oczyma cienie przypominaly platanine alg. Wszystkie dzwieki byly przytlumione. — Czternascie. Pietnascie. Szesnascie. — Wynurzyl sie z rykiem na powierzchnie, lapiac kurczowo powietrze i wypluwajac wode. Odetchnal kilka razy, a potem wzial potezny haust tlenu i zanurzyl sie ponownie. Tym razem udalo mu sie doliczyc do dwudziestu pieciu. Czujac, jak pekaja mu pluca, wyskoczyl w gore, wylewajac wode na podloge lazienki.
Czy kiedykolwiek zdola sie oczyscic?
Zwiesil potem rece po obu stronach wanny, odchylil glowe do tylu i niczym topielec wlepil nieruchomy wzrok w sufit.
CZESC SZOSTA
NIEDZIELA, 19 KWIETNIA
Niezaleznie od tego, jak skonczy sie ta wojna, wygralismy ja z wami; nie pozostanie z was nikt, kto moglby dac swiadectwo. A nawet jesli ktos ocaleje, swiat nie da mu wiary. Bedzie zapewne wiele watpliwosci i dyskusji, historycy beda grzebac w archiwach, ale zabraknie pewnosci, wszelkie dowody bowiem zostana zniszczone razem
1
W lipcu 1953 roku, kiedy Xavier March byl jeszcze dobrze zapowiadajacym sie trzydziestolatkiem, a jego praca polegala glownie na zgarnianiu krecacych sie po hamburskim porcie prostytutek i alfonsow, wybrali sie razem z Klara na wakacje. Najpierw zatrzymali sie we Freiburgu, u podnoza Schwarzwaldu; stamtad ruszyli jego poobijanym KdF-wagenem na poludnie w strone Renu, a potem na wschod w okolice Jeziora Bodenskiego. I tam, w jednym z polozonych blisko rzeki malych hotelikow, ktoregos ulewnego popoludnia, kiedy na niebie zaswiecila tecza, zasiali ziarno, z ktorego rozwinal sie Pili.
Wciaz mial przed oczyma to miejsce: balkon z kutego zelaza, a nizej dolina Renu: przesuwajace sie leniwie po szerokiej wodzie barki, kamienne mury starego miasta, chlodne wnetrze kosciola, dluga do kostek, zolta jak sloneczniki spodnica Klary.
I bylo cos jeszcze, co pamietal do dzisiaj: blysk stalowego mostu, spinajacego kilometr nizej rzeke; mostu laczacego Niemcy i Szwajcarie.
Nie wchodzila w gre ucieczka droga morska albo powietrzna; porty i lotniska byly obserwowane i strzezone tak samo gorliwie jak Kancelaria Rzeszy. Nie wchodzilo w gre przekroczenie granicy z Francja, Belgia, Holandia, Dania, Wegrami, Jugoslawia, Wlochami — przypominaloby to sforsowanie wieziennego muru po to tylko, zeby wyladowac na spacerniaku innego wiezienia. Nie wchodzilo w gre wyslanie dokumentow z Rzeszy za posrednictwem poczty: zbyt wiele przesylek bylo rutynowo otwieranych, zeby liczyc, ze to sie uda. Nie wchodzilo w gre przekazanie ich jakiemus innemu berlinskiemu korespondentowi: napotkaliby oni na te same przeszkody, a poza tym zdaniem Charlie byli zdradzieccy jak grzechotniki.
Jedyna nadzieje oferowala granica ze Szwajcaria; most zachecal do przejscia.
Teraz trzeba to bylo ukryc. Wszystko.
March ukleknal na wytartym dywanie, rozpostarl na nim arkusz pakowego papieru i umiescil posrodku poukladane rowno dokumenty. Wyjal z portfela fotografie rodziny Weissow. Przygladal sie jej przez moment, a potem polozyl na samej gorze. Owinal wszystko ciasno papierem i oblepil kilkakrotnie tasma, az pakunek przypominal twardy kawalek drewna.
Podluzna, gruba na dziesiec centymetrow paczka byla sztywna w dotyku i nie rzucala sie specjalnie w oczy.
Wypuscil z pluc powietrze. Tak bylo lepiej.
Owinal dokumenty kolejna warstwa papieru, tym razem do pakowania prezentow. Wypisane zlotymi literami zyczenia szczescia i pomyslnosci wily sie niczym serpentyny miedzy balonikami i korkami od szampana, ktore otaczaly usmiechnieta malzenska pare.
Autostrada z Berlina do Norymbergi: piecset kilometrow. Autostrada z Norymbergi do Stuttgartu: sto piecdziesiat kilometrow. Ze Stuttgartu az do polozonego nad Renem Waldshut droga wila sie miedzy dolinami i lasami Wirtembergii: kolejne sto piecdziesiat kilometrow. Razem osiemset.
— Ile to bedzie w milach?
— Piecset. Uwazasz, ze dasz rade?
— Oczywiscie. W dwanascie godzin, moze jeszcze krocej. — Przycupnela na skraju lozka, pochylona do przodu i uwazna. Miala na sobie dwa reczniki — jeden owiniety wokol ciala, drugi na glowie.
— Nie musisz sie wcale spieszyc. Masz dwadziescia cztery godziny. Kiedy stwierdzisz, ze znalazlas sie w bezpiecznej odleglosci od Berlina, zadzwon do hotelu Bellevue w Waldshut i zarezerwuj pokoj — nie zaczal sie jeszcze sezon i nie powinno byc z tym trudnosci.
— Hotel Bellevue. Waldshut. — Kiwnela powoli glowa, uczac sie nazwy na pamiec. — A ty?
— Bede jechac pare godzin za toba. Postaram sie zjawic w hotelu kolo polnocy.
Widzial, ze mu nie wierzy.
— Jezeli nie boisz sie zaryzykowac — dodal szybko — uwazam, ze to ty powinnas zabrac dokumenty. A takze to… — Wyjal z kieszeni drugi ukradziony paszport. Paul Hahn, Sturmbannfuhrer SS, urodzony w Kolonii 16 sierpnia 1925. Trzy lata mlodszy od Marcha, co nietrudno bylo ukryc.
— Dlaczego nie chcesz tego miec przy sobie?
— Jezeli mnie zatrzymaja, od razu znajda paszport. I beda wtedy wiedziec, pod kogo sie podszywasz.
— Ty wcale nie masz zamiaru wyjezdzac.
— Mam jak najbardziej.
— Uwazasz, ze juz po tobie.
— Nieprawda. Ale mam mniejsze szanse od ciebie na przejechanie bez przeszkod tych osmiuset kilometrow. Musisz to zrozumiec. Dlatego pojedziemy oddzielnie.
Potrzasnela glowa. Podszedl i usiadl kolo niej. Pogladzil ja po policzku, obrocil jej twarz ku sobie i spojrzal prosto w oczy.
— Posluchaj! Masz na mnie czekac… posluchaj! Czekaj na mnie w hotelu az do wpol do dziewiatej jutro rano. Jesli sie nie zjawie, jedz beze mnie. Nie czekaj ani chwili dluzej, w przeciwnym razie znajdziesz sie w niebezpieczenstwie.
— Dlaczego do wpol do dziewiatej?
— Powinnas tak wycelowac, zeby znalezc sie na granicy dokladnie o dziewiatej. — Miala mokre policzki. Pocalowal je. Wiedzial, ze nie moze przestac mowic. Musiala zrozumiec. — O dziewiatej nasz ukochany Ojciec Narodu opusci Kancelarie Rzeszy, zeby przejechac do Wielkiego Palacu. Nie pokazywal sie od kilku miesiecy… to ich sposob na wprowadzenie tlumu w ekstaze. Mozesz byc pewna, ze straznicy beda mieli na posterunku radio i ze beda go sluchac. Jezeli istnieje jakas pora, kiedy przepuszcza cie bez dokladnej kontroli, to jest nia wlasnie godzina dziewiata.
Wstala i rozwinela turban. W przycmionym swietle pokoju jej wlosy polyskiwaly biela.
Pozwolila, zeby zsunal sie z niej drugi recznik.