wyksztalcenia.
— Wole byc ignorantem — on na to — i mowic jak czlowiek wyksztalcony, niz byc wyksztalcony i mowic jak ignorant.
— Dlaczego? — zdziwilem sie.
— Bo kiedy mowisz jak wyksztalcony, nikt cie nie sprawdza, ale kiedy mowisz jak prostak, sprawdzaja ciagle.
O to mi chodzi. Moze to nie to samo, o co mi chodzilo na poczatku, ale o to mi chodzi teraz: wiecej wiem o zdarzeniach z roku Alvinowych wedrowek niz ktokolwiek inny na bozym swiecie. Ale jestem tez swiadom, na jak wiele pytan nie potrafie odpowiedziec. Czyli jest tak, ze wiem, ale wychodze na ignoranta. A wy?
Jesli juz sie zorientowaliscie, ze znacie te historie, na milosc boska, przestancie czytac i zaoszczedzcie sobie klopotow. A jesli macie zamiar krytykowac mnie, ze nie skonczylem wszystkiego i nie podalem wam zawiazanego w kokardke, zrobcie przysluge sobie i mnie, i napiszcie wlasna ksiazke. Tylko miejcie dosc przyzwoitosci, by nazwac ja romansem, nie historia, bo historia nie ma kokardek, ma tylko postrzepione konce i suply nie do rozplatania. To nie sliczny pakunek, ale nie slyszalem, zebyscie akurat mieli urodziny, zreszta nie mam obowiazku dawac wam prezentow.
ROZDZIAL 2 — HIPOKRYCI
Calvin mial dosyc. Niewiele brakowalo, a podszedlby do Alvina i… i cos by zrobil. Moze przylozylby mu w nos, tyle ze juz tego probowal, a Alvin tylko zlapal go za reke, scisnal tymi przekletymi kowalskimi lapskami i powiedzial: „Calvin, wiesz, ze zawsze cie przewracalem; czy musze to robic teraz?” Alvin zawsze wszystko potrafil lepiej, a jesli nie potrafil, to widac nie warto bylo tego robic. Ludzie zebrali sie dookola i sluchali jego paplania, jakby mialo jakis sens. Obserwowali kazdy jego ruch, jakby byl tanczacym niedzwiedziem. Calvina zauwazali tylko po to, zeby go grzecznie zapytac, czy nie moglby sie troche odsunac, bo zaslania Alvina.
Odsunac sie? Jasne, moge sie odsunac. Moge w ogole wyjsc za drzwi, na ten upal, i prosto sciezka na wzgorze, do granicy lasu. Zreszta co mi przeszkadza isc dalej? Co mi przeszkadza dojsc az do brzegu swiata i skoczyc?
Ale Calvin nie odszedl. Oparl sie o wielki stary klon, a potem osunal na trawe i spojrzal na ziemie ojca. Na dom. Stodole. Kurniki. Chlew. I mlyn.
Czy kolo w mlynie ojca w ogole jeszcze czemus sluzy? Woda bezuzytecznie plynie przez kanal, ale kolo sie nie obraca, wiec kamienie wewnatrz tez sa nieruchome. Rownie dobrze mogli zostawic ten wielki glaz w gorach, zamiast przywozic go tutaj, gdzie stoi bez pozytku, kiedy wielki brat Alvin napelnia umysly tych biednych ludzi bzdurnymi nadziejami. Jakby kladl ich glowy miedzy kamienie mlynskie, tak je miele; miele, zmienia na make, z ktorej upiecze chleb i zje na kolacje. Moze i uczyl sie na kowala przez dlugie lata w Hatrack River, ale tutaj, w Vigor Kosciele, jest piekarzem umyslow.
Mysl o Alvinie zjadajacym zmielone ludzkie glowy sprawila Calvinowi przyjemnosc. Rozesmial sie glosno. Usiadl na trawie i oparl sie wygodnie o pien klonu. Jakis chrzaszcz szedl mu po lydce, pod nogawka, ale Calvin nie schylil sie, zeby go wyjac, nawet nie potrzasnal noga. Zamiast tego poslal swoj przenikacz — jak zapasowa pare oczu, jak dodatkowy zestaw palcow — na poszukiwanie malenkiego, szybkiego trzepotania bezuzytecznego, glupiego zycia chrzaszcza, a kiedy je znalazl, scisnal tylko, czy raczej przekrecil — lekkie drgnienie miesni wokol oczu, slabe uszczypniecie, ale chrzaszcz przestal sie ruszac. Sa takie dni, robaczku, kiedy nie warto wychodzic rano na swiat.
— To musi byc bardzo zabawne — uslyszal glos.
