rzezbionych krzesel z wysokimi oparciami. W chlodnym powietrzu unosil sie zapach stechlizny.
Nastepne drzwi prowadzily do bawialni. March sporzadzal w mysli inwentarz. Wyfroterowana, kryta dywanami klepka. Ciezkie, wyscielane grubym brokatem meble. Na scianach wisialy gobeliny — Xavierowi wydawaly sie duzo warte, choc nie byl w tej dziedzinie zadnym ekspertem. Przy oknie duzy fortepian, na ktorym staly dwie fotografie. Obrocil jedna z nich do swiatla przebijajacego sie slabo przez zakurzone, jakby olowiane szyby. Na grubej srebrnej ramce wyryty byl na dole motyw swastyki. Zdjecie przedstawialo Buhlera i jego zone w dniu ich slubu. Schodzili po schodach, srodkiem szpaleru esamanow, ktorzy trzymali nad mloda para debowe galazki. Buhler rowniez ubrany byl w mundur SA. Jego zona miala kwiaty we wlosach i byla — zeby uzyc ulubionego okreslenia Jaegera — brzydka jak zaba. Zadne z nich sie nie usmiechalo.
March podniosl druga fotografie i poczul, jak zoladek podnosi mu sie do gardla. Na tym zdjeciu rowniez widnial Buhler, tym razem lekko pochylony i z nabozenstwem sciskajacy dlon pewnej osoby. Mezczyzna, bedacy przedmiotem holdu, obrocony byl polprofilem w strone aparatu, tak jakby w srodku powitania jego uwage oderwalo cos, co dzialo sie za ramieniem fotografa. Nizej umieszczony byl podpis. Xavier potarl palcem zabrudzone szklo, zeby odcyfrowac niewyrazne kulfony. „Partyjnemu towarzyszowi Buhlerowi — przeczytal. — Adolf Hitler. 17 maja 1945”.
Nagle uslyszal halas. Cos jakby kopanie w drzwi, a potem skowyt. Odstawil fotografie i wrocil do holu. Halas dochodzil z konca korytarza.
Wyciagnal pistolet i ruszyl ostroznie przed siebie. Tak jak podejrzewal, korytarz prowadzil do kuchni. Halas rozlegl sie ponownie. Pisk strachu i dudnienie nog. W powietrzu unosil sie nieprzyjemny odor.
Po drugiej stronie kuchni byly drzwi. March nacisnal klamke i gwaltownie otworzyl je na osciez. Z ciemnosci skoczylo na niego cos wielkiego. To byl pies — z zalozonym kagancem i szeroko otwartymi z przerazenia slepiami. Przeturlal sie po podlodze, a potem popedzil przez korytarz i wyskoczyl przez otwarte drzwi na zewnatrz. Podloga spizarni pokryta byla odchodami i zywnoscia, ktora pies zrzucil z polek, ale ktorej nie byl w stanie napoczac.
Xavier chetnie odczekalby teraz kilka minut, zeby ochlonac, ale nie mial na to czasu. Schowal lugera i szybko zbadal kuchnie. Kilka tlustych plam w zlewie. Na stole prawie pusta butelka wodki, obok niej szklanka. Zamkniete na klucz drzwi do piwnicy; postanowil ich nie wywazac. Wrocil do holu i wszedl po schodach na gore. Sypialnie, lazienki — wszedzie panowala ta sama atmosfera wyswiechtanego zbytku i zaniedbania. I wszedzie, co zauwazyl, wisialy obrazy — pejzaze, religijne alegorie, portrety — w wiekszosci pokryte gruba warstwa kurzu. Od kilku miesiecy, moze od roku, nikt nie robil tu porzadkow.
Pokoj, w ktorym musial sie miescic gabinet Buhlera, znajdowal sie na najwyzszym pietrze jednej z wiez. Polki zastawione kodeksami, monografiami i podrecznikami prawa. Duze biurko z obrotowym krzeslem stojace obok okna, z ktorego rozciagal sie widok na trawnik z tylu domu. Dluga, noszaca slady czestego uzywania sofa i lezace obok zlozone koce. Kolejne fotografie. Buhler w mundurze SS. Buhler siedzacy w pierwszym rzedzie jakiejs sali koncertowej, razem z grupa partyjnych dygnitarzy, wsrod ktorych March rozpoznal Hansa Franka. Wszystkie zdjecia zrobione byly przed co najmniej dwudziestu laty.
Xavier usiadl przy biurku i wyjrzal przez okno. Trawnik biegl w dol az do brzegu Haweli. Przy niewielkim pomoscie przycumowany byl maly jacht; dalej rozciagal sie swobodny widok na jezioro az do przeciwnego brzegu. Daleko widac bylo sunacy po Haweli prom, ktory kursowal miedzy Kladow i Wannsee.
Skupil uwage na biurku. Bibularz. Ciezki mosiezny kalamarz. Aparat telefoniczny. Wyciagnal w jego strone reke.
W tej samej chwili telefon zadzwonil.
Reka Marcha zamarla w bezruchu. Jeden dzwonek. Drugi. Trzeci.
W panujacej w domu ciszy dzwiek wydawal sie rozdzierac bebenki; kurz wibrowal w powietrzu. Czwarty dzwonek. Piaty. Zacisnal palce na ebonicie. Szosty. Siodmy. Podniosl sluchawke z widelek.
— Buhler? — Glos starego czlowieka, bardziej z tamtej niz z tej strony grobu; szept z innego swiata. — Buhler? Odezwij sie. Kto mowi?
— Przyjaciel — odparl Xavier.
Pauza. Trzask odkladanej sluchawki.
Ten, kto dzwonil, odwiesil sluchawke. March zrobil to samo. Zaczal na chybil trafil wysuwac szybko szuflady. Kilka olowkow, papier do pisania, slownik. Wysunal dwie najnizsze szuflady i wsadzil reke w pusta przestrzen.
Nic.
A jednak cos.
Daleko, przy tylnej sciance natrafil palcami na maly, gladki przedmiot. Wyciagnal go. Niewielki, oprawny w czarna skore notes, ze zloconym orlem i swastyka na okladce. Przerzucil szybko kartki. Partyjny kalendarzyk na rok 1964. Wsadzil go do kieszeni i wsunal z powrotem szuflady.
Pies Buhlera biegal jak szalony wzdluz brzegu, wpatrujac sie w jezioro i glosno skowyczac. Co kilka sekund przysiadal na tylnych lapach, zeby po chwili wznowic swoj desperacki patrol. Xavier zobaczyl teraz, ze caly prawy bok psa pokryty jest zeschnieta krwia. Kiedy szedl w strone jeziora, zwierze w ogole nie zwracalo na niego uwagi.
Wszedl, stukajac obcasami oficerskich butow, na drewniany pomost. Miedzy obluzowanymi deskami widzial chlupoczaca metr nizej, plytka, blotnista wode. Dotarl do konca pomostu i zszedl na lodz, ktora przechylila sie pod jego ciezarem. Na pokladzie bylo kilka centymetrow brudnej deszczowki. Plywaly w niej liscie i teczowa plama oleju. Cala lodz smierdziala benzyna. Gdzies musial byc przeciek. Mardi pochylil sie i probowal otworzyc male drzwiczki do kabiny. Byly zamkniete na klucz. Osloniwszy oczy dlonmi, zajrzal przez szybe, ale w srodku bylo zbyt ciemno, zeby mogl cos zobaczyc.
Zszedl z lodzi i ruszyl z powrotem. Deski pomostu byly szare ze starosci, ale w jednym miejscu, naprzeciwko zacumowanej lodzi, widac bylo swieze zolte drzazgi i resztki bialej farby. Xavier pochylil sie, zeby przyjrzec sie sladom, i nagle jego wzrok przykul blady przedmiot, polyskujacy w wodzie niedaleko miejsca, w ktorym pomost laczyl sie z ladem. Podszedl tam i ukleknal. Przytrzymujac sie lewa reka i wychylajac, jak to tylko mozliwe w dol, zdolal wyciagnac przedmiot z wody. To byla proteza; zaopatrzona w skorzane paski i stalowe sprzaczki przypominala rozowa, niszczaca sie stara porcelanowa lalke.
Pies uslyszal ich pierwszy. Zadarl leb, obrocil sie i potruchtal przez trawnik w strone domu. Xavier rzucil natychmiast do wody swoje znalezisko i pobiegl za psem. Przeklinajac wlasna glupote okrazyl dom i przystanal w cieniu wiez. Mogl stad obserwowac brame. Pies warczal glosno i skakal na zelazna krate. Po drugiej stronie stalo, przygladajac sie willi, dwoch mezczyzn. Po chwili pojawil sie trzeci, niosac wielkie nozyce do ciecia metalu. Scisnal nimi zamek, ktory po dziesieciu sekundach poddal sie z glosnym szczekiem.
Trzej mezczyzni weszli na teren posiadlosci i pies cofnal sie troche. Podobnie jak March ubrani byli w mundury SS. Jeden z nich wyjal cos z kieszeni i podszedl z wyciagnieta reka do psa, tak jakby chcial go nakarmic. Zwierze przywarowalo. Cisze przerwal pojedynczy strzal; odbil sie echem po posiadlosci i przeploszyl stado gawronow, ktore uniosly sie, glosno kraczac, nad lasem. Mezczyzna schowal rewolwer do kabury i wskazal martwe zwierze jednemu ze swoich towarzyszy. Ten zlapal je za tylne lapy i zaciagnal w krzaki.
Wszyscy trzej mezczyzni ruszyli alejka w strone domu. March stanal za kolumna, przesuwajac sie powoli, w miare jak sie zblizali, tak zeby przez caly czas pozostac w ukryciu. Przyszlo mu do glowy, ze wlasciwie nie powinien sie wcale chowac. Moglby powiedziec gestapowcom, ze przeszukiwal posiadlosc i ze nie otrzymal wiadomosci od Jaegera. Ale cos w ich zachowaniu, w nonszalancji, z jaka pozbyli sie psa, kazalo mu tego nie robic. Ci ludzie byli tutaj juz wczesniej.
Kiedy podeszli blizej, rozpoznal ich stopnie. Dwoch Sturmbannfuhrerow i jeden Obergruppenfuhrer — dwoch majorow i general. Jaka, dotyczaca bezpieczenstwa panstwowego, sprawa mogla wymagac osobistego udzialu generala Gestapo? Obergruppenfuhrer zblizal sie do szescdziesiatki, byl potezny jak byk i mial poobijana twarz bylego boksera. March pamietal ja z telewizji i ze zdjec w gazetach.
Jak on sie nazywal?
Po chwili sobie przypomnial. Odilo Globocnik. W SS zwany swojsko Globusem. Byly Gauleiter Wiednia. To on zastrzelil psa.
— Ty zajmij sie parterem. Ty sprawdz z tylu — polecil swoim podwladnym.