— W tysiac dziewiecset trzydziestym drugim.
— Nie znam tego.
— Nie powinien pan. To zakazany wiersz.
Na chwile zapadlo milczenie.
— Znamy juz nazwisko czlowieka, ktorego cialo odkryles — powiedzial w koncu March. — To doktor Josef Buhler. Byl wysokim dygnitarzem w Generalnej Guberni. I Brigadefuhrerem SS.
— O Boze… — Kadet skryl twarz w dloniach.
— Jak widzisz, zrobila sie z tego powazna afera. Zanim do ciebie przyszedlem, sprawdzilem zapisy na glownej wartowni. Zanotowali, ze wczoraj rano opusciles koszary jak zwykle o piatej trzydziesci. Podane przez ciebie czasy nie maja zatem sensu.
Jost nie odslanial twarzy. Miedzy palcami wypalal mu sie papieros. March pochylil sie do przodu, wyjal go i zgasil. Podniosl sie z lozka.
— Patrz na mnie — powiedzial. Chlopak podniosl wzrok, a March zaczal truchtac w miejscu. — To jestes ty, wczoraj, dobrze? — Zaczal udawac zmeczenie, wydymajac policzki i ocierajac czolo przedramieniem. Jost mimo woli sie usmiechnal. — Dobrze — powtorzyl March. Nie przestawal truchtac w miejscu. — Teraz myslisz o jakiejs ksiazce albo o tym, jakie podle jest zycie. Wybiegasz z lasu i skrecasz w sciezke wiodaca wzdluz jeziora. Leje jak z cebra i jest jeszcze ciemno, ale po lewej stronie cos przyciaga twoj wzrok…
March obrocil glowe. Kadet wpatrywal sie w niego jak zahipnotyzowany.
— Cokolwiek to jest, to nie cialo…
— Ale…
March wyciagnal w jego strone palec.
— Nie wkopuj sie glebiej w to gowno, dobrze ci radze. Dwie godziny temu sprawdzilem dokladnie miejsce, gdzie znaleziono topielca. Nie mogles zobaczyc go ze sciezki. — Znowu zaczal truchtac w miejscu. — Wiec widzisz cos, ale sie nie zatrzymujesz. Ale potem sumienie nie daje ci spokoju i piec minut pozniej postanawiasz wrocic i przyjrzec sie uwazniej. Znajdujesz cialo. I dopiero wtedy zawiadamiasz policje.
Zlapal Josta za rece i pomogl mu wstac z lozka.
— Biegnij ze mna! — rozkazal.
— Nie moge…
— Biegnij!
Jost zaczal niezgrabnie szurac nogami. Stukali obcasami o kamienne plyty.
— Opisz teraz, co widzisz. Wybiegasz z lasu i jestes na sciezce prowadzacej wzdluz jeziora.
— Prosze…
— Mow!
— Widze… widze… samochod… — Chlopak mial zamkniete oczy. — A teraz trzech mezczyzn. Pada ulewny deszcz… ubrani sa w plaszcze i kaptury… niczym mnisi. Maja spuszczone glowy. Wspinaja sie po zboczu, ktore opada ku jezioru. Boje sie… Przecinam droge i wbiegam miedzy drzewa, zeby mnie nie zauwazyli.
— Mow dalej.
— Wsiadaja do samochodu i odjezdzaja… Czekam jakis czas, a potem wychodze z lasu i odnajduje cialo.
— O czyms zapomniales.
— Nie, przysiegam…
— Widziales twarz. Kiedy wsiadali do samochodu, widziales twarz.
— Nie…
— Powiedz mi, kto to byl, Jost. Widziales go. Znasz tego czlowieka. Powiedz mi.
— To byl Globus! — krzyknal Jost. — Widzialem Globusa.
4
Paczka, ktora wyjal ze skrzynki pocztowej Buhlera, lezala obok niego na przednim siedzeniu. Jeszcze jej nie otworzyl. Moze to bomba, pomyslal, uruchamiajac silnik volkswagena. W ciagu ostatnich miesiecy przysylane poczta bomby urwaly rece albo glowy kilku urzednikom panstwowym. Juz sobie wyobrazal tytul na trzeciej stronie „Tageblatt”: „Policjant ginie w tajemniczym wybuchu obok koszar”.
Objechal Schlachtensee i znalazl delikatesy, gdzie kupil bochenek czarnego chleba, kilka deko westfalskiej szynki i cwiartke szkockiej whisky. Slonce wciaz swiecilo; powietrze bylo rzeskie. Skrecil na zachod, oddalajac sie od jeziora. Mial zamiar zrobic cos, czego nie robil od wielu lat. Zafundowac sobie piknik.
Kiedy w roku 1934 Goring zostal Wielkim Lowczym Rzeszy, probowano ozywic Grunewald. Zasadzono kasztany, lipy, buki, brzozy i deby. Ale podobnie jak przed tysiacem lat, kiedy polnocne niziny Europy porastala gesta puszcza, na tych zalesionych pagorkach wciaz krolowala melancholijna sosna. Z tej puszczy, piec stuleci przed Chrystusem, wynurzyly sie wojownicze germanskie plemiona — i po dwoch i pol tysiacu lat wracaly tutaj zwycieskie w swoich przyczepach i samochodach. Niemcy byli plemieniem puszczy. Wszelkie przesieki i tak po jakims czasie zarastal z powrotem las.
March zaparkowal samochod, wzial do reki prowiant i zaadresowana do Buhlera bombe — czy cokolwiek innego zawierala paczka — i ruszyl ostroznie stroma sciezka w glab lasu. Po pieciu minutach wdrapal sie na wzgorze, z ktorego rozciagal sie szeroki widok na Hawele i zasnute blekitna mgielka, porosniete przerzedzajacym sie lasem zbocza. W cieplym powietrzu unosil sie intensywnie slodki zapach zywicy. Nad wzgorzem przelecial z hukiem podchodzacy do ladowania na berlinskim lotnisku wielki odrzutowiec. Po chwili halas ucichl i slychac bylo tylko spiew ptakow.
Xavier oddalal od siebie mysl o otworzeniu paczki. Cos go powstrzymywalo. Usiadl na duzym kamieniu — ktory wladze miasta pozostawily tam niewatpliwie w tym wlasnie celu — pociagnal lyk whisky i zaczal jesc chleb z szynka.
O Odilo Globocniku wiedzial niewiele i to glownie z krazacych o nim plotek. W ciagu ostatnich trzydziestu lat Obergruppenfuhrer byl raz na wozie, raz pod wozem. Austriak z urodzenia, robotnik budowlany z zawodu, w polowie lat trzydziestych zostal przywodca partyjnym w Karyntii i Gauleiterem Wiednia. Zamieszany w nielegalne transakcje walutowe podpadl zwierzchnikom, ale po jakims czasie przywrocono go do lask, mianujac na poczatku wojny szefem policji w Generalnej Guberni. Tam wlasnie musial poznac Buhlera, doszedl do wniosku March. U schylku wojny po raz drugi powinela mu sie noga i zeslano go gdzie? — chyba do Triestu. Ale po smierci Himmlera Globus wrocil do Berlina i zajmowal teraz jakies blizej nie okreslone stanowisko w Gestapo, pracujac bezposrednio pod rozkazami Heydricha.
Tej poobijanej brutalnej twarzy nie mozna bylo pomylic z zadna inna i mimo padajacego deszczu i slabego swiatla Jost z pewnoscia ja rozpoznal. Portret Globusa wisial w Izbie Pamieci Akademii, a sam Obergruppenfuhrer zaledwie przed kilkoma tygodniami wyglosil dla przejetych groza kadetow wyklad na temat formacji policyjnych Rzeszy. Nic dziwnego, ze Jost byl taki przerazony. Powinien zadzwonic do Orpo anonimowo i zmyc sie jeszcze przed ich przyjazdem. A jeszcze lepiej, z jego punktu widzenia, gdyby w ogole nie dzwonil.
Xavier zjadl cala szynke. Zebral pozostaly chleb, pokruszyl go i rozsypal na ziemie. Dwa kosy, ktore przygladaly sie, jak jadl, wynurzyly sie ostroznie z krzakow i zaczely dziobac okruchy.
Wyjal z kieszeni kalendarzyk Buhlera. Standardowe wydanie dla czlonkow partii, dostepne w kazdym sklepie z papeteria. Na poczatku uzyteczne informacje. Nazwiska partyjnych przywodcow: ministrow rzadu, szefow Kommissariatow, Gauleiterow.
Swieta panstwowe: 30 stycznia: Dzien Odrodzenia Narodowego; 21 marca: Dzien Poczdamski; 20 kwietnia: urodziny Fuhrera; l maja: Festiwal Narodu Niemieckiego…
Mapa imperium z podanym czasem podrozy kolejowych: Berlin — Rowno: szesnascie godzin; Berlin — Tyflis: dwadziescia siedem dni; Berlin — Ufa: cztery dni.
W samym kalendarzyku kazdy tydzien miescil sie na dwoch stronach; zapiski byly tak rzadkie, ze z poczatku March myslal, ze ich w ogole nie ma. Przerzucal kartke za kartka. Przy siodmym marca znalazl maly krzyzyk. Przy pierwszym kwietnia Buhler zanotowal: „imieniny mojej siostry”. Potem nastepny krzyzyk przy dziewiatym kwietnia. Przy jedenastym kwietnia zapisal „Stuckart/Luther, rano godz. 10”. Na koniec, przy 13 kwietnia, na dzien przed swoja smiercia, postawil kolejny maly krzyzyk.