczymy od ciebie ten klucz? To bardzo wazna sprawa, a masz racje, ze nie powinnismy wywazac drzwi.

– Hmm, tak chyba bedzie najlepiej – odparl. – Skoro jestescie z policji.

Mathieu zniknal z pola widzenia i wrocil z kluczem. Zacisnal usta i spojrzal prosto na mnie, kiedy wyciagnal klucz przez szpare w drzwiach.

– Tylko nie wywazajcie drzwi monsieur Tanguaya.

– Bedziemy bardzo ostrozni,

– I nie wchodzcie do kuchni. Nie wolno. Absolutnie nie wolno wchodzic do kuchni.

– Zamknij drzwi i siedz w domu, Mathieu. Zapukam, kiedy skonczymy Nie otwieraj drzwi, dopoki nie uslyszysz mojego pukania.

Mala twarz z powaga skinela, po czym zniknela za drzwiami. Wrocilismy do Bertranda, ktory ponownie zapukal i krzyknal. Zapadla chwila niezrecznej ciszy, po czym Ryan pokiwal glowa i wsunelam klucz do zamka.

Drzwi otworzyly sie bezposrednio na maly salon, pomalowany na rozne odcienie koloru kasztanowego. Po dwoch stronach staly polki siegajace od podlogi do sufitu, a pozostale dwie sciany byly z drewna, sciemnialego od wieloletniego lakierowania. Pomarszczony, czerwony aksamit zakrywal czesc okien, a za nim wisialy zszarzale firanki, ktore prawie wcale nie przepuszczaly swiatla slonecznego.

Stalismy zupelnie nieruchomo, nasluchujac i zagladajac do nieoswietlonego pokoju.

Jedynym dzwiekiem, ktory slyszalam, bylo ciche bzyczenie, nieregularne, jak prad w zepsutej instalacji. Bzzt Bzzzzt. Bzt. Bzt. Dochodzil zza podwojnych drzwi znajdujacych sie przed nami, po lewej stronie. Oprocz tego, w mieszkaniu panowala smiertelna cisza.

Zly dobor przymiotnika, Brennan.

Rozejrzalam sie i z ciemnosci zaczely wylaniac sie kontury mebli, wygladajacych na stare i zniszczone. Srodek pokoju zajmowal rzezbiony, drewniany stol i krzesla do kompletu. We wnece przy wejsciu stala stara, zapadajac sie kanapa, przykryta meksykanska narzuta. Naprzeciw, drewniana skrzynia sluzyla za stojak do telewizora Sony Trinitron.

Po pokoju porozstawiane byly male, drewniane stoly i szafki. Niektore byly calkiem ladne, podobne do tych, jakie czasami udawalo mi sie znalezc na pchlich targach. Watpie, czy ktorykolwiek z tych, ktore teraz ogladalam, byl wyszukanym i okazyjnie kupionym sprzetem przeznaczonym do renowacji. Wygladaly, jakby staly w tym mieszkaniu od lat, ignorowane i nie doceniane przez kolejnych najemcow.

Na podlodze lezal stary indyjski dywan. I kwiaty. Wszedzie. Byly poupychane po katach, staly wzdluz listew i wisialy na hakach. Zaniedbywanie mebli wlasciciel nadrabial troska o kwiaty. Rosliny splywaly z polek przybitych do scian i staly na parapetach, stolach, blatach i polkach.

– Wyglada jak pieprzony ogrod botaniczny – zauwazyl Bertrand.

I pachnie, pomyslalam. Powietrze wypelnial zapach stechlizny, mieszanina grzyba, lisci i wilgotnej ziemi.

Z boku od drzwi wejsciowych, krotki korytarz prowadzil do zamknietych drzwi. Ryan nakazal mi sie wycofac, tym samym gestem, ktorego uzyl przedtem w holu, po czym z ugietymi kolanami i przykurczonymi ramionami, opierajac sie plecami o gips, zaczal przesuwac sie wzdluz sciany. Znalazl sie przy drzwiach, zatrzymal sie, po czym mocno kopnal w drewno.

Drzwi otworzyly sie, odbily sie od sciany, cofnely sie troche i zastygly w polowie otwarte. Nasluchiwalam odglosow ruchu, a serce walilo mi w rytm nieregularnego bzyczenia. Bzzzzzzt. Bzt. Bzt. Bzzzzt. Da dum dum dum. Da dum. Da dum dum.

Nieziemska poswiata saczyla sie zza na wpol otwartych drzwi. Towarzyszyl jej cichy gulgot.

– Znalazlem ryby – powiedzial Ryan, przechodzac przez prog.

Wlaczyl swiatlo dlugopisem i w pokoju zapanowala jasnosc. Typowa sypialnia. Pojedyncze lozko, narzuta w indianskie wzorki. Stolik nocny, lampa, budzik, inhalator do nosa. Serwantka, zadnego lustra. Z tylu mala lazienka. Jedno okno. Ciezkie kotary zaslanialy sciane z cegiel.

Jedynymi niezwyklymi rzeczami byly akwaria na tylnej scianie.

Mathieu mial racje, byly fantastyczne.

Plamy niebieskiego, kanarkowego i bialo-czarne paski wylanialy sie i chowaly w rozowych i bialych koralowcach i w listowiu w kazdym odcieniu zieleni, jaki tylko mozna sobie wyobrazic. Kazdy maly ekosystem byl oswietlony niebieskawym swiatlem i kolysany sonata wznoszacego sie tlenu. Patrzylam jak zahipnotyzowana, czujac, ze w mojej glowie rodzi sie jakas mysl. Cos ja pobudzilo. Co? Ryby? A co dalej?

Ryan krecil sie wokol mnie, zeby dlugopisem odciagnac zaslone prysznica, otworzyc szafke na lekarstwa, poszperac w jedzeniu i sieciach otaczajacych akwaria. Przez chusteczke otwieral szuflady serwantki, po czym dlugopisem odgarnial bielizne, skarpety, koszule i swetry.

Daruj sobie te ryby, Brennan. Niezaleznie, jaka mysl blakala sie po mojej glowie, byla rownie ulotna jak babelki tlenu w akwariach, wznoszace sie na powierzchnie tylko po to, zeby zniknac.

– Masz cos?

Potrzasnal glowa.

– Nic oczywistego. Nie chce wkurzyc gosci z ekipy, wiec sprawdzam tylko pobieznie. Zajrzyjmy do innych pomieszczen i wpuscimy wtedy Gilberta. Jest jasne, ze Tanguaya tu nie ma. Zlapiemy go, ale na razie mozemy rownie dobrze sprawdzic, co tu ma.

W salonie Bertrand uwaznie ogladal telewizor.

– Najnowszej generacji – powiedzial. – Gosciu lubi swoje cacko.

– I pewnie regularnie oglada podwodny swiat kapitana Cousteau – rzekl Ryan nieobecnym glosem. Jego cialo bylo spiete, a oczyma wodzil po otaczajacej nas ciemnosci. Dzisiaj nikt nas nie zaskoczy.

Podeszlam do polek z ksiazkami. Zakres tematow byl zadziwiajacy i, jak telewizor, ksiazki wygladaly na nowe. Przebieglam wzrokiem po tytulach. Ekologia. Ichtiologia. Ornitologia. Psychologia. Seks. Mnostwo z nauk scislych, ale facet mial eklektyczne gusta. Buddyzm. Scjentologia. Archeologia. Sztuka maoryska. Sztuka rzezbienia drewna Kwakitlow. Samurajowie. Artefakty dotyczace drugiej wojny swiatowej. Kanibalizm.

Na polkach staly setki ksiazek w miekkich okladkach, miedzy innymi wspolczesne powiesci, po francusku i po angielsku. Bylo wielu moich ulubiencow. Vonnegut. Irving. McMurtry. Ale wiekszosc stanowily powiesci kryminalne. Brutalni mordercy. Niepoczytalni tropiciele. Okrutni psychopaci. Bezduszne miasta. Moglabym zacytowac teksty z okladek, nawet ich nie czytajac. Byla tez cala polka ksiazek poswiecona zyciom seryjnych i masowych mordercow. Manson. Bundy. Ramirez. Boden.

– Mam wrazenie, ze Tanguay i St. Jacques maja podobne gusta literackie – zauwazylam.

– To scierwo pewnie jest St. Jacquesem – rzekl Bertrand.

– Nie, ten facet myje zeby – odparl Ryan.

– No. Kiedy jest Tanguayem.

– Jesli on to czyta, to jego zainteresowania sa niezwykle szerokie – po wiedzialam. – I jest dwujezyczny. – Ponownie spojrzalam na jego kolekcje – I cholernie zorganizowany.

– Kim ty jestes, czlowieku? – odezwal sie Bertrand.

– Spojrzcie na to.

Podeszli do mnie.

– Wszystko jest ulozone tematycznie i alfabetycznie. – Wskazalam na kilka polek. – Potem, wewnatrz poszczegolnych dzialow, wedlug autora, alfabetycznie. I wedlug daty publikacji przy tym samym autorze.

– To nie kazdy tak robi?

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×