sie o to prosi — jak te dziewczyny z domow gry, ktore nosza dekolty tak glebokie, ze mozna im policzyc piersi tak latwo, jak wymiona u krowy, a idac po ulicy unosza spodnice, ze az pokazuja kolana. Ale ta kobieta byla najwyrazniej dama i naprawde nie powinna sluchac takich rzeczy. Alvin domyslal sie, ze czeka, az ktos po nia przyjedzie, jako ze dylizans do Hatrack River odjezdzal dopiero za pare godzin. Nie wygladala na przestraszona. Pewnie wiedziala, ze tacy ludzie sa zwykle mocni tylko w gebie, a wiec jej honor nie jest zagrozony. A z jej twarzy nie mogl nawet poznac, czy w ogole slyszy zaczepki, taka byla zimna i obojetna. Ale odzywki rzecznych szczurow samego Alvina zawstydzily tak bardzo, ze nie mogl sluchac spokojnie. I nie czulby sie dobrze, gdyby zwyczajnie wsiadl na woz i zostawil ja tutaj. Dlatego zaladowal pakunki ze sklepu, a potem podszedl do rzecznych szczurow i stanal przed najglosniejszym, najbardziej paskudnym z nich wszystkich.
— Moze lepiej zaczniesz sie do niej zwracac jak do damy — powiedzial. — Albo w ogole przestaniesz sie odzywac.
Nie zdziwil sie, widzac nagle blyski w ich oczach. Zaczepianie damy bylo rodzajem zabawy, wiedzial jednak, ze teraz mierza go wzrokiem. Zawsze byli chetni, zeby udzielic lekcji ktoremus z miejskich chlopakow, nawet tak poteznie zbudowanemu jak Alvin, w koncu przeciez kowalowi.
— A moze lepiej ty sie do nas nie odzywaj — odparl ten pyskaty. — Moze juz powiedziales za duzo.
Jeden ze szczurow nie zrozumial, co sie dzieje, i nadal myslal, ze zabawa polega na zaczepianiu damy.
— On jest zazdrosny. Sam chce powioslowac w tej metnej wodzie.
— Jeszcze nie powiedzialem dosyc — rzekl Alvin. — Bo wciaz nie potraficie sie zachowac wobec damy.
Dopiero wtedy kobieta odezwala sie po raz pierwszy.
— Nie potrzebuje obroncy, mlody czlowieku — powiedziala. — Idz swoja droga.
Jej glos brzmial dziwnie. Kulturalnie, jak glos wielebnego Throwera. I wszystkie slowa wyrazne. Jak u ludzi, ktorzy konczyli szkoly na wschodzie.
Lepiej by bylo, gdyby nic nie mowila, poniewaz jej glos tylko zachecil rzeczne szczury.
— Patrzcie, robi do niego slodkie oczy!
— Ma na niego ochote!
— On chce poplynac nasza lodzia!
— Pokazmy jej, kto tu jest prawdziwym mezczyzna!
— Jesli ma chec na jego maszcik, odetniemy go i damy jej!
Pojawil sie noz, potem drugi. Czy nie zorientowala sie, ze powinna trzymac buzie zamknieta? Gdyby mieli do czynienia z samym Alvinem, wystarczylaby im walka jeden na jednego. Ale jesli zechca sie przed nia popisac, z radoscia zaatakuja go razem i pokalecza, moze zabija, a z pewnoscia pozbawia ucha albo nosa. Albo, jak zagrozili, wykastruja.
Alvin patrzyl na nia przez chwile, blagajac w myslach, zeby juz sie nie odzywala. Zrozumiala to spojrzenie, a moze sama sie domyslila albo zwyczajnie byla przestraszona, w kazdym razie nie wtracala sie wiecej. Alvin sprobowal pokierowac sytuacja tak, zeby mogl sobie z nia poradzic.
— Noze — rzucil tonem tak pogardliwym, na jaki tylko bylo go stac. — Boicie sie z golymi rekami zmierzyc z kowalem?
— Kowal to nic w porownaniu z muskulami, jakie mamy od popychania lodzi na rzece — kpili, ale noze zniknely.
— Wy juz nie popychacie lodzi, chlopcy, i wszyscy o tym wiedza — odpowiedzial Alvin. — Siedzicie tylko, obrastacie tluszczem i patrzycie, jak kolo lopatkowe samo pcha statek.
Najbardziej pyskaty ze szczurow wstal i wyszedl naprzod, sciagajac przez glowe brudna koszule. Mial potezne muskuly, to prawda, a takze sporo blizn znaczacych na bialo i czerwono ramiona i piers. Brakowalo mu tez jednego ucha.
— Sadzac po wygladzie — stwierdzil Alvin — czesto walczyles.
— Diabelna racja.
— I sadzac po wygladzie, wiekszosc przeciwnikow byla lepsza od ciebie.
Mezczyzna zaczerwienil sie, zarumienil pod opalenizna od czola po piers.
— Czy nie ma tam kogos, z kim warto sie pomocowac? — prowokowal Alvin. — Kogos, kto zwykle wygrywa?
