Blada skora, jasne wlosy, ciemne oczy. Przypominala ducha. Musial sprawdzic, czy jest prawdziwa, czy oboje jeszcze zyja. Wyciagnal reke i dotknal jej biodra.
Lezeli potem spleceni ramionami na malym drewnianym lozku. Przepowiadala mu szeptem przyszlosc. Jutro wczesnym wieczorem wyladuja na lotnisku Idlewild w Nowym Jorku. Pojada prosto do siedziby nowojorskiego „Timesa”. Znala tam pewnego redaktora. Przede wszystkim musza zrobic kopie — tuzin kopii — a potem wydrukowac tyle, ile sie da, najszybciej jak to mozliwe. „Times” idealnie sie do tego nadawal.
— A jesli nie beda chcieli tego wydrukowac? — Trudno bylo mu wyobrazic sobie ludzi, ktorzy drukuja, co chca.
— Wydrukuja. Na Boga, jesli mi odmowia, zrobie to samo co ci szalency, ktorym nie udalo sie opublikowac swoich powiesci. Stane na Fifth Avenue i bede wreczala kopie przechodniom. Ale nie przejmuj sie: wydrukuja to, a my bedziemy tymi, ktorzy zmienili historie.
— Ale czy ktos w to uwierzy? — Ta watpliwosc rosla w nim z kazda chwila, odkad otworzyl torbe. — Czy to nie jest cos, w co po prostu nie sposob uwierzyc?
Nie, odparla z olbrzymim przekonaniem, poniewaz teraz maja fakty, a fakty zmieniaja wszystko. Bez nich nie ma sie niczego, ma sie pustke. Ale po przedstawieniu faktow — po przedstawieniu nazwisk, dat, rozkazow, liczb, godzin, miejsc, wspolrzednych geograficznych, rozkladow jazdy, fotografii, wykresow, opisow — ta pustka zaczyna nagle miec swoja wlasna geometrie, mozna ja nareszcie zmierzyc, staje sie czyms konkretnym. Oczywiscie mozna zawsze ten konkret podwazyc, zakwestionowac albo po prostu zignorowac. Ale kazda z tych reakcji jest z samej definicji jakas reakcja, a wiec odpowiedzia na rzecz, ktora istnieje.
— Niektorzy ludzie na pewno nie uwierza: nie uwierzyliby nawet, gdybysmy im dostarczyli nie wiadomo jakich dowodow. Ale jest tutaj, moim zdaniem, dosyc, zeby osadzic Kennedy’ego w miejscu. Nie bedzie szczytu. Nie bedzie powtornych wyborow. Nie bedzie odprezenia. A za piec albo za piecdziesiat lat to panstwo legnie w gruzach. Nie mozna budowac na masowych mogilach. Ludzie nie sa tacy zli… nie moga byc tacy zli… wierze w to. A ty?
Nie odpowiedzial.
Obudzil sie dosc wczesnie, zeby obejrzec kolejny berlinski swit. W oknie poddasza tkwila znajoma szara twarz, twarz starego przeciwnika.
— Nazwisko?
— Magda Voss.
— Urodzona?
— Dwudziestego piatego pazdziernika 1939.
— Gdzie?
— W Berlinie.
— Zawod?
— Nie pracuje. Mieszkam razem z rodzicami w Berlinie.
— Dokad pani jedzie?
— Do Waldshut nad Renem. Na spotkanie z narzeczonym.
— Jego nazwisko?
— Paul Hahn.
— W jakim celu udaje sie pani do Szwajcarii?
— Na wesele przyjaciolki.
— Gdzie odbywa sie wesele?
— W Zurychu.
— Co to jest?
— Prezent slubny. Album fotograficzny. Albo Biblia? Ksiazka? Deska do krojenia? — Sprawdzala na nim odpowiedzi.
— Deska do krojenia… doskonale. Dokladnie taki rodzaj podarunku, jaki dziewczyna pokroju Magdy bedzie wiozla przez osiemset kilometrow, zeby wreczyc przyjaciolce. — March przemierzal wielkimi krokami pokoj. Teraz zatrzymal sie i wycelowal palec w paczke. — Prosze to otworzyc, Fraulein.
Przez chwile sie zastanawiala.
— Co mam na to odpowiedziec?
— Nie ma na to zadnej dobrej odpowiedzi.
— Wspaniale. — Wyjela papierosa i zapalila. — Widzisz? Trzesa mi sie rece.
Dochodzila siodma.
— Czas ruszac.
Hotel zaczynal budzic sie do zycia. Mijajac rzad drzwi z cienkiej dykty slyszeli za nimi szum wody, radio, smiech dzieci. Gdzies na drugim pietrze chrapal glosno, nie przejmujac sie niczym, jakis mezczyzna.
Trzymali paczke ostroznie, w wyciagnietych rekach, tak jakby zawierala uran. Charlie schowala ja miedzy ubrania, do srodka swojej walizki. March zniosl walizke po schodach, minal pusty hol i wyszedl waskim wyjsciem przeciwpozarowym na tyly hotelu. Charlie miala na sobie ciemnoniebieski kostium, wlosy schowala pod chustka. Wypozyczony opel stal tuz obok volkswagena. Z kuchni dochodzily krzyki, zapach swiezej kawy i syczenie frytury.
— Wyjezdzajac z Bellevue skrec w prawo. Droga biegnie wzdluz doliny. Nie sposob nie zauwazyc mostu.
— Juz mi to mowiles.
— Zanim podjedziesz do odprawy, sprobuj zorientowac sie, jak dokladnie sprawdzaja przekraczajacych granice. Jesli okaze sie, ze kontroluja wszystko, zawroc i postaraj sie to gdzies ukryc. W lesie, rowie, stodole… w jakims miejscu, ktore potrafisz zapamietac, miejscu, do ktorego ktos po to wroci. Potem wyjedz. Obiecaj mi:
— Obiecuje.
— Z Zurychu codziennie odlatuje samolot Swissairu do Nowego Jorku. O drugiej po poludniu.
— O drugiej. Wiem. Mowiles mi to juz dwa razy. Dal krok do przodu, zeby ja objac, ale odepchnela go.
— Nie bede sie z toba zegnac. Nie tutaj. Zobaczymy sie dzis wieczorem. Zobaczymy sie.
Przezyli moment niepokoju, kiedy opel nie chcial zapalic. Ale potem Charlie wlaczyla ssanie, sprobowala ponownie i tym razem sie udalo. Nie patrzac na Xaviera wyjechala tylem z parkingu. Zobaczyl po raz ostatni jej profil — patrzyla prosto przed siebie, zaciskajac palce na kierownicy — a potem opel zniknal, zostawiajac za soba w chlodnym porannym powietrzu obloczek bladoniebieskich spalin.
March siedzial samotnie na skraju lozka, trzymajac w reku jej poduszke. Odczekal godzine, zanim ubral sie w mundur. Zapinajac guziki stanal przed lustrem toaletki. Cokolwiek sie z nim stanie, zakladal go po raz ostatni.
„Bedziemy tymi, ktorzy zmienili historie…”
Wlozyl na glowe czapke i poprawil ja. A potem wzial trzydziesci zapisanych kartek, swoj notes, kieszonkowy kalendarz Buhlera, zlozyl wszystko razem, owinal w drugi arkusz pakowego papieru i wsunal do wewnetrznej kieszeni.
Czy tak latwo zmienia sie historie? Nie byl tego taki pewien. Wiedzial co prawda z wlasnego doswiadczenia, ze tajemnice sa jak kwas — raz rozlane, potrafia przezrec wszystko: jesli udalo im sie rozbic malzenstwo, dlaczego nie maja zniszczyc prezydentury albo calego panstwa? Ale historia? Potrzasnal glowa, wpatrujac sie we wlasne odbicie — historia byla czyms, co go przerastalo. Policjanci zamieniaja podejrzenia na dowody. On tego dokonal. Historie pozostawial jej.
Zaniosl do lazienki torbe Luthera i wrzucil do niej wszystko, co zostawila Charlie — puste butelki, gumowe rekawice, talerz, lyzke, szczotki. Powtorzyl to samo w sypialni. Dziwne, jak bardzo wypelniala soba to miejsce, jak bardzo wydawalo sie bez niej puste. Spojrzal na zegarek. Bylo wpol do dziewiatej. Powinna juz dawno wyjechac z Berlina, byc moze mijala Wittenberg. W recepcji krecil sie dyrektor.
— Dzien dobry, Herr Sturmbannfuhrer. Czy przesluchanie skonczone?