— Niemcy, przygotujcie sie na wazne rzadowe oswiadczenie!
Co ich tym razem czekalo?
Kantyna byla prawie pelna. March stal przycisniety do kolumny. Kilka metrow dalej widzial Maxa Jaegera zartujacego z piersiasta sekretarka z wydzialu prawnego VA(1). Max zerknal w jego strone przez ramie i wyszczerzyl zeby w usmiechu. Zawarczaly werble. Na sali zapadla cisza.
— Laczymy sie teraz z Ministerstwem Spraw Zagranicznych w Berlinie — oznajmil spiker.
W swietle telewizyjnych jupiterow blysnela brazowa plaskorzezba: trzymajacy w szponach ziemie nazistowski orzel, ktorego niczym na dziecinnym rysunku wschodzacego slonca otaczal wieniec rozchodzacych sie na wszystkie strony promieni. Na jego tle pojawila sie twarz rzecznika ministerstwa, Drexlera: czarne krzaczaste brwi i pociemniale od zarostu policzki. March stlumil ogarniajacy go smiech: ktos moglby pomyslec, ze majac do dyspozycji cale Niemcy, Goebbels zdola znalezc rzecznika, ktory nie przypomina odsiadujacego wyrok kryminalisty.
— Panie i panowie. Mam dla was krotkie oswiadczenie wydane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeszy. — Drexler zwracal sie do zgromadzonych dziennikarzy, ktorych nie pokazywala kamera. Zalozyl okulary i zaczal czytac. — W zwiazku z wielokrotnie manifestowanym i wyrazanym przez Fuhrera oraz caly narod Wielkiej Rzeszy Niemieckiej pragnieniem, aby utrzymywac pokojowe i bezpieczne stosunki ze wszystkimi krajami swiata, a takze po wszechstronnych konsultacjach z naszymi sojusznikami ze Wspolnoty Europejskiej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeszy wystosowalo w imieniu Fuhrera zaproszenie do prezydenta Stanow Zjednoczonych Ameryki. Jego wizyta w Wielkiej Rzeszy Niemieckiej pozwoli na osobiste przedyskutowanie warunkow, ktorych celem jest doprowadzenie do lepszego zrozumienia miedzy naszymi narodami. Zaproszenie zostalo przyjete. Rzad amerykanski poinformowal dzis rano, iz Herr Kennedy chcialby spotkac sie z Fuhrerem w Berlinie we wrzesniu tego roku. Heil Hitler! Niech zyja Niemcy!
Na ekranie ukazala sie czarna plansza. Kolejny warkot werbli zasygnalizowal, ze za chwile zacznie sie hymn. Zgromadzeni w kantynie mezczyzni i kobiety zaczeli spiewac. March wyobrazil sobie ten moment w calych Niemczech — w kazdej stoczni i fabryce, w kazdym urzedzie i szkole: polaczone w jednym chorze niskie i wysokie glosy wznosily sie az do niebios w poteznym zgodnym krzyku.
Jego wlasne usta poruszaly sie wraz z innymi, ale nie wydobywal sie z nich zaden dzwiek.
— To oznacza dla nas tylko wiecej pieprzonej roboty — oznajmil Max. Siedzieli z powrotem w swojej klitce. Jaeger polozyl nogi na biurku i puszczal kleby dymu z cygara. — Jesli sluzby bezpieczenstwa gonia w pietke juz podczas Fuhrertagu, pomysl, co bedzie sie dzialo, kiedy w miescie pojawi sie Kennedy.
March usmiechnal sie.
— Wydaje mi sie, Max, ze nie dociera do ciebie historyczny wymiar calego wydarzenia.
— Mam w dupie historyczny wymiar. Zalezy mi na tym, zeby miec spokojna glowe. Juz teraz bomby wybuchaja jak fajerwerki. Spojrz tylko na to.
Jaeger zdjal nogi z biurka i pogrzebal w stosie akt.
— Podczas gdy ty plazowales na brzegu Haweli, niektorym z nas spadla na glowe dodatkowa robota.
Wzial do reki duza koperte i wysypal na biurko jej zawartosc. W tego rodzaju kopertach przechowywano osobiste dokumenty zmarlych. Max wyciagnal spod stosu papierow dwa paszporty i podal je Marchowi. Jeden z nich nalezal do oficera SS, Paula Hanna; drugi do mlodej kobiety, Magdy Voss.
— Ladna sztuka, nie? — zapytal Jaeger. — Dopiero co wzieli slub. Przyjecie weselne urzadzono w Spandau. Mlodzi zostawili gosci i ruszyli w podroz poslubna. On prowadzi. Skrecaja w Nawener Strasse. Zajezdza im droge ciezarowka. Z tylu wyskakuje facet z pistoletem. Pan mlody wpada w panike. Wrzuca tylny bieg. Wali prosto w latarnie. Kiedy probuje z powrotem wrzucic pierwszy bieg, bum, dostaje kule w glowe. Koniec pana mlodego. Mala Magda wyskakuje z samochodu, probuje uciekac. Bum! Koniec panny mlodej. Koniec podrozy poslubnej. Koniec wszystkiego. Tyle tylko, ze obie rodziny wciaz bawia sie na weselu, wznoszac zdrowie nowozencow, bo przez nastepne dwie godziny nikt nie pomyslal, zeby powiedziec im, co sie stalo.