— Ja wygrywam! — wrzasnal tamten.
Wsciekal sie, wiec latwiej go bedzie pokonac, dokladnie tak jak Alvin to zaplanowal. Ale inni zaczeli go odciagac.
— Ma racje ten chlopak od kowala. Nie jestes za dobry w zapasach.
— Dajcie mu to, czego chce.
— Mike, ty go zalatw. — Jest twoj, Mike.
Gdzies z tylu — z najbardziej zacienionego miejsca, gdzie siedzial na jedynym krzesle z oparciem — jakis mezczyzna wstal i wystapil przed grupe.
— Ja sie zajme tym chlopcem.
Pyskacz natychmiast przycichl i ustapil z drogi. Nie tak zaplanowal to sobie Alvin. Mezczyzna nazywany Mikiem byl wyzszy i silniejszy od pozostalych. Kiedy zdjal koszule, Alvin zauwazyl jedna czy dwie blizny, ale niewiele. Mezczyzna mial tez dwoje uszu, co bylo oczywistym znakiem, ze jesli nawet kiedys przegral, to nigdy nie przegral bardzo.
I mial miesnie jak bawol.
— Nazywam sie Mike Fink! — ryknal. — Jestem najwredniejszym, najtwardszym sukinsynem, jaki chodzil po wodzie! Golymi rekami moge osierocic male aligatory! Moge zywego bizona wrzucic na woz i trzasnac go w leb, az padnie trupem! A kiedy mi sie nie podoba zakret na rzece, lapie jeden koniec i potrzasam, zeby sie wyprostowal! Kazda kobieta, jaka mialem pod soba, wyszla z trojaczkami, jesli w ogole chciala spode mnie wychodzic! Kiedy z toba skoncze, maly, wlosy beda ci zwisaly prosto po obu stronach glowy, bo nie bedziesz mial uszu! Bedziesz siadal, zeby sie wysikac i juz nigdy nie bedziesz sie musial golic!
A kiedy Mike Fink tak sie popisywal, Alvin spokojnie zdejmowal koszule, odpinal pas z nozem i wszystko to ukladal na kozle wozu. Potem zaznaczyl na ziemi duze kolo. Caly czas staral sie wygladac spokojnie i obojetnie, jakby Mike Fink byl zarozumialym siedmiolatkiem, a nie mezczyzna z zadza mordu w oczach.
Kiedy Fink skonczyl swoje przechwalki, kolo bylo juz wyrysowane. Fink podszedl i starl je noga, unoszac chmure kurzu. Przemaszerowal dookola, wymazujac linie.
— Nie wiem, kto cie uczyl, chlopcze — powiedzial. — Ale jak ze mna sie bijesz, nie ma takich karkulacji. Zadnych kolek i zadnych regul.
Dama przemowila znowu.
— To oczywiste, ze nie ma tez zadnych regul w panskich wypowiedziach. Inaczej wiedzialby pan, ze slowo „karkulacja” to pewny dowod glupoty i ignorancji.
Fink odwrocil sie do niej, ale chyba zrozumial, ze nie ma nic do powiedzenia, albo domyslil sie, ze cokolwiek powie, wyda sie jeszcze wiekszym ignorantem. Pogarda w jej glosie rozwscieczyla go, ale tez sprawila, ze zwatpil w siebie. Z poczatku Alvin uznal, ze wtracajac sie znowu, dama tylko pogarsza jego sytuacje. Ale zaraz pojal, ze stara sie zrobic z Finkiem to, czego Alvin probowal z pyskatym — tak go rozzloscic, zeby walczyl glupio. Problem w tym — jak podejrzewal — ze wsciekly Fink pewnie wcale nie walczy glupio. Walczy bardziej zazarcie. Walczy na smierc. Zechce zrealizowac swoje przechwalki o pozbawieniu Alvina niektorych czesci ciala. To nie beda takie przyjacielskie zapasy, jakie zdarzaly sie Alvinowi w miescie, kiedy chodzilo tylko o to, zeby rzucic przeciwnika na ziemie. Albo — jesli walka toczyla sie na trawie — zeby polozyc go na lopatkach.
— Nie jestes taki mocny — powiedzial Alvin. — I wiesz o tym. Inaczej nie chowalbys w bucie noza.
Fink zdziwil sie, ale podciagnal nogawke i wyjal zza cholewy dlugi noz. Rzucil go za siebie.
— Nie potrzebuje noza, zeby z toba wygrac — oswiadczyl.
— To dlaczego nie wyjmiesz tego w drugim bucie?
Fink zmarszczyl brwi i podwinal druga nogawke.
— Nie mam tu zadnego noza.
Alvin wiedzial swoje, ale byl zadowolony, ze Fink obawia sie tego pojedynku. Dlatego nie chce sie rozstawac z ukrytym nozem. Poza tym nikt pewnie o tym nozu nie wiedzial — oprocz Alvina, ktory potrafil zobaczyc to, czego inni nie widza. Fink nie chcial zdradzic, ze ma taki noz, bo wiesc o tym szybko by sie rozniosla wzdluz rzeki i stracilby przewage.