CZESC CZWARTA
PIATEK, 17 KWIETNIA
Gestapo, Kriminalpolizei i sluzby bezpieczenstwa otacza tajemnicza aura politycznej powiesci detektywistycznej.
1
Berlinska gielda rozpoczela swa dzialalnosc pol godziny wczesniej. Przy zuryskiej Bahnhof Strasse, na zamontowanej w oknie Union des Banques Suisses tablicy, cyfry zmienialy sie niczym w kalejdoskopie. Bayer, Siemens, Thyssen, Daimler — wszystkie akcje szly w gore. Jedyna firma, ktorej wiadomosc o odprezeniu raczej zaszkodzila, niz pomogla, byl Krupp.
Przed wystawa zgromadzil sie tlum elegancko ubranych osob, jak co dzien bacznie obserwujacych liczby, ktore obrazowaly stan zdrowia niemieckiej gospodarki. Ceny na berlinskiej gieldzie spadaly od szesciu miesiecy i inwestorow zaczela ogarniac panika. Ale w tym tygodniu, dzieki staremu Kennedy’emu bessa zatrzymala sie — stary Joe zawsze znal sie na gieldzie, nie darmo zarobil w swoim czasie na Wall Street pol miliarda dolarow. Berlin byl szczesliwy. Wszyscy byli szczesliwi. Nikt nie zwrocil uwagi na idacych od strony jeziora kobiete i mezczyzne. Nie trzymali sie za rece, ale szli wystarczajaco blisko siebie, zeby co jakis czas musnac sie cialami. Z tylu za nimi podazali dwaj wyraznie zmeczeni dzentelmeni w zoltawoszarych nieprzemakalnych plaszczach.
Przed wyjazdem z Berlina Marchowi udzielono krotkiego wykladu na temat zwyczajow i praktyk szwajcarskiej bankowosci.
— Bahnhof Strasse jest finansowym centrum. Wyglada jak glowna ulica handlowa, ktora w zasadzie jest. Tak naprawde jednak licza sie podworka i kantory nad sklepami. Tam wlasnie mieszcza sie banki. Ale trzeba miec oczy szeroko otwarte. Szwajcarzy powiadaja: im starsze pieniadze, tym trudniej je zobaczyc. W Zurychu pieniadze sa czasami tak stare, ze w ogole ich nie widac.
Pod chodnikami i liniami tramwajowymi Bahnhof Strasse biegla siec katakumb i piwnic, w ktorych zgromadzily swe fortuny trzy pokolenia europejskich bogaczy. March przygladal sie kupujacym i turystom, zastanawiajac sie, po czyich dawnych marzeniach i tajemnicach, po czyich kosciach tak niefrasobliwie stapaja.
Wszystkie te banki byly malymi, rodzinnymi firmami: kilkunastu pracownikow, kilka pomieszczen, niewielka mosiezna tabliczka. Zaugg Cie nie roznil sie od innych. Nad mieszczacym sie w bocznej uliczce, za sklepem jubilera, wejsciem zamontowana byla kamera, taka sama jak ta przy willi Zaugga. Wciskajac dzwonek March poczul, jak Charlie dotyka jego reki.
Kobiecy glos zapytal go przez interkom o nazwisko i sprawe, z ktora przyszedl. Xavier spojrzal prosto w oko kamery.
— Nazywam sie March. A to jest Fraulein Maguire. Chcielibysmy widziec sie z Herr Zauggiem.
— Macie panstwo umowione spotkanie?
— Nie.
— Herr dyrektor nie przyjmuje nikogo, kto nie byl przedtem umowiony.
— Prosze mu powiedziec, ze mamy upowaznienie do konta numer dwadziescia cztery zero dwa.
— Chwileczke.
Policjanci krecili sie przy wylocie bocznej uliczki. March spojrzal na Charlie. Mial wrazenie, ze jej oczy sa jasniejsze, skora bardziej blyszczaca. Nie wiedzial, czy sobie nie pochlebia. Wszystko wydawalo mu sie dzisiaj bardziej intensywne — drzewa bardziej zielone, kwiaty bielsze, skapane w blasku niebo bardziej blekitne.
Na ramieniu Maguire trzymala skorzana torbe, z ktorej wyjela teraz aparat fotograficzny, leice.
— Mysle, ze warto zrobic zdjecie do rodzinnego albumu.
— Jak chcesz. Ale beze mnie.
— Jaki skromny.
Zrobila zdjecie drzwi i mosieznej tablicy.
— Prosze na drugie pietro — odezwal sie z interkomu glos recepcjonistki. Zazgrzytaly odsuwane rygle i March pchnal do srodka ciezkie drzwi.
Dom byl zludzeniem optycznym. Maly i niepozorny z zewnatrz, miescil w srodku wspaniale, polyskujace chromami i szklem schody, ktore prowadzily do przestronnej sali, udekorowanej sztuka nowoczesna. Czekal tam na nich Hermann Zaugg. Za jego plecami stal jeden z widzianych poprzedniego dnia ochroniarzy.
— Herr March, nieprawdaz? — zagail bankier, wyciagajac reke. — A to Fraulein Maguire? — Uscisnal rowniez jej dlon, sklaniajac przy tym lekko glowe. — Angielka?
— Amerykanka.
— A! Znakomicie. Zawsze milo jest spotkac sie z naszymi amerykanskimi przyjaciolmi. — Przypominal porcelanowa lalke: srebrzyste wlosy, blyszczaca rozowa twarz, drobne dlonie i stopy. Ubrany byl w nieskazitelnie czarny garnitur, biala koszule, perlowoszary krawat. — Jak rozumiem, macie panstwo niezbedne upowaznienie?
March podal mu pismo. Zaugg zblizyl je szybko do swiatla i przyjrzal sie podpisowi.
— Istotnie. Moja reka. Z lat mlodosci. Obawiam sie, ze od tamtych czasow moj charakter pisma znacznie sie pogorszyl. Prosze za mna.
W gabinecie wskazal im obita biala skora niska sofe. Sam usiadl za biurkiem. Teraz mial nad nimi przewage kilkunastu centymetrow — najstarszy pod sloncem trik.
March postanowil zagrac w otwarte karty.
— Wczoraj wieczorem spacerowalismy obok panskiej rezydencji. Panski dom jest bardzo dobrze strzezony.
Zaugg splotl dlonie na biurku. Jego kciuki uniosly sie w wymijajacym gescie, tak jakby chcial powiedziec: wiecie, jak to jest.
— Dowiedzialem sie od moich wspolnikow, ze wy rowniez jestescie dobrze chronieni. Czy to wizyta oficjalna, czy prywatna?
— I taka, i taka. A wlasciwie ani oficjalna, ani prywatna.
— Nie po raz pierwszy mam do czynienia z taka sytuacja. Teraz zapewne powie mi pan, ze to „delikatna sprawa”… — To delikatna sprawa.
— Moja specjalnosc. — Bankier poprawil mankiety. — Czasami wydaje mi sie, ze przez ten gabinet przesunela sie cala historia dwudziestowiecznej Europy. W latach trzydziestych w miejscu, gdzie teraz siedzicie, widzialem zydowskich uchodzcow: czesto zalosne istoty sciskajace w rekach to, co udalo im sie ocalic z pozogi. W slad za nimi pojawiali sie na ogol dzentelmeni z Gestapo. W latach czterdziestych ich miejsce zajeli niemieccy dygnitarze, ktorzy… jak by tu powiedziec… calkiem niedawno weszli w posiadanie pokaznych fortun. Czasami ci sami osobnicy, ktorzy jeszcze niedawno przychodzili likwidowac konta innych, pojawiali sie tu, zeby zakladac swoje wlasne. W latach piecdziesiatych mielismy do czynienia ze spadkobiercami tych, ktorzy znikneli w latach czterdziestych. Teraz, w latach szescdziesiatych, kiedy dwa wasze wielkie kraje po raz kolejny zblizyly sie do siebie, przewiduje wzrost transakcji z klientami amerykanskimi. Lata siedemdziesiate zostawiam memu synowi.
— Jaki zakres ma nasze upowaznienie? — zapytal March.
— Macie kluczyk? March kiwnal glowa.
— W takim razie dysponujecie pelnym dostepem do skrytki.
— Najpierw chcielibysmy poznac dokumentacje.
— Prosze bardzo. — Zaugg przygladal sie przez chwile upowaznieniu, po czym podniosl sluchawke telefonu. — Fraulein Graf, prosze przyniesc dokumentacje skrytki numer dwadziescia cztery zero dwa.
Minute pozniej do gabinetu weszla kobieta w srednim wieku, niosac cienki brazowy skoroszyt. Podala go bankierowi.