mysliwskiej kurtki. — Wlasnie sobie przypomnialem, mam tu jakas wiadomosc, ktora powinienem panu przekazac.

— Co to jest? — spytal Barney.

— Nie mam pojecia. Przypuszczam, ze cos poufnego. Panska sekretarka wreczyla mi to tuz przed wyjazdem.

Barney wzial od niego wymieta koperte i rozerwal ja. Zawierala pojedyncza kartke zoltego papieru, z krotkim, wystukanym na maszynie poleceniem. Brzmialo ono nastepujaco.

L. M. telefonicznie nakazal odwolac akcje.

Wszelkie prace nad filