cale zycie.
Billy obejrzal fotografie.
— Krol Dunski — powiedzial.
— Blask Ksiezyca jest takze piekny.
— Tak, to prawda — powiedzial Billy Pilgrim.
I przeniosl sie w czasie do ogrodu zoologicznego na Tralfamadorii. Mial czterdziesci cztery lata i byl wystawiony na pokaz pod kopula geodezyjna. Lezal na kanapie, do ktorej przywykl w czasie podrozy kosmicznej. Byl nagi. Tralfamadorczycy chcieli widziec jego cialo w calej okazalosci. Tysiace ich staly na zewnatrz, wyciagajac swoje male raczki, aby moc go lepiej zobaczyc. Billy przebywal na Tralfamadorii juz od szesciu ziemskich miesiecy. Przyzwyczail sie do tlumow.
Ucieczka nie wchodzila w rachube. Atmosfera na zewnatrz kopuly skladala sie glownie z cyjanu, zas od Ziemi dzielilo go 446 120 000 000 000 000 mil.
Billy’ego pokazywano w Zoo na tle sztucznego otoczenia ziemskiego. Wiekszosc sprzetow skradziono z magazynu Searsa i Roebucka w Iowa City, w stanie Iowa. Byl tam odbiornik kolorowej telewizji i rozkladana amerykanka. Obok niej staly stoliki z lampami i popielniczkami. Byl domowy bar i dwa stolki. Byl stolik do bilardu. Cala podloge, z wyjatkiem kuchni i lazienki oraz zelaznej pokrywy wlazu posrodku pokoju, zascielal dywan w kolorze starego zlota. Na stoliczku przed amerykanka rozrzucono kilka kolorowych czasopism.
Byl tez stereofoniczny adapter. Adapter dzialal. Telewizor nie. Ekran zaklejony byl zdjeciem, na ktorym jeden cowboy zabijal drugiego. Zdarza sie.
Pod kopula nie bylo scian, zadnego miejsca, gdzie Billy moglby sie ukryc. Lawendowe wyposazenie lazienki znajdowalo sie na oczach wszystkich. Billy wstal z kanapy, poszedl do lazienki i oddal mocz. Tlum widzow szalal z zachwytu.
Billy umyl zeby, wlozyl do ust proteze i poszedl do kuchni. Jego lodowka, kuchenka gazowa i maszyna do mycia naczyn rowniez mialy kolor lawendowy. Na drzwiczkach lodowki byl wymalowany obrazek. Tak je sprzedawano. Obrazek przedstawial secesyjna pare przy tandemie.
Billy wpatrywal sie w obrazek, usilujac pomyslec cos o tej parze, nic jednak nie przychodzilo mu do glowy. Widocznie nie istnialo nic takiego, co mozna by o tych dwojgu pomyslec.
Billy zjadl solidne sniadanie zlozone z konserw. Umyl po sobie filizanke, talerz, noz, widelec, lyzeczke oraz patelnie i schowal je na miejsce. Potem przerobil cwiczenia gimnastyczne, jakich nauczyl sie w wojsku: zabke, przysiady, pompki i siady. Wiekszosc Tralfamadorczykow nie mogla wiedziec, ze Billy nie ma pieknego ciala ani twarzy. Uwazali, ze jest wspanialym okazem. Wywieralo to dodatni wplyw na Billy’ego, ktory po raz pierwszy w zyciu zaczal odczuwac dume ze swego ciala.
Po gimnastyce wzial natrysk i obcial paznokcie u nog. Potem ogolil sie, spryskal sie pod pachami dezodorantem, podczas gdy przewodnik stojacy na specjalnym podwyzszeniu objasnial, co Billy robi i dlaczego. Przewodnik udzielal objasnien droga telepatyczna, po prostu stal tam i przekazywal swoje mysli zebranym. Na podwyzszeniu znajdowal sie tez maly przyrzad z klawiatura, za pomoca ktorego przewodnik mogl przekazywac Billy’emu pytania publicznosci.
Glosnik telewizora przekazal pierwsze pytanie:
— Czy jest ci tutaj dobrze?
— Mniej wiecej tak samo jak na Ziemi — odpowiedzial Billy zgodnie z prawda.
Na Tralfamadorii istnialo piec roznych plci i kazda z nich miala swoja role w procesie tworzenia nowego osobnika. Dla Billy’ego jednak wszyscy mieszkancy planety wygladali identycznie, poniewaz ich roznice plciowe uwidacznialy sie wylacznie w czwartym wymiarze. Prawdziwa bomba z punktu widzenia moralnosci byla, nawiasem mowiac, wiadomosc, jaka Billy uzyskal od Tralfamadorczykow na temat zycia plciowego na Ziemi. Powiedzieli mu, ze zalogi latajacych talerzy zidentyfikowaly na Ziemi co najmniej siedem plci niezbednych dla podtrzymania gatunku. I znowu Billy nie byl w stanie wyobrazic sobie, jaki udzial w procesie powstawania dziecka ma piec sposrod tych plci, poniewaz ich aktywnosc seksualna ograniczala sie do czwartego wymiaru.
Tralfamadorczycy probowali dac Billy’emu jakies pojecie o tym, na czym polega zycie plciowe w tym niewidzialnym wymiarze. Powiedzieli mu, ze na Ziemi nie byloby dzieci bez meskich homoseksualistow. Homoseksualistki nie byly do tego niezbedne. Nie byloby dzieci bez kobiet po szescdziesiatce. Mezczyzni po szescdziesiatce nie byli natomiast konieczni. Nie byloby dzieci bez innych dzieci, ktore zmarly w pierwszej godzinie po urodzeniu. I tak dalej.
Billy nic z tego nie rozumial.
Wiele z tego, co mowil Billy, bylo z kolei niezrozumiale dla Tralfamadorczykow. Nie mogli na przyklad wyobrazic sobie, czym jest dla niego czas. Billy zrezygnowal z wszelkich wyjasnien. Przewodnik byl zdany wylacznie na wlasne sily.
Zaproponowal zebranym, aby wyobrazili sobie, ze w jasny, pogodny dzien patrza na lancuch gor, od ktorych dzieli ich polac pustyni. Moga spojrzec na szczyt gory, na ptaka, chmure lub na kamien tuz przed soba. Jest jednak wsrod nich ten biedny Ziemianin z glowa zakuta na stale w stalowa kule. Kula ma tylko jeden otwor, przez ktory mozna patrzec, i do tego otworu przyspawana jest luneta dlugosci szesciu stop.
Byl to zaledwie poczatek tortur, jakim poddano Billy’ego w tej metaforze. Zostal on jeszcze przywiazany do stalowego rusztowania, przymocowanego z kolei do wozka na szynach, i nie mogl poruszac glowa ani dotykac lunety. Drugi koniec lunety opieral sie na dwojnogu, rowniez przysrubowanym do wozka. W ten sposob Billy widzial tylko malenki wycinek swiata, na ktory w danej chwili skierowany byl koniec lunety. Nie wiedzial przy tym, ze znajduje sie na wozku, i nie podejrzewal nawet, ze w jego sytuacji jest cos szczegolnego.
Wozek poruszal sie raz wolno, raz bardzo szybko, a chwilami stawal w ogole; wjezdzal pod gore, zjezdzal w dol, zakrecal. Biedny Billy nie mial innego wyboru, jak patrzec przez lunete i wmawiac sobie, ze tak wyglada zycie.
Billy spodziewal sie, ze Tralfamadorczycy beda zdumieni i zaniepokojeni wojnami oraz innymi formami morderstw uprawianymi na Ziemi. Powinni, jak sadzil, obawiac sie, ze ziemskie okrucienstwo w polaczeniu z imponujacym arsenalem broni moze kiedys doprowadzic do zniszczenia czesci, a moze nawet calego Bogu ducha winnego Wszechswiata. Wyniosl to przekonanie z lektury ksiazek fantastycznonaukowych.
Poniewaz jednak nikt nawet nie wspomnial o wojnach, Billy sam z tym wystapil. Ktos z publicznosci spytal go za posrednictwem przewodnika, co z rzeczy, jakie zobaczyl na Tralfamadorii, uwaza za najcenniejsze.
— To, ze mieszkancy calej planety potrafia zyc w pokoju! — odpowiedzial Billy. — Jak zapewne wiecie, pochodze z planety, ktora od zarania swoich dziejow pograzona jest w bezsensownej rzezi. Ja sam widzialem ciala uczennic ugotowanych zywcem w wiezy cisnien przez moich rodakow, ktorzy szczycili sie tym, ze walcza ze zlem. — (To byla prawda. Billy widzial ugotowane dzieci w Dreznie.) — W obozie przyswiecalem sobie w nocy