Mimo wszystko Alvin nie mogl dopuscic, zeby Fink walczyl z nim uzbrojony.
— W takim razie zdejmij buty. Bedziemy walczyli na bosaka — zaproponowal.
To byl dobry pomysl, niezaleznie od noza. Alvin wiedzial, ze w bojkach rzeczne szczury kopia ciezkimi butami jak muly. Walka na bosaka moze odebrac Finkowi troche smialosci.
Jesli nawet tak sie stalo, Fink nic po sobie nie pokazal. Zwyczajnie usiadl w pyle drogi i sciagnal buty. Alvin zrobil to samo. Zdjal tez skarpety — Fink ich nie nosil. I teraz obaj mieli na sobie tylko spodnie. Staneli w sloncu, juz teraz spoceni i zakurzeni.
Jednak nie do tego stopnia, zeby Alvin nie wyczul heksa chroniacego cale cialo Mike'a Finka. Jak to mozliwe? Czyzby mial jakis amulet z heksem w kieszeni? Siec byla najmocniejsza z tylu, ale kiedy Alvin przeniknal i zbadal jego kieszenie, trafil tylko na szorstkie plotno spodni. Fink nie mial tam nawet monety.
Tymczasem wokol zebrala sie juz grupka gapiow. Nie tylko rzeczne szczury, ktore siedzialy w cieniu skladu, ale cala banda innych. I najwyrazniej wszyscy liczyli na zwyciestwo Mike'a Finka. Alvin uswiadomil sobie, ze ten czlowiek jest nad rzeka czyms w rodzaju legendy. I nic dziwnego, z tym jego tajemniczym heksem. Al wyobrazil sobie, jak ktos probuje uderzyc Finka nozem i w ostatniej chwili ostrze zbacza albo atakujacy upuszcza bron, albo nagle hamuje cios, zeby nie wyrzadzic krzywdy. O wiele latwiej jest zwyciezac w bojkach, kiedy piesc w czlowieka nie uderza mocno, a noz najwyzej lekko kaleczy.
Oczywiscie, na poczatku Fink probowal wszystkich najprostszych chwytow, poniewaz byly najbardziej efektowne: ryk, szarza w stylu wscieklego byka, pochwycenie Ala w niedzwiedzim uscisku, zlapanie go i zakrecenie jak kamieniem na sznurku. Jednak Alvin w pore odskakiwal. Nie wykorzystywal zadnych sztuczek. Byl mlodszy i szybszy od Finka, i rzeczny szczur wlasciwie nawet go nie dotknal, tak zgrabnie Al sie odsuwal. Poczatkowo caly tlumek gwizdal i wykrzykiwal, ze Alvin jest tchorzem. Ale po chwili zaczeli sie smiac, gdyz Fink wygladal glupio, wrzeszczac tak i atakujac, i za kazdym razem lapiac powietrze.
Tymczasem Al poszukiwal ukrytego heksu. Nie mogl wygrac walki, poki sie nie pozbedzie tej mocnej sieci ochronnej. I rzeczywiscie znalazl — figure wykreslona atramentem gleboko pod skora na posladku przeciwnika. Nie byl to juz doskonaly heks, poniewaz skora zmieniala ksztalt, gdy Fink rosl przez dlugie lata, ale byl to sprytny wzor, z mocnymi powiazaniami i zlaczami. Nawet znieksztalcony wystarczyl, by go oslaniac.
Gdyby akurat nie walczyli, Alvin dzialalby bardziej subtelnie. Pewnie by tylko oslabil troche heks. Nie chcial calkiem go usuwac. Fink mogl przez to stracic zycie, zwlaszcza jesli stalby sie nieostrozny, liczac na magiczna oslone. Ale czy Alvin mial wybor? Dlatego sprawil, ze farba pod skora zaczela splywac, przesaczac sie do krwi, zanikac. Nie wymagalo to pelnego skupienia — po prostu zapoczatkowal proces, a potem wszystko dzialo sie samo, gdy tymczasem Al odskakiwal i usuwal sie Finkowi z drogi.
