glowy, ze Harrison trafi do miasta, chociaz — jesli sie nad tym zastanowic — rzecz byla rozsadna. Zakrwawiony…
Znalazl go w zaulku za restauracja, ktorej zarzadca karmil go co wieczor, poniewaz nie chcial, zeby zaczepial gosci.
— To surowa kara — wyjasnil ow zarzadca. — W Kilkenny mialem gospodarza, ktory wierzyl w taka sprawiedliwosc. „W pokute, ktora trwa wiecznie. Niezmywalna hanba. Uwazam, ze to zle. Nie interesuje mnie, co zrobil ten czlowiek. Niech ten wsrod was, ktory jest bez grzechu… i tak dalej. Dlatego daje mu jesc, ale za restauracja, by nie psul interesu.
— Laskawy z was czlowiek — mruknal Calvin.
— A ty masz niewyparzona gebe, chlopcze. Istotnie, jestem laskawy i mam otwarty umysl na dodatek, a to, ze znam swoje zalety i ich nie ukrywam, wcale temu nie przeczy. Wiec mozesz powstrzymac docinki i opuscic moj lokal, jezeli zamierzasz jesc moje jedzenie, a potem mnie osadzac.
— Nie jadlem waszego jedzenia.
— Ale zjesz — odparl zarzadca. — Bo, jak rzeklem, jestem laskawy, a ty mi wygladasz na glodnego. Idz do kuchni i powiedz kucharzowi, zeby dal cos dla ciebie i cos dla Zakrwawionego na tylach. Jesli przyniesiesz mu jedzenie, na pewno z toba porozmawia. I opowie ci swoja historie.
— Znam jego historie.
— Wszyscy moga znac jakas historie, ale ona nigdy nie jest taka sama. A teraz odejdz od moich drzwi, wygladasz jak szczur uliczny.
Calvin uswiadomil sobie, ze owszem, kupil uzywana odziez, by sie wtopic w tlum, ale w tlum na ulicy, nie w eleganckie towarzystwo. Musi cos z tym zrobic, zanim wyjedzie do Paryza. Musi sie zmienic, jesli juz nie w dzentelmena, to przynajmniej w kupca. Nie ulicznego szczura.
Nie lubil ludzi, ktorzy uwazali sie za laskawych, ale rzeczywiscie jedzenie w kuchni bylo smaczne. Nie dostal zadnych resztek ani odpadkow, lecz solidny, obfity posilek. Jak restauracja mogla nie zbankrutowac, skoro zarzadca jest tak laskawy dla biedakow? Na pewno oszukuje wlasciciela. Stac go na laskawosc, bo nie sam za nia placi. Wiekszosc cnot na tym wlasnie polega. Ludzie chlubia sie nimi, ale kiedy cnota staje sie zbyt kosztowna lub niewygodna, az dziw, jak szybko ustepuje przed potrzebami dnia codziennego.
Zrewanzowal sie zarzadcy, usunal myszy i karaluchy z kuchni.
W zaulku Zakrwawiony saczyl wino z butelki. Zobaczyl Calvina i oblizal sie. Calvin parsknal smiechem.
— Slyszalem, ze lubisz opowiadac.
— Wciaz przysylaja tu takich chlopaczkow jak ty. Dla zartu?
— Nikt sie nie smieje. Znam twoja historie, prawie cala. Sam chcialem sie z toba spotkac.
Harrison podal mu butelke.
— To najlepsze tutaj — wyjasnil. — Poza tym, ze mnie nie wyganiaja. Kiedy ktos zamawia butelke wina i jej nie skonczy, zarzadca nie nalewa z niej juz nikomu. Wiec trafia do mojego zaulka.
— Zaskakujace, ze nie ma tu setki innych wyglodnialych pijakow.
Harrison zasmial sie glosno.
— Kiedys byli. Ale mieli dosc sluchania mojej opowiesci, wiec teraz mam ten zaulek tylko dla siebie. Tak lubie.
Calvin rozpoznal klamstwo w jego glosie. Wcale tak nie lubil. Pragnal towarzystwa.
— Mozesz opowiadac. Przy jedzeniu, jesli wolisz.
Harrison zaczal jesc i Calvin dostrzegl slady dawnych manier. Ten czlowiek byl kiedys dobrze wychowany.
Jedzac, opowiedzial mu wszystko. Niczego nie ukrywal: jak wynajal Czerwonych zza Hio, zeby porwali dwoch bialych chlopcow; chcial zrzucic wine na Tenska-Tawe, tak zwanego Czerwonego Proroka. Tyle ze chlopcow uratowal brat Czerwonego Proroka, Ta-Kumsaw. Co zreszta nie mialo znaczenia, bo Harrison i tak wykorzystal porwanie, zeby podburzyc bialych farmerow w polnocnej czesci Wobbish, mieszkajacych najblizej wioski Czerwonego Proroka nad Chybotliwym Kanoe. Dzieki temu Harrison zyskal armie, zdolna zniszczyc Prorocze Miasto. I wtedy, w ostatniej chwili, pojawia sie jeden z porwanych chlopcow. W tej sytuacji Harrison nie ma innego wyjscia i kaze go zabic; wydaje sie, ze wszystko idzie jak po masle. Czerwoni stoja bez ruchu i pozwalaja, zeby ogien z muszkietow i kartacze kosily ich jak zboze, az dziewieciu z dziesieciu nie zyje, a cala laka jest czerwona od krwi splywajacej do Chybotliwego Kanoe; ale to okazuje sie za trudne dla tych bialych mezczyzn — nazywali siebie mezczyznami — bo przestaja strzelac, zanim skonczyli robote, i wtedy pojawia sie ten chlopak, ktory powinien nie zyc, a nawet nie jest ranny, i opowiada o wszystkim. Czerwony Prorok rzuca na nich klatwe, najgorsza zas na Harrisona, ktory musi teraz codziennie opowiedziec o tym komus nowemu…
— Zle to opowiadasz — stwierdzil Calvin.