Niemal wyskoczyl ze skory. Jak ktos mogl do niego tak podejsc niepostrzezenie? Jednak nie pokazal po sobie, ze jest zaskoczony. Moze i serce bilo mu szybciej w piersi, ale odczekal dluga chwile, zanim sie obejrzal. I mial mine tak obojetna, ze bardziej niewzruszony moze byc tylko trup.
Lysy czlowiek, stary, w skorach. Calvin znal go, oczywiscie: wedrowiec i czasem gosc zwany Bajarzem. Jeszcze jeden z tych, co wierza, ze swiat zaczyna sie od Boga i konczy na Alvinie. Calvin zmierzyl go spojrzeniem od stop do glow. Skory byly juz chyba tak stare, jak ich wlasciciel.
— Czy zerwaliscie to ubranie z dziewiecdziesiecioletniego jelenia, czy moze wasz ojciec i dziadek nosili je przez cale zycie, ze jest takie wytarte?
— Nosze je tak dlugo — odparl starzec — ze czasem posylam je zalatwiac rozmaite sprawy, kiedy jestem zajety. I nikt nie widzi roznicy.
— Chyba was znam — oznajmil Calvin. — Jestescie stary Bajarz.
— To ja. A ty jestes Calvin, najmlodszy syn starego Millera. Calvin czekal. I doczekal sie:
— Mlodszy brat Alvina.
Zwinal sie siedzac i rozwinal stojac. Lubil swoj wzrost. Podobalo mu sie, ze patrzy z gory na lysa glowe starca.
— Wiecie, staruszku, gdybysmy mieli jeszcze jednego takiego jak wy, moglibysmy ustawic wasze rozowe glowy obok siebie, a wygladalibyscie jak tylek niemowlaka.
— Nie lubisz, kiedy cie nazywaja mlodszym bratem Alvina, co? — domyslil sie Bajarz.
— Wiecie, gdzie wam dadza cos do jedzenia — rzucil Calvin i ruszyl przez lake. Nie myslal o zadnym kierunku, wiec wkrotce zwolnil kroku i przystanal. Rozejrzal sie, zalujac, ze nie ma nic, czym chcialby sie zajac.
Staruch byl tuz za nim. Niech to diabli, alez cicho chodzi! Calvin musi pamietac, zeby uwazac na ludzi. Alvin robil to odruchowo, do licha, i Calvin tez by potrafil, gdyby tylko pamietal, ze ma pamietac.
— Uslyszalem, ze sie smiejesz — powiedzial Bajarz. — Kiedy pierwszy raz podszedlem.
— No to chyba nie jestescie jeszcze calkiem glusi.
— Widzialem, jak patrzysz na mlyn i chichoczesz. Pomyslalem: co ten chlopak widzi smiesznego w mlynie, ktory kolem nie kreci?
Calvin spojrzal mu w oczy.
— Urodziliscie sie w Anglii, prawda?
— Tak.
— A potem mieszkaliscie w Filadelfii? Poznaliscie starego Bena Franklina?
— Niezla masz pamiec.
— To czemu gadacie jak farmer z pogranicza? Wy wiecie i ja wiem, ze powinno byc „mlynie, ktorego kolo sie nie kreci”, ale tu gadacie zla gramatyka, jakbyscie nigdy do szkol nie chodzili, a wiem, ze chodziliscie. Czemu nie mowicie jak inni Anglicy?
— Czule ucho, bystre oko — mruknal Bajarz. — Czule na szczegoly. Nie bardzo na ogolny obraz, ale szczegoly owszem. Zauwazylem, ze ty takze mowisz gorzej, niz potrafisz.
Calvin zignorowal obelge. Nie pozwoli, zeby ten staruch zagadal go swoimi sztuczkami.
— Pytalem, dlaczego gadacie jak farmer z pogranicza.
— Wiele czasu spedzilem na pograniczu.
— Ja wiele czasu spedzilem w kurniku, a przeciez nie gdakam.
Bajarz usmiechnal sie.
— A jak myslisz, chlopcze?
— Mysle, ze gadacie jak ludzie, ktorym powtarzacie swoje klamstwa, zeby wam wierzyli i mysleli, ze jestescie jednym z nich. Ale to nieprawda; nie jestescie znikad. Jak szpieg okradacie ludzi z nadziei, marzen, pragnien, wspomnien i wyobrazen o innych, i zostawiacie im w zamian tylko klamstwa.
Bajarz byl wyraznie rozbawiony.
— Skoro taki ze mnie zbrodniarz, to czemu nie jestem bogaty?
— Nie zbrodniarz…
— Ciesze sie, ze zostalem uniewinniony.
— Tylko hipokryta.
Bajarz zmruzyl oczy.
— Hipokryta — powtorzyl Calvin. — Ktory udaje tego, kim nie jest. Zeby inni mu zaufali, ale ufaja tylko garsci klamstw.