Obok niej lezal na sedesie najnowszy model amerykanskiego przenosnego magnetofonu. Na drugim koncu tkwiacego w nim kabla znajdowala sie zamiast mikrofonu mala przyssawka.
— Posluchaj tego — powiedziala. — Wtedy wszystko zrozumiesz.
— Pochylila sie i nacisnela przycisk. Szpule w magnetofonie zaczely sie obracac.
— Fraulein Maguire?
— Tak?
— Taka sama procedura jak poprzednio, jesli mozna prosic. Rozlegl sie trzask odkladanej sluchawki, a potem brzeczenie. Charlie nacisnela inny przycisk, zatrzymujac tasme.
— To byl pierwszy telefon. Powiedziales, ze zadzwoni. Czekalam na niego. — W jej glosie zabrzmial triumf. — To Martin Luther.
To byla zwariowana historia, najbardziej zwariowana, z jaka kiedykolwiek sie zetknal; podazanie jej sladem przypominalo wizyte w gabinecie strachow w wesolym miasteczku w Tiergarten. Stawiasz stope i deski ustepuja pod twoim ciezarem. Zza rogu wyskakuje szaleniec. Cofasz sie i widzisz w krzywym zwierciadle wlasna znieksztalcona twarz.
Luther.
— O ktorej to bylo godzinie? — zapytal.
— Za pietnascie dwunasta.
Jedenasta czterdziesci piec: czterdziesci piec minut po odkryciu ciala na torach. Przypomnial sobie wyraz triumfu na twarzy Globusa i usmiechnal sie.
— Co pana tak smieszy? — zapytal Nightingale.
— Nic. Wyjasnie pozniej. Co zdarzylo sie potem?
— Dokladnie to samo, co przedtem. Poszlam do budki telefonicznej i po pieciu minutach zadzwonil ponownie. Xavier podniosl dlon do czola.
— Nie powiesz mi, ze targalas ten sprzet przez ulice?
— Potrzebowalam przeciez jakiegos dowodu, do cholery. — Rzucila mu zniecierpliwione spojrzenie. — Wiedzialam dobrze, co robie. Popatrz. — Wstala, zeby mu lepiej pokazac. — Magnetofon mozna sobie zawiesic na pasku na ramieniu. Miesci sie caly pod plaszczem. Przewod wsadzilam sobie do rekawa. Przyssawke przymocowalam do sluchawki, w ten sposob. To bardzo latwe. Bylo ciemno. Nikt nie mogl niczego zobaczyc.
— Nigdy nie przejmuj sie, w jaki sposob udalo ci sie sporzadzic nagranie ani czy miales prawo je zrobic — wtracil Nightingale, profesjonalny dyplomata. — Proponuje, zebysmy po prostu posluchali rozmowy — zwrocil sie do Marcha.
Charlie nacisnela przycisk. Uslyszeli spotegowany przez wzmacniacz odglos mocowania przyssawki. Zaraz potem odezwal sie Luther:
— Nie mamy duzo czasu. Jestem przyjacielem Stuckarta. — Glos starego mezczyzny, ale bynajmniej nie slaby. Glos, w ktorym slychac bylo sarkastyczny zaspiew urodzonego berlinczyka. Mowil dokladnie tak, jak sie tego spodziewal Xavier. A potem uslyszeli wypowiedziane doskonala niemczyzna pytanie Charlie:
— Prosze mi powiedziec, czego pan chce?
— Stuckart nie zyje.
— Wiem. Odnalazlam jego cialo.
Dluga przerwa. W tle slychac bylo dworcowa zapowiedz. Luther musial wykorzystac zamieszanie spowodowane odkryciem ciala, zeby zadzwonic z peronu Dworca Gotenlandzkiego.
— Nie odzywal sie tak dlugo — szepnela Charlie. — Pomyslalam, ze sie przestraszyl i uciekl. March potrzasnal glowa.
— Jestes jego jedyna nadzieja. Juz ci mowilem. Luther odezwal sie ponownie.
— Wie pani, kim jestem?
— Tak.
— Pyta mnie pani, czego chce — powtorzyl znuzonym glosem. — Czego pani zdaniem moge chciec? Azylu w pani kraju.
— Niech mi pan powie, gdzie pan teraz jest.
— Mam czym zaplacic.
— To nie wysta…
— Mam informacje. Na temat pewnych faktow.
— Niech mi pan powie, gdzie pan jest. Przyjade po pana. Zaprowadze pana do ambasady.
— Za wczesnie. Jeszcze nie teraz.
— Wiec kiedy?
— Jutro rano. Niech pani dobrze slucha. O dziewiatej rano. Na glownych schodach Wielkiego Palacu. Zrozumiala pani?
— Tak.
— Prosze przyprowadzic ze soba kogos z ambasady. Ale pani musi tam byc takze.
— Jak pana rozpoznamy? Parskniecie smiechu.
— Nie, to ja was rozpoznam, pojawie sie, kiedy sam uznam to za stosowne. — Pauza. — Stuckart powiedzial, ze jest pani mloda i ladna. — Pauza. — Caly Stuckart. — Pauza. — Prosze zalozyc cos, co bedzie pania wyrozniac z tlumu.
— Mam plaszcz. Jasnoniebieski plaszcz.
— Ladna dziewczyna w blekicie. Dobrze. Do zobaczenia jutro rano, Fraulein.
Trzask odkladanej sluchawki.
Szum magnetofonu.
Terkot wylaczanej tasmy.
— Pusc to jeszcze raz — poprosil Xavier.
Przewinela tasme, zatrzymala ja i wcisnela przycisk PLAY. March odwrocil wzrok i wpatrywal sie w splywajaca w otwor odplywowy, brunatna od rdzy wode. Glos Luthera zlewal sie z wysokim dzwiekiem pojedynczego klarnetu. „Ladna dziewczyna w blekicie…” Przesluchali tasme po raz drugi i Charlie wylaczyla magnetofon.
— Kiedy odwiesil sluchawke, wrocilam tutaj i wyjelam tasme. Potem poszlam z powrotem do budki i probowalam sie do ciebie dodzwonic. Nie bylo cie. Zadzwonilam wiec do Henry’ego. Nie mialam innego wyjscia. Sam slyszales. Chcial sie spotkac z kims z ambasady.
— Wyrwala mnie z lozka — stwierdzil Nightingale. Ziewnal i przeciagnal sie, odslaniajac kawalek bladej, bezwlosej lydki. — Nie rozumiem tylko, dlaczego nie chcial, zeby Charlie od razu zaprowadzila go do ambasady.
— Slyszal pan — odparl Xavier. — Dzis w nocy jest za wczesnie. Nie ma odwagi sie pojawic. Musi zaczekac do rana. Do tego czasu oblawa, ktora zarzadzilo na niego Gestapo, zostanie prawdopodobnie odwolana.
Charlie zmarszczyla brwi.
— Nie rozumiem…
— Nie moglas sie ze mna skontaktowac dwie godziny temu, bo jechalem wlasnie na Dworzec Gotenlandzki. Ludzie z Gestapo podskakiwali tam z radosci, przekonani, ze odnalezli wreszcie cialo Luthera.
— To niemozliwe.
— Zgadza sie. To niemozliwe. — Xavier uszczypnal sie w grzbiet nosa i potrzasnal glowa. Trudno mu bylo zachowac jasnosc umyslu. — Moim zdaniem przez ostatnie cztery dni, od samego powrotu ze Szwajcarii Luther ukrywal sie na stacji rozrzadowej, probujac sie z toba jakos skontaktowac.
— Ale jak udalo mu sie tam przetrwac? March wzruszyl ramionami.
— Pamietaj, ze mial pieniadze. Byc moze zawarl znajomosc
z jakims wloczega, ktory za otrzymane pieniadze przynosil mu cos do jedzenia i picia; moze nawet ciepla odziez. I tak wegetowal do czasu, az wpadl mu do glowy pewien plan.
— Jaki plan, Herr Sturmbannfuhrer? — zapytal Nightingale.
— Potrzebowal kogos, kto by go zastapil. Kto przekonalby Gestapo, ze Luther nie zyje. — Xavier przerwal. Czy nie mowil zbyt glosno? Udzielala mu sie paranoja Amerykanow. Pochylil sie do przodu i sciszyl glos: — Wczoraj, kiedy sie sciemnilo, zabil prawdopodobnie czlowieka. Kogos, kto byl mniej wiecej w jego wieku i mial