Harrison rzucil mu gniewne spojrzenie.
— Myslisz, ze po tylu latach nie wiem, jak mam opowiadac? Jak tylko sprobuje cos zmienic, rece mam cale we krwi i mozesz mi wierzyc, ze zle to wyglada. Jakbym wsadzil je po lokcie w trupa. Ludzie wymiotuja na moj widok.
— Takie opowiadanie doprowadzilo cie tutaj, gdzie jesz, co ci dadza z litosci, i pijesz resztki wina.
— Kim ty jestes? — zdziwil sie Harrison.
— Chlopak, ktorego kazales zabic, to moj brat Measure — wyjasnil Calvin. — Ten drugi, porwany razem z nim, to moj brat Alvin.
— I przyszedles smiac sie ze mnie?
— Wygladam, jakbym sie smial? Nie, odszedlem z domu, bo mialem dosyc tego, ze sa tacy prawi, wszystko wiedza najlepiej i nikogo innego nie szanuja.
Harrison mrugnal do niego.
— Nigdy nie lubilem takich ludzi.
— Chcesz wiedziec, jak powinienes to opowiadac?
— Slucham.
— Czerwoni prowadzili wojne z Bialymi. Nie korzystali z ziemi, ale nie chcieli pozwolic jej uzywac bialym farmerom. Zwyczajnie nie potrafili sie podzielic, chociaz mieli dosc miejsca. Tenska-Tawa twierdzil, ze nawoluje do pokoju, ale naprawde zbieral razem te tysiace Czerwonych, zeby stworzyc armie dla Ta-Kumsawa. Musiales cos zrobic, zeby wzburzyc Bialych i skonczyc z tym zagrozeniem. Dlatego owszem, poleciles porwac tych dwoch chlopcow, ale nikomu nie kazales nikogo zabijac…
— Jesli to powiem, krew od razu trysnie mi z rak…
— Na pewno przemyslales sobie juz wszystkie mozliwe sposoby, ale wysluchaj mnie.
— Mow dalej.
— Nikomu nie kazales nikogo zabijac. To zwykle klamstwa, jakie opowiadaja o tobie wrogowie. Klamstwa pochodzace od Alvina Millera juniora, ktory teraz nazywa siebie Alvinem Smithem. W koncu to przeciez on byl Malym Renegado, bialym chlopcem, ktory przez rok chodzil wszedzie z Ta-Kumsawem. Byl jego przyjacielem… uzyjmy tu slowa „przyjaciel”, bo jestesmy w przyzwoitym towarzystwie… wiec musial przeciez naklamac o tobie. To bitwa nad Chybotliwym Kanoe utracila plany Ta-Kumsawa. Gdybys nie uderzyl wtedy i tam, Ta-Kumsaw zwyciezylby pozniej pod Fort Detroit, przepedzilby caly cywilizowany lud z terenow na zachod od Appalachow, a armie Czerwonych napadalyby na miasta na wschodzie i rabowaly… Ale dzieki tobie i twojej odwadze nad Chybotliwym Kanoe Czerwoni musieli sie wycofac na zachod od Mizzipy. Otworzyles zachodnie ziemie dla bezpiecznej kolonizacji.
— Zanim to powiem, krew bedzie plynac mi z rak strumieniem.
— Co z tego? Podniesiesz je i powiesz: „Patrzcie, co zrobil ten czerwony czarownik Tenska-Tawa, zeby mnie ukarac. Pokryl mi rece krwia. Ale chetnie place te cene. Krew na moich rekach jest fundamentem, na ktorym Biali buduja cywilizacje az do brzegow Mizzipy. Krew na moich rekach pozwala ludziom na wschodzie spac spokojnie, nie myslac o Czerwonych, ktorzy napadaja, gwalca i zabijaja, jak zawsze czynili dzicy”.
— Kazde twoje slowo to najwieksza bzdura na swiecie, moj chlopcze — zachichotal Harrison. — Mam nadzieje, ze zdajesz sobie z tego sprawe.
— Sam zdecyduj, czy pozwolisz Tenska-Tawie zwyciezyc.
— Dlaczego mi to mowisz? Co ci z tego przyjdzie?
— Sam nie wiem. Szukalem cie, bo myslalem, ze wiesz cos o mocy, ale kiedy uslyszalem, ze opowiadasz te swoja historyjke slabeusza, zrozumialem, ze prawdziwy mezczyzna niczego sie od ciebie nie nauczy. Wlasciwie to