miesiace ludzie, ktorzy zgineli na trawiastym zboczu, przechodzili przede mna we snie. Znowu widzialem ich krew i poczerwienialy strumien Chybotliwego Kanoe. Widzialem twarze dzieci i niemowlat. Znalem je wszystkie, wciaz pamietam imiona. Kazdego, ktorego zobaczylem we snie, pytalem: „Czy wybaczasz bialym mordercom? Czy pojmujesz ich wscieklosc, czy pozwolisz mi oczyscic ich rece z krwi?”

Tenska-Tawa przerwal. Alvin czekal. Nie wolno ponaglac szamana, kiedy mowi o snach.

— Co noc mialem ten sen, az wreszcie wczoraj ostatni z ludzi przeszedl przede mna i zadalem mu pytanie.

I znow milczenie. I znowu Alvin czekal cierpliwie. Nie tak jak bialy czlowiek, nie rozgladal sie, nie poruszal palcami — czekal cierpliwie jak Czerwony, jakby rozkoszowal sie chwila sama w sobie, jakby napiecie oczekiwania samo bylo przezyciem godnym zapamietania.

— Gdyby choc jeden z nich powiedzial: „Nie wybaczam im, nie cofaj klatwy”, nie cofnalbym klatwy — rzekl Tenska-Tawa. — Gdyby choc jedno dziecko powiedzialo: „Nie wybaczam im, ze odebrali mi dni biegania po lakach jak sarna”, nie cofnalbym klatwy. Gdyby choc jedna matka powiedziala: „Nie wybaczam im dziecka, ktore zginelo w moim lonie i pieknymi oczami nie zobaczylo swiatla dnia”, nie cofnalbym klatwy. Gdyby choc jeden ojciec powiedzial: „Gniew wciaz gorzeje w mym sercu, a jesli cofniesz klatwe, pozostanie we mnie nienawisc nie pomszczona”, nie cofnalbym klatwy.

Lzy pociekly Alvinowi z oczu, gdyz znal juz odpowiedz i nie wyobrazal sobie, ze moglby byc tak dobrym czlowiekiem, by nawet po smierci wybaczyc tym, ktorzy tak straszliwie skrzywdzili jego i jego rodzine.

— Pytalem takze zywych — podjal Tenska-Tawa. — Tych, ktorzy stracili ojcow i matki, braci i siostry, wujow, ciotki, dzieci i przyjaciol, nauczycieli, pomocnikow, towarzyszy lowow, zony i mezow. Gdyby choc jeden z zywych powiedzial: „Nie umiem im jeszcze wybaczyc, Tenska-Tawo”, nie cofnalbym klatwy.

Zamikl. Tym razem cisza trwala dlugo. Kiedy przybyl Alvin, slonce wznosilo sie wysoko. Kiedy Tenska-Tawa znow przemowil, dotykalo juz szcztow gor na zachodzie. Jak Alvin, i on zaplakal, poczekal, az lzy mu obeschna, i zaplakal znowu, nie zmieniajac wyrazu twarzy, bez drgnienia miesnia. Obaj siedzieli naprzeciw siebie w wysokiej jesiennej trawie, w chlodnym jesiennym wietrze.

W koncu Tenska-Tawa otworzyl usta i przemowil.

— Cofnalem klatwe — powiedzial.

Alvin objal swego dawnego nauczyciela. Czerwony czlowiek tak by nie postapil, ale Alvin przez cale popoludnie zachowywal sie jak Czerwony, wiec teraz Tenska-Tawa przyjal jego gest, a nawet odpowiedzial tym samym. Czujac dotyk dloni starca, jego wlosy na policzku, jego twarz na ramieniu, Alvin przypomnial sobie, ze kiedys chcial prosic o wzmocnienie kary Harrisona, zeby nie mogl juz wykorzystywac swoich krwawych rak. Teraz sie zawstydzil. Jesli polegli moga wybaczyc, czy zywi tez nie powinni? Harrison znajdzie wlasna droge przez zycie i wlasna sciezke ku smierci. Jesli zostanie osadzony, to przez kogos madrzejszego niz Alvin.

Kiedy wstali z trawy, Tenska-Tawa spojrzal na polnoc, w strone wiekszego jeziora.

— Patrz, ktos idzie.

Alvin dostrzegl, ze niedaleko jakis czlowiek biegnie drozka wsrod wysokiej trawy. Nie biegnie na sposob Czerwonych, ale jak Bialy, i to niemlody. Odkryta glowa blysnela w blasku zachodzacego slonca.

— To chyba nie Bajarz? — zapytal.

— Sho-sho-nay zaprosili go, zeby wymienial z nimi opowiesci — odparl Tenska-Tawa.

Nie zadajac dalszych pytan, Alvin odczekal, az Bajarz dotrze do nich stroma sciezka. Byl zdyszany, czego mozna sie bylo spodziewac. Kiedy jednak Alvin wyslal do jego ciala swoj przenikacz, ze zdziwieniem odkryl, ze starzec cieszy sie doskonalym zdrowiem. Przywitali sie serdecznie i Alvin opowiedzial, co zaszlo.

Bajarz usmiechnal sie do Tenska-Tawy.

— Twoi ludzie sa lepsi, niz sie spodziewales — stwierdzil.

— Albo latwiej zapominaja — odpowiedzial smutno Tenska-Tawa.

— Ciesze sie, ze akurat tu jestem i poznalem nowine — rzekl Bajarz. — Jesli wracasz przez chate tkaczki, chetnie pojde z toba.

* * *

Pod nieobecnosc Alvina Ta-Kumsaw wyszedl na zewnatrz, zeby zaprosic przyjaciol Alvina i Peggy na kolacje. Dolaczyli do nich siostra Bekki, jej corki i syn. Jedli gulasz z miesa bizona, jedzenie Czerwonych przyrzadzone na sposob Bialych — takich kompromisow wiele spotykalo sie w tym domu. Ta-Kumsaw przedstawil sie jako Isaac Weaver, a Peggy uwazala, zeby nie zwracac sie do niego inaczej.

Alvin i Bajarz znalezli wszystkich ulozonych pod kocami na podlodze w saloniku. Tylko Peggy siedziala na krzesle. Verily Cooper opowiadal im o swoim zyciu w Anglii i o podstepach, jakich uzywal, zeby ukryc przed ludzmi swoj talent. Peggy spojrzala na drzwi, zanim jeszcze w progu stanal jej maz ze starym przyjacielem; inni takze sie obejrzeli. Radosc na twarzy Alvina zdradzila, jak brzmiala odpowiedz Tenska-Tawy.

— Chce jechac jeszcze dzisiaj, zeby im powiedziec — oswiadczyl Armor-of-God. — Powinni jak najszybciej poznac dobra nowine.

— Za ciemno — uznal Ta-Kumsaw, ktory przyszedl z kuchni, gdzie pomagal szwagierce w zmywaniu.

— Nie ma juz zadnych nakazow. Klatwa zostala cofnieta calkowicie — powiedzial Alvin. — Ale kazal przekazac pewna prosbe. Niech kazdy, kogo dotyczyla klatwa, raz w roku, w rocznice masakry nad Chybotliwym Kanoe zbierze cala rodzine. Niech tego dnia nic nie jedza, ale niech opowie im te historie, jak kiedys musial ja opowiadac wszystkim przybyszom w Vigor Kosciele. Raz w roku: nasze dzieci, ich dzieci, zawsze. Prosi nas, zebysmy to robili, choc jesli odmowimy, nie bedzie kary. Zadnej kary procz tej, ze nasze dzieci zapomna, a wtedy cos takiego moze sie powtorzyc.

— To tez im powiem — obiecal Armor-of-God. — Przysiegna, ze tak wlasnie beda co roku postepowac. Mozesz byc pewien, Alvinie. — Zwrocil sie do Ta-Kumsawa. — A wy przekazcie bratu ode mnie, kiedy znow go zobaczycie, ze wszyscy zlozyli taka przysiege.

Ta-Kumsaw westchnal tylko.

— Przedstawilem sie jako Isaac — powiedzial — zeby przed wami ukryc, kim jestem.

— Spotkalismy sie juz — odparl Armor-of-God. — A gdyby nawet nie, to potrafie przeciez rozpoznac wielkiego wodza. I wiedzialem, z kim ma rozmawiac Alvin.

— Za duzo gadacie, Armorze-of-God — stwierdzil Ta-Kumsaw. — Jak wszyscy Biali. Ale przynajmniej to, co mowicie, nie zawsze jest glupie.

Armor usmiechem podziekowal mu za komplement.

Alvin i Peggy polozyli sie spac w sypialni z wygodnym lozkiem; Peggy podejrzewala, ze to loze Ta-Kumsawa i Bekki. Pozostali spali na podlodze w salonie — niezbyt dobrze. Wszyscy byli podnieceni, Mike Fink glosno chrapal, a Armor chyba trzy razy na godzine wychodzil na dwor. Peggy obudzil ruch, wiec zbudzila Alvina, a Alvin poslal swoj przenikacz i zrobil cos w ciele Armora, zeby pecherz nie dreczyl go bez przerwy. Rankiem w salonie wszyscy troche zaspali i zbudzil ich dopiero zapach wiejskiego sniadania — chleb z sosem i plastry solonej szynki smazonej z ziemniakami.

Potem nastala pora pozegnan. Armor-of-God sam zachowywal sie jak narowisty kon: tupal i parskal, az wreszcie powiedzieli mu, zeby jechal. Wskoczyl na siodlo i pomknal przez Chapman Valley, machajac kapeluszem i wrzeszczac niczym durnie w noc po wyborach, tydzien temu.

Alvinowi i Peggy trudniej bylo sie rozstac. Ona i Bajarz mieli jechac powozem Whitleya Physickera do najblizszego miasteczka, gdzie Peggy wynajmie inny, a Bajarz wroci do Hatrack i zwroci dzielnemu doktorowi jego wlasnosc. Peggy planowala zatrzymac sie przez jakis czas w Filadelfii.

— Mam nadzieje, ze potrafie zwrocic serca ludzi przeciw Harrisonowi. Musze tylko dotrzec tam, gdzie zbiera sie Kongres. On przeciez zostanie prezydentem, nie cesarzem ani krolem. Zeby cokolwiek uczynic, musi uzyskac zgode Kongresu. Moze jest jeszcze nadzieja.

Alvin wyczul jednak, ze nie liczy na wiele i wie, jakimi mrocznymi drogami Harrison poprowadzi kraj. On sam byl rownie markotny.

— Tenska-Tawa nie umial powiedziec, jak mam budowac Krysztalowe Miasto. Powtorzyl tylko to, co juz wiedzialem: Stworca jest czescia tego, co stwarza.

— A wiec… bedziesz szukal — szepnela Peggy. — I ja bede szukala.

Zadne z nich nie wspomnialo nawet — bo oboje wiedzieli, ze wiedza — ze w lonie Margaret roslo juz dziecko: dziewczynka. I kazde potrafilo nie gorzej od drugiego dodac dziewiec miesiecy.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату