— Co chcecie wiedziec? — zapytal.

— Kiedy zalozono konto? Zajrzal do papierow.

— W lipcu tysiac dziewiecset czterdziestego drugiego roku. Dokladnie osmego lipca.

— Kto je zalozyl?

Zaugg zawahal sie. Byl niczym skapiec niechetnie rozstajacy sie z bezcennymi skarbami; udzielanie kazdej informacji sprawialo mu niemal fizyczny bol. Ale ustalone przez niego samego reguly nie dawaly mu zadnego wyboru.

— Herr Martin Luther — wykrztusil w koncu. March robil notatki.

— Na jakich warunkach?

— Jedna skrytka. Cztery klucze.

— Cztery klucze? — March uniosl brwi. Jeden klucz byl dla samego Luthera, dwa nastepne najprawdopodobniej dla Buhlera i Stuckarta. Dla kogo przeznaczony byl czwarty? — Kto je otrzymal?

— Wszystkie wydano panu Lutherowi, razem z czterema upowaznieniami. Co z nimi zrobil, to oczywiscie nie nasza sprawa. Zdaje pan sobie sprawe, ze byl to specjalny rodzaj konta, zalozony podczas wojny w ekstremalnych warunkach. Jego celem byla ochrona anonimowosci klienta, a takze, w wypadku gdyby cos mu sie stalo, umozliwienie dostepu do skrytki wszelkiego rodzaju spadkobiercom i beneficjantom.

— Jak zaplacil za skrytke?

— Gotowka. Za trzydziesci lat. Z gory. Nie musi sie pan obawiac, Herr March, nie trzeba nic placic az do roku siedemdziesiatego drugiego.

— Czy ma pan dokumentacje obslugi konta? — zapytala Charlie.

— Wylacznie daty, kiedy otwierana byla skrytka — odparl bankier.

— Kiedy to bylo?

— Osmego lipca tysiac dziewiecset czterdziestego drugiego. Siedemnastego grudnia czterdziestego drugiego. Dziewiatego sierpnia czterdziestego trzeciego. Trzynastego kwietnia szescdziesiatego czwartego.

Trzynastego kwietnia! Marchowi ledwo udalo sie stlumic okrzyk triumfu. Jego domysly byly trafne. Luther przylecial do Zurychu na poczatku tego tygodnia. Zapisal daty w notesie.

— Tylko cztery razy? — zapytal.

— Zgadza sie.

— Do ostatniego poniedzialku skrytka nie byla otwierana przez prawie dwadziescia jeden lat?

— Na to wskazuja daty. — Zaugg zamknal ze zniecierpliwieniem skoroszyt. — Moglbym dodac, ze nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Mamy skrytki, ktorych nikt nie otwieral od piecdziesieciu i wiecej lat.

— To pan ja zakladal?

— Tak.

— Czy Herr Luther powiedzial, dlaczego chce ja otworzyc badz dlaczego potrzebuje tego szczegolnego rodzaju konta?

— Przywilej klienta.

— Slucham?

— To informacja, do ktorej ma dostep tylko bankier i jego klient.

— Ale my tez jestesmy panskimi klientami — przerwala mu Charlie.

— Bynajmniej, Fraulein Maguire. Jestescie panstwo beneficjantami mego klienta. Wazne rozroznienie.

— Czy Herr Luther za kazdym razem osobiscie otwieral skrytke? — zapytal March.

— Przywilej klienta.

— Czy to Luther otworzyl skrytke w poniedzialek? W jakim byl nastroju?

— Przywilej klienta, przywilej klienta. — Bankier podniosl w gore rece. — Mozemy sie tak bawic przez caly dzien. Nie tylko nie mam obowiazku przekazywac wam tych informacji, ale stanowiloby to w istocie naruszenie szwajcarskiego prawa bankowego. Powiedzialem wam wszystko, co mieliscie prawo wiedziec. Cos jeszcze?

— Tak. — March zamknal notes i spojrzal na Charlie. — Chcielibysmy osobiscie sprawdzic skrytke.

Mala winda zwiozla ich do podziemi. Miejsca starczalo akurat dla czterech pasazerow. March, Charlie, Zaugg i jego ochroniarz stali scisnieci jak szprotki. Z bliska bankier pachnial woda kolonska; jego blyszczace wlosy namaszczone byly oleista pomada.

