talentu. Alvin uznal kiedys, ze kazdy czlowiek moze wyksztalcic w sobie kazdy talent, jesli bedzie miec dosc czasu, cwiczen, sprytu i zwyklego uporu. Ale nie wzial pod uwage, ze Stwarzanie przypominalo cala mase talentow naraz. Ten czy ow chwytal to czy tamto, ale nikt nie dawal znaku, ze pojal calosc. Tylko Measure przejawial czasem zdolnosci; wlasciwie nawet wiecej niz zdolnosci. Prawdopodobnie sam moglby zostac Stworca, gdyby ciagle cos nie zaprzatalo jego uwagi. Ale inni… Niemozliwe, zeby stali sie podobni do Alvina. Jesli wiec nie ma nadziei na sukces, po co probowac?
Kiedy jednak tracil zapal, powtarzal sobie, ze ma zamknac gebe i brac sie do roboty. Nie zostaje sie Stworca, co piec minut zmieniajac plany. Kto zechce za kims takim podazyc? Trzeba sie starac. Nawet kiedy Calvin, jedyny urodzony Stworca miedzy nimi, odmowil uczenia sie czegokolwiek i w koncu odszedl, by psocic w szerokim swiecie, nawet wtedy nie wolno sie poddawac i ruszac za nim. Measure wyjasnil to ludziom, chcacym sformowac grupe poszukiwawcza: „Nie mozna czlowieka zmusic, zeby zostal Stworca, poniewaz zmuszanie ludzi do robienia czegokolwiek to Niszczenie”.
Nawet kiedy ojciec Alvina stwierdzil: „Al, jestem zachwycony tym, co potrafisz zrobic, ale wystarczy mi, ze ty to potrafisz. Moja rola skonczyla sie, kiedy przyszedles na swiat. Nie ma takiego czlowieka na swiecie, ktory nie bylby dumny, kiedy syn jest lepszy od niego. Ty wyprzedziles mnie zgrabnie, a ja nie mam juz checi wracac do wyscigu”. Nawet wtedy Alvin zacisnal zeby i uczyl dalej, a ojciec wrocil do mlyna, by go oczyscic i przygotowac do mielenia.
— Nie moge zrozumiec — powiedzial kiedys ojciec — czy moje mielenie to Stwarzanie, czy Niszczenie. Kamienie miela ziarno i rozrywaja je na pyl, wiec to Niszczenie. Ale ten pyl jest maka, mozna z niej upiec chleb i ciasto, ktore nie powstana z ziarna pszenicy czy kukurydzy, wiec mielenie moze byc krokiem na drodze Stwarzania. Mozesz mi to wyjasnic, Alvinie? Czy mielenie jest Stwarzaniem, czy Niszczeniem?
Alvin mogl bez namyslu odpowiedziec, ze to Stwarzanie, oczywiscie, ale pytanie zaczelo go dreczyc. Myslal tak: postanowilem zrobic Stworcow z tych ludzi, z moich krewnych i sasiadow. A moze zwyczajnie przemielam ich i Niszcze? Nim zaczalem ich uczyc, byli calkiem zadowoleni ze swoich talentow czy ze swojego braku talentow, jesli juz o tym mowa. Teraz sa rozczarowani i wydaje im sie, ze zawiedli. Dlaczego? Czy na tym polega Stwarzanie, zeby zmieniac ludzi, kazac im robic cos, do czego sie nie urodzili? Dobrze jest byc Stworca — wiem o tym, bo nim jestem. Ale czy to oznacza, ze nic innego nie jest dobre?
Oczywiscie, zapytal o to Bajarza. W koncu Bajarz nie pojawil sie tutaj bez powodu, nawet jesli sam nie mial pojecia, jaki to powod. Moze wlasnie przyszedl po to, zeby udzielic Alvinowi kilku odpowiedzi. Dlatego, kiedy pewnego dnia rabali razem drewno na podworzu, zapytal, a Bajarz jak zwykle odpowiedzial historia.
— Slyszalem opowiesc o czlowieku, ktory budowal mur tak szybko, jak tylko potrafil, ale ktos inny burzyl go jeszcze szybciej. Wiec ow czlowiek zastanawial sie, jak sprawic, zeby mur nie zostal calkiem zburzony. Odpowiedz byla prosta: Nie mozesz budowac sam.
— Pamietam te historie — oswiadczyl Alvin. — To przez nia znalazlem sie tutaj i probuje uczyc tych ludzi Stwarzania.
— Zastanawiam sie tylko — podjal Bajarz — czy mozna by troche ja naciagnac albo skrecic i wycisnac troche bardziej uzyteczna prawde.
— Wyciskaj. Kiedy skonczysz, przekonamy sie, czy opowiesc jest mokra scierka czy kurza szyja.
— Moze tak naprawde nie trzeba ci masy innych murarzy, ktorzy tna kamienie, mieszaja zaprawe, ukladaja cegly i robia wszystko. Moze wystarczy ci wielu kamieniarzy, wielu mieszaczy zaprawy, wielu mierniczych i tak dalej. Nie kazdy z nich musi byc Stworca. Co wiecej, moze tak naprawde wystarczy tylko jeden Stworca.
Prawda slow Bajarza byla oczywista. Cos takiego przychodzilo juz Alvinowi do glowy wielokrotnie, roznie sformulowane. Zaskoczyly go tylko lzy, wzbierajace nagle pod powiekami.
— Dlaczego tak bardzo mnie to smuci, przyjacielu?
— Bo jestes dobrym czlowiekiem — odparl Bajarz. — Zly czlowiek ucieszylby sie wiedzac, ze on jeden moze kierowac tlumem ludzi, pracujacych dla wspolnego celu.
— Najbardziej na swiecie nie chcialbym dluzej byc samotny — wyznal Alvin. — Bylem samotny. Prawie caly czas, kiedy terminowalem w Hatrack River, mialem uczucie, ze nikt nie moze mnie zastapic.
— Ale przez caly ten czas nie byles samotny.
— Myslisz o pannie Larner, ktora mnie obserwowala…
— Mysle o Peggy. Nie rozumiem, dlaczego ciagle okreslasz ja tym falszywym imieniem.
— To imie kobiety, ktora pokochalem — oswiadczyl Alvin. — Ale ona zna moje serce. Wie, ze zabilem czlowieka, a wcale nie musialem.
— Czlowieka, ktory zamordowal jej matke? Nie sadze, zeby miala ci to za zle.
— Wie, jakim jestem czlowiekiem, i mnie nie kocha. Ot co. Dlatego bede samotny w chwili, kiedy opuszcze Vigor Kosciol. A poza tym odejsc, to jakby zebrac tych wszystkich ludzi, dac im w twarz i powiedziec: Zawiedliscie mnie, wiec znikam.
Bajarz tylko sie rozesmial.
— To glupie gadanie i sam o tym wiesz. Prawda jest taka, ze nauczyles ich juz wszystkiego, a teraz to tylko kwestia praktyki. Juz cie tutaj nie potrzebuja.
— Ale tez nikt nie potrzebuje mnie nigdzie indziej.
Bajarz znowu sie zasmial.
— Przestan chichotac i powiedz, co w tym takiego smiesznego.
— Zart, ktory trzeba tlumaczyc, i tak nie bedzie zabawny, wiec nie warto go wyjasniac.
— Wcale mi nie pomagasz — poskarzyl sie Alvin, wbijajac siekiere w pieniek.
— Bardzo ci pomagam — zaprotestowal Bajarz. — Tylko nie jestes jeszcze gotow na przyjecie pomocy.
— Wlasnie ze jestem! Ale nie potrzebuje zagadek! Chce odpowiedzi!
— Potrzebujesz kogos, kto by ci mowil, co masz robic? To niespodzianka. A zatem ciagle jestes uczniem? Chcesz komus oddac wladze nad wlasnym zyciem? Na jak dlugo, kolejne siedem lat?
— Moze i nie jestem uczniem — przyznal Alvin. — Ale to nie znaczy, ze jestem mistrzem. Jestem tylko czeladnikiem.
— Wiec wynajmij sie gdzies. Masz jeszcze czego sie uczyc.
— Wiem. Ale nie mam pojecia, gdzie pojsc po nauke. Pamietam krysztalowe miasto, ktore widzialem w trabie powietrznej z Tenska-Tawa. Nie wiem, jak je zbudowac. Nie wiem, gdzie je zbudowac. Nie wiem nawet, po co je budowac, wiem tylko, ze powinno istniec, a ja powinienem sie do tego przyczynic.
— No widzisz — ucieszyl sie Bajarz. — Jak powiedzialem, tutaj nauczyles ich juz wszystkiego, co potrafisz. Teraz jedynie pomagasz im cwiczyc… i oszukujesz od czasu do czasu. Nie mysl, ze nie zauwazylem.
— Kiedy uzywam mojego talentu, zeby im pomoc, mowie, ze pomagalem. — Alvin zaczerwienil sie.
— A wtedy i tak sie czuja przegrani i uwazaja, ze dzieki twojej pomocy cos sie stalo, nie dzieki nim. Alvinie, uwazam, ze daje ci odpowiedz. Zrobiles tu wszystko, co mogles. Zostaw im do pomocy Measure'a i paru innych, ktorzy zlapali cos tu czy tam. Niech teraz sami cos osiagna, tak jak ty. Idz w swiat, ucz sie tego, co ci potrzebne.
Alvin skinal glowa, ale w glebi serca wciaz nie chcial uwierzyc.
— Nie rozumiem, co mi przyjdzie z tej wedrowki. Wiesz rownie dobrze jak ja, ze w tej chwili nie ma na swiecie innego Stworcy, chyba ze liczysz Calvina. Ja nie. Od kogo mam sie uczyc? Dokad mam pojsc?
— Mowisz zatem, ze nie warto po prostu wedrowac po swiecie i wszedzie sie uczyc?
Mowiac to Bajarz zrobil taka mine, ze Alvin od razu odgadl, iz jego slowa maja podwojne znaczenie.
— To, ze ty potrafisz sie tak uczyc, nie znaczy jeszcze, ze ja tez potrafie. Ty tylko zbierasz opowiesci, a opowiesci sa wszedzie.
— Stwarzanie tez jest prawie wszedzie — zauwazyl Bajarz. — A gdzie nie ma Stwarzania, tam sa dawne, stworzone rzeczy, burzone teraz; z nich tez mozesz sie uczyc.
— Nie moge odejsc — westchnal Alvin. — Nie moge.
— Inaczej mowiac: boisz sie.
Alvin kiwnal glowa.
— Boisz sie, ze znowu zabijesz — ciagnal Bajarz.
— Nie sadze. Wiem, ze nie. Prawdopodobnie.
— Boisz sie, ze znowu sie zakochasz.
Alvin zasmial sie lekcewazaco.