Max wysmarkal nos w brudna chusteczke. Xavier zajrzal ponownie do paszportu dziewczyny. Byla calkiem ladna: blond wlosy i ciemne oczy. W wieku dwudziestu czterech lat lezala teraz martwa w kostnicy.
— Kto to zrobil? — zapytal, oddajac Jaegerowi paszporty.
— Polacy. Lotysze. Estonczycy. Ukraincy. Czesi. Chorwaci. Gruzini. Czerwoni. Anarchisci — wyliczyl na palcach Max. — Kto to wie? W dzisiejszych czasach mogl to zrobic kazdy. Biedny idiota umiescil zaproszenie na wesele na tablicy ogloszen w koszarach. Gestapo uwaza, ze zobaczyla je jakas przechodzaca sprzataczka albo kucharka i przekazala wiadomosc dalej. Wiekszosc personelu pomocniczego w koszarach to cudzoziemcy. Dzis po poludniu wszystkich aresztowano.
Wlozyl z powrotem paszporty i dowody osobiste do koperty i wrzucil ja do szuflady.
— A tobie jak poszlo?
— Poczestuj sie czekoladka. — March podal bombonierke Jaegerowi. Ten otworzyl ja. W ciasnym wnetrzu zabrzmialy metaliczne tony pozytywki.
— Bardzo smaczne.
— Co o tym mozesz powiedziec?
— O „Wesolej wdowce”? Ulubiona operetka Fuhrera. Uwielbiala ja moja matka.
— Moja tez.
Uwielbialy ja wszystkie niemieckie matki. „Wesola wdowka” Franciszka Lehara. Po raz pierwszy wystawiona w Wiedniu w roku 1905; slodka niczym slynne wiedenskie kremowki. Na pogrzeb zmarlego w 1948 roku Lehara Fuhrer wyslal swego osobistego przedstawiciela.
— Co jeszcze chcesz wiedziec? — Max wzial w swoje ogromne lapsko jedna z czekoladek i wrzucil ja do ust. — Od kogo to dostales? Od cichej wielbicielki?
— Wyjalem ja ze skrzynki pocztowej Buhlera. — Xavier ugryzl pol czekoladki i skrzywil sie, czujac w ustach mdly smak wisniowego likieru. — Zastanow sie: nie masz zadnych przyjaciol, a mimo to ktos przysyla ci kosztowna bombonierke ze Szwajcarii. Bez zadnej kartki. Bombonierke, ktora wygrywa ulubiona melodie Fuhrera. Kto to mogl zrobic? — zapytal, polykajac druga polowe. — Moze truciciel?
— Chryste Przenajswietszy! — Jaeger wyplul wszystko w otwarta dlon i zaczal wycierac z warg i palcow brazowe smugi sliny. — Czasami mam powazne watpliwosci co do twego zdrowia psychicznego.
— Systematycznie niszcze dowody rzeczowe — oznajmil March, zmuszajac sie do zjedzenia kolejnej czekoladki. — Nie, wlasciwie robie cos jeszcze gorszego: konsumuje je, popelniajac w ten sposob podwojne przestepstwo. Zaklocam dzialanie wymiaru sprawiedliwosci, osiagajac przy tym korzysc osobista.
— Wez pare dni wolnych, czlowieku. Mowie serio. Potrzebny ci wypoczynek. Radze ci dobrze: zejdz na dol i wyrzuc te pieprzone czekoladki do pierwszego napotkanego kosza na smieci. A potem zjedz kolacje razem ze mna i z Hannelore. Wygladasz, jakbys od kilku tygodni nie mial w ustach nic przyzwoitego. Sprawe przejelo Gestapo. Raport z sekcji zwlok powedruje prosto na Prinz-Albrecht Strasse. Postaw na tym krzyzyk. Zapomnij o tym.
— Posluchaj, Max. — Xavier powtorzyl mu to, co uslyszal od Josta. Opowiedzial o widzianym przy zwlokach Globusie. Wyciagnal kalendarzyk Buhlera. — Kto to jest Stuckart i Luther?
— Nie mam pojecia. — Twarz Jaegera stala sie nagle zimna i obojetna. — Co wiecej, wcale nie chce wiedziec.
W dol prowadzily strome, pograzone w polmroku kamienne schody. March zszedl do podziemi i zawahal sie, trzymajac w reku czekoladki. Za drzwiami z lewej strony znajdowalo sie wybrukowane kocimi lbami podworko, skad wywozono skladowane w wielkich, zardzewialych pojemnikach smieci. Slabo oswietlony korytarz z prawej strony prowadzil do archiwum.
Wsadzil czekoladki pod pache i skrecil w prawo.
Archiwum Kripo miescilo sie w dawnym magazynie kolo kotlowni. Bliskosc instalacji centralnego ogrzewania i platanina rur z ciepla woda sprawiala, ze bylo tu bez przerwy goraco. W powietrzu unosil sie