Piwnica przypominala wiezienie albo kostnice: wylozony bialymi kaflami, ciagnacy sie przez trzydziesci metrow korytarz, po ktorego obu stronach widac bylo kraty. Na koncu, obok duzych drzwi, siedzial przy biurku straznik. Zaugg wyciagnal z kieszeni przymocowany lancuszkiem do paska ciezki pek kluczy. Szukajac wlasciwego, nucil cos cicho pod nosem.

Sufit drzal lekko, kiedy nad ich glowami przejezdzaly tramwaje.

Zaugg wprowadzil ich do skarbca. Stalowe sciany blyszczaly w swietle jarzeniowek: wszedzie widac bylo kwadratowe drzwiczki, kazde o boku mniej wiecej pol metra. Bankier minal Xaviera i Charlie, otworzyl jedne z nich, umieszczone na wysokosci mniej wiecej metra, po czym dal krok do tylu. Straznik wyciagnal ze srodka metalowy pojemnik wielkosci sporego kufra i postawil go na stole.

— Panskie klucze pasuja do zamka — powiedzial Zaugg. — Ja zaczekam na zewnatrz.

— Nie musi pan.

— Dziekuje, ale wole wyjsc.

Bankier opuscil skarbiec i stanal odwrocony plecami do metalowych pretow. March spojrzal na Charlie i podal jej klucz.

— Ty to zrob.

— Drza mi rece.

Wlozyla klucz do zamka. Obrocil sie calkiem latwo. Otworzyla sie tylna scianka pojemnika. Maquire siegnela do srodka. Na jej twarzy odmalowalo sie zdumienie, a potem rozczarowanie.

— Chyba nic tu nie ma… — Wyraz jej twarzy zmienil sie. — Nie, cos jest…

Usmiechnela sie i wyciagnela plaskie kwadratowe pudlo, mniej wiecej piecdziesiat centymetrow szerokie i piec centymetrow grube. Do zapieczetowanej czerwonym lakiem pokrywki przyklejona byla kartka z wystukanym na maszynie napisem: „Wlasnosc Archiwum Traktatowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy”. Nizej, gotyckimi literami: „Geheime Reichssache”. Tajny dokument panstwowy.

Traktat?

Xavier zlamal pieczec, uzywajac klucza. Podniosl pokrywke. Z wnetrza uniosl sie zapach plesni i kadzidla.

Przejechal kolejny tramwaj. Zaugg wciaz nucil, dzwoniac kluczami. W srodku pudla lezal owiniety w cerate jakis przedmiot. March wyjal go i polozyl na stole. Odwinal cerate: mial przed soba drewniana plyte, podrapana i stara; z odlamanym z jednej strony rogiem. Obrocil ja.

— Jakie to piekne — szepnela stojaca obok niego Charlie.

Brzegi plyty byly nierowne, tak jakby wyrwano ja z oprawy. Ale sam portret byl doskonale zachowany. Mloda, patrzaca w prawo piekna kobieta z jasnobrazowymi oczyma i podwojnym sznurem czarnych perel na szyi. Dotykala waskimi arystokratycznymi palcami bialego futra siedzacego jej na reku malego zwierzecia. To nie byl pies; zwierze bardziej przypominalo lasice.

Charlie miala racje. Obraz byl piekny. Zdawal sie wchlaniac palace sie w piwnicy swiatlo i wypromieniowywac je z powrotem. Od bladej skory dziewczyny bil anielski blask.

— Co to jest? — zapytala Charlie.

— Bog jeden wie. — Xavier poczul sie w niejasny sposob oszukany. Czyzby skrytka nie byla niczym wiecej jak przedluzeniem skarbca Buhlera? — Znasz sie troche na sztuce?

— Niezbyt wiele. Ale obraz wydaje mi sie znajomy. Moge? — Wziela go od niego i wyciagnela na dlugosc reki. — To chyba szkola wloska. Widzisz jej suknie? Kwadratowe wyciecie dekoltu, rekawy. Moim zdaniem to Renesans. Bardzo stary i na pewno prawdziwy.

— I na pewno kradziony. Wloz go z powrotem.

— Musimy?

— Oczywiscie. Chyba ze opowiesz jakas przekonywajaca historyjke celnikom na berlinskim lotnisku.

Kolejny obraz: i to wszystko. Klnac pod nosem March przesunal rekoma po ceracie, sprawdzil tekturowe pudlo. Obrocil do gory dnem metalowy pojemnik i potrzasnal nim. Nic. Pusta skrytka drwila sobie z niego. Czego sie spodziewal? Nie mial pojecia. Ale na pewno czegos bardziej okreslonego niz to.

Вы читаете Vaterland
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату