March podniosl wzrok znad biurka.
— Jak to sie stalo, ze przez dziesiec lat nikt nie dobral mu sie do skory?
— Byl Obergruppenfuhrerem SS. Nikt nie sklada donosow na takiego czlowieka. Nie zapominaj, co stalo sie z tym Maserem, ktory pierwszy zlozyl skarge. Poza tym nikt nie dysponowal wtedy solidnymi dowodami.
— A teraz sa?
— Zajrzyj do koperty.
Do akt dolaczona byla brazowa koperta z zadziwiajaco dobrej jakosci kilkunastoma barwnymi fotografiami przedstawiajacymi Stuckarta i Dymarski w lozku. Biale ciala na tle czerwonej satynowej poscieli. Twarze — na jednych zdjeciach wykrzywione, na innych zrelaksowane — nietrudno bylo zidentyfikowac. Wszystkie fotografie zrobione zostaly z tego samego miejsca, obok lozka. Cialo dziewczyny, blade i niedozywione, wygladalo dziwnie krucho pod Stuckartem. Na jednym ze zdjec siedziala na nim okrakiem — szczuple blade ramiona trzymala za glowa, twarz odwrocila do aparatu. Rysy miala szerokie, slowianskie. Ale z dlugimi do ramion, tlenionymi blond wlosami mogla od biedy uchodzic za Niemke.
— Zrobiono je dawno temu?
— Mniej wiecej przed dziesiecioma laty. Od tego czasu Stuckart posiwial, ona utyla. Zrobila sie z niej prawdziwa dziwka.
— Wiadomo, gdzie zrobiono zdjecia? — W tle widac bylo rozmazane kolory. Brazowe, drewniane wezglowie lozka, bialo-czerwona, prazkowana tapeta, lampa z zoltym kloszem; takie wnetrze moglo sie znajdowac doslownie wszedzie.
— To nie jest wystroj jego mieszkania… przynajmniej obecnie. Hotel, moze burdel. Aparat ukryty byl za falszywym lustrem. Widzisz, jak czasami gapia sie prosto w obiektyw? Widzialem takie spojrzenia setki razy. Przygladaja sie sobie w lustrze.
March zbadal po raz drugi wszystkie zdjecia. Byly blyszczace i nie pogiete — nowe odbitki starych negatywow. Obrazki, jakie mozna nabyc od rajfura w bocznej uliczce w Kreuzburgu.
— Gdzie je znalazles?
— Obok cial.
Stuckart najpierw zastrzelil swoja kochanke. Z raportu wynikalo, ze lezala na brzuchu calkowicie ubrana, na lozku w apartamencie Stuckarta przy Fritz Todt-Platz. Wpakowal jej pocisk w tyl glowy ze swego wchodzacego w sklad wyposazenia SS lugera (jesli to wszystko prawda, pomyslal March, stary mol ksiazkowy uzyl pewnie broni palnej po raz pierwszy w zyciu). W ranie znajdowaly sie strzepy tkaniny, co moglo sugerowac, ze strzal zostal oddany przez poduszke. Potem Stuckart usiadl podobno na skraju lozka i strzelil sobie w podniebienie. Na fotografiach policyjnych nie sposob bylo rozpoznac zadnego ciala. W zacisnietej dloni samobojcy wciaz tkwil pistolet.
— Na stole w jadalni zostawil krotki list — powiedzial Fiebes. — „Mam nadzieje, ze zaoszczedze w ten sposob wstydu mojej rodzinie, Rzeszy i Fuhrerowi. Heil Hitler! Niech zyja Niemcy! Wilhelm Stuckart”.
— Szantaz?
— Prawdopodobnie.
— Kto znalazl ciala?
— Tu dopiero sie zdziwisz. Amerykanska dziennikarka. — Fiebes wyplul te dwa slowa niczym trucizne.
W aktach znajdowalo sie jej zeznanie: Charlotte Maguire, wiek 25 lat, berlinska korespondentka amerykanskiej agencji prasowej, World European Features.
— Prawdziwa mala dziwka. Od razu, jak ja tu przywiezli, zaczela cos wrzeszczec o przyslugujacych jej prawach. O prawach! — Fiebes pociagnal kolejny lyk sznapsa. — Podejrzewam, ze teraz powinnismy byc chyba kurewsko mili dla Amerykanow, prawda?
March zanotowal sobie jej adres. Jedynym innym przesluchiwanym swiadkiem byl portier, ktory pracowal w bloku Stuckarta. Amerykanka twierdzila, ze zaraz po odkryciu ciala widziala na schodach dwoch mezczyzn; portier jednak upieral sie, ze nie bylo nikogo.
March podniosl gwaltownie wzrok. Fiebes podskoczyl na krzesle.
— Co sie stalo?
— Nic. Wydawalo mi sie, ze widzialem jakis cien przy drzwiach.
— Moj Boze, co to za miejsce… — Fiebes otworzyl na osciez drzwi z matowego szkla i wyjrzal na korytarz. Kiedy byl odwrocony plecami, March odpial przymocowana do teczki koperte i wsunal ja do kieszeni.
— Nikogo. — Fiebes zamknal drzwi. — Tracisz nerwy, March.
— Moim przeklenstwem byla zawsze zbyt aktywna wyobraznia. March zamknal teczke i wstal. Fiebes zatoczyl sie i zamrugal oczyma.
— Nie chcesz jej zabrac? Nie pracujesz nad ta sprawa razem z Gestapo?
— Nie. To oddzielne dochodzenie.
— Tak? — Fiebes usiadl ciezko. — Kiedy powiedziales, ze chodzi o „sprawe wagi panstwowej”, pomyslalem… Ale to i tak nie ma znaczenia. Ja juz sie tym nie zajmuje. Sledztwo przejelo, dzieki Bogu, Gestapo. Bezposredni nadzor sprawuje Obergruppenfuhrer Globocnik. Slyszales o nim? Prawdziwy rzeznik, to prawda, ale na pewno sobie z tym poradzi.
W biurze informacyjnym przy Alexander Platz mieli adres Luthera. Wedlug danych policyjnych wciaz mieszkal w Dahlem. March zapalil kolejnego papierosa i wykrecil numer. Czekal dosc dlugo — gdzies w miescie nioslo sie ponure nieprzyjemne echo dzwonka. Juz mial zrezygnowac, kiedy w sluchawce odezwal sie glos kobiety.
— Slucham?
— Frau Luther?
— Przy telefonie. — Glos miala mlodszy, niz sie spodziewal. Lekko ochryply, jakby przed chwila plakala.
— Nazywam sie Xavier March. Jestem inspektorem berlinskiej Kriminalpolizei. Czy moge rozmawiac z pani mezem?
— Przykro mi… nie rozumiem. Jesli jest pan z policji, powinien pan wiedziec…
— Wiedziec? Co takiego?
— Moj maz zaginal. W niedziele. Zaczela plakac.
— Bardzo mi przykro. — March balansowal papierosem na skraju popielniczki. Wielki Boze, kolejna ofiara.
— Powiedzial, ze wybiera sie w podroz sluzbowa do Monachium i ze wroci w poniedzialek. — Wydmuchala nos. — Ale juz to wam wyjasnialam. Z pewnoscia wie pan, ze sprawa zalatwiana jest na najwyzszym szczeblu. Co…? — Nagle przerwala. March slyszal stlumione odglosy rozmowy. W tle slychac bylo nieprzyjemny i nagabujacy glos mezczyzny. Kobieta powiedziala cos, czego nie slyszal, a potem zwrocila sie
W drodze powrotnej rozmyslal o porannym telefonie do Buhlera.
Glos starego czlowieka: „Buhler? Odezwij sie. Kto mowi?”
„Przyjaciel”.
Trzask odkladanej sluchawki.
7
Bulow Strasse ma mniej wiecej kilometr dlugosci i biegnie z zachodu na wschod przez jedna z najbardziej ruchliwych dzielnic Berlina, niedaleko Dworca Gotenlandzkiego. Amerykanka mieszkala w bloku w polowie