Po chwili wyczul, ze heks slabnie, znika, wreszcie rozplywa sie bez sladu. Fink jeszcze nie wiedzial, ze teraz mozna go zranic jak kazdego innego czlowieka.
Tymczasem zaprzestal bezsensownych szarz. Teraz krazyl, probowal chwytow, dazyl do zwarcia, w ktorym moglby wykorzystac swoja wieksza mase i rzucic Alvinem o ziemie. Jednak Al mogl siegnac dalej i bez watpienia mial silniejsze ramiona. Za kazdym razem, gdy Fink probowal go pochwycic, zbijal mu rece na bok.
Kiedy wszakze heks zniknal, zaprzestal unikow. Siegnal miedzy rekami Finka, tak ze ten zlapal go za ramiona, a sam splotl mu dlonie na karku. Szarpnal mocno i sciagnal glowe Finka do swojej piersi. Nie bylo to trudne — Fink pozwolil mu na to i Alvin domyslal sie, dlaczego. I rzeczywiscie: Fink przysunal sie blizej l gwaltownie wyprostowal. Liczyl, ze glowa trafi przeciwnika w szczeke. Byl tak silny… moglby nawet zlamac Alowi kark… tyle ze brody Ala nie bylo juz tam, gdzie sie jej spodziewal. Alvin odchylil glowe do tylu i kiedy Fink wyprostowal sie nagle z rozpedem, Al pochylil sie szybko i zaatakowal wlasnym czolem. Slyszal, jak pod ciosem zachrzescil Finkowi nos. Trysnela krew, zalewajac im twarze.
To nic niezwyklego, ze w takiej bojce komus lamie sie nos. Naturalnie, boli to jak wszyscy diabli. Z pewnoscia taki wypadek zakonczylby przyjacielskie zapasy — chociaz w przyjacielskim starciu nikt by nie uderzal glowa. Kazdy rzeczny szczur otrzasnalby sie tylko, wrzasnal pare razy i znowu ruszyl do walki.
Fink jednak cofnal sie, wyraznie zdumiony. Siegnal rekami do nosa i zawyl jak zbity pies.
Wszyscy wokol umilkli. To smieszne, ze taki rzeczny szczur jak Mike Fink wyje z powodu rozbitego nosa. Nie, to wlasciwie wcale nie smieszne, ale dziwne. Rzeczny szczur nie powinien sie tak zachowywac, — No juz, Mike — powiedzial ktos.
— Dasz mu rade, Mike.
Ale te glosy zachety nie brzmialy zbyt pewnie. Nigdy nie widzieli, zeby Mike Fink okazywal strach czy bol. W dodatku nie potrafil tego ukryc. I tylko Al wiedzial, dlaczego. Tylko Al byl swiadom, ze Fink w zyciu nie czul takiego bolu, ze nigdy w bojce nie uronil kropli wlasnej krwi. Tyle juz razy lamal nosy przeciwnikom i smial sie z ich cierpien — latwo mu bylo sie smiac, bo nie wiedzial, co to za uczucie. Teraz je poznal. Problem w tym, ze uczyl sie teraz tego, co inni poznali w wieku szesciu lat. Dlatego zachowywal sie jak szesciolatek. Nie tyle plakal, ile wyl.
Przez chwile Al mial nadzieje, ze pojedynek sie skonczyl. Ale strach i bol Finka szybko przemienily sie we wscieklosc. Chwiejac sie, znowu ruszyl do walki. Moze i poznal bol, ale nie nauczyl sie przez to ostroznosci.
Dlatego trzeba bylo jeszcze kilku chwytow, kilku dzwigni i wykrecen, zanim Alvin wreszcie przycisnal go do ziemi. Nawet przestraszony i zaskoczony, Fink byl chyba najsilniejszym czlowiekiem, z jakim przyszlo mu walczyc. Przed tym pojedynkiem nigdy nie mial okazji sie przekonac, jaki naprawde jest mocny; nigdy nie musial uzywac wszystkich swoich sil. Teraz musial: przetaczal sie po ziemi, z trudem lapiac oddech w gestym kurzu. Goracy dech Finka czul to nad soba, to pod soba; uderzaly kolana, rece bily i sciskaly, stopy drapaly ziemie, szukajac oparcia.
W koncu na wyniku zawazyl brak doswiadczenia Finka w slabosci. Poniewaz nikt jeszcze niczego mu nie zlamal, nie nauczyl sie podkurczac nog, nie wyciagac ich tam, gdzie przeciwnik moze je przygniesc. Teraz przetoczyl sie szybko i przez chwile, lezac na ziemi, przelozyl jedna noge nad druga, jakby zapraszajac. Alvin nie zastanawial sie nawet. Skoczyl do gory i obiema stopami, calym ciezarem wyladowal na gornej nodze Finka. Wygiela sie, a cios byl tak potezny, ze strzaskal kosci w obu. Fink wrzasnal jak dziecko w ogniu.
Dopiero teraz Alvin zdal sobie sprawe, co wlasciwie uczynil. O tak, to konczylo starcie. Nie ma takiego czlowieka, ktory potrafilby walczyc, majac polamane obie nogi. Jednak Alvin od razu wiedzial, nawet nie patrzac — a przynajmniej nie patrzac oczami — ze nie byly to czyste pekniecia, ktore latwo sie goja. Poza tym Fink nie byl juz mlodym czlowiekiem, nie byl chlopcem. Jesli te nogi w ogole sie zrosna, Fink w najlepszym razie bedzie kulal, w najgorszym zostanie kaleka. Straci srodki do zycia. W dodatku przez lata na pewno narobil sobie wielu wrogow. Co zrobia teraz, kiedy bedzie niesprawnym inwalida? Jak dlugo pozyje?
Dlatego Alvin ukleknal przy wijacym sie Finku — a raczej przy Finku wijacym sie tylko gorna polowa ciala, bo staral sie w ogole nie poruszac nogami. Dotknal lydek. Kiedy mial kontakt z cialem rannego — nawet przez gruby material spodni — latwiej znajdowal droge, pracowal szybciej. Po kilku chwilach poskladal kosci. Tyle tylko chcial zrobic, nic wiecej — siniaki, naderwane miesnie, krwotoki, wszystko to musial zostawic. Inaczej Fink moglby znow go zaatakowac.
Cofnal rece i odstapil. Rzeczne szczury natychmiast otoczyly swego powalonego bohatera.
— Ma polamane nogi? — zapytal pyskaty.
— Nie — odpowiedzial Alvin.
— Polamane na kawalki! — ryknal Fink.
Ktos rozcial mu nozem nogawke. Oczywiscie, znalazl since, ale kiedy pomacal kosc, Fink wrzasnal i odsunal sie.
— Nie dotykaj!
— Nie wygladaja na polamane — stwierdzil mezczyzna.
— Patrzcie, jak nimi wierzga! Nic nie zlamal.
Rzeczywiscie. Fink poruszal juz nie tylko gorna polowa tulowia; machal nogami tak samo jak reszta ciala.
Ktos pomogl mu wstac. Fink zachwial sie, prawie upadl, w koncu oparl sie na pyskatym, krwia z nosa plamiac mu koszule. Inni sie odsuneli.
— Jak smarkacz — mruknal jeden.
— Wyje jak szczeniak. — Wielki dzieciak.
— Slawny Mike Fink.
I chichot.
Alvin podszedl do wozu, wciagnal koszule, usiadl na kozle, zeby wlozyc skarpety i buty. Podniosl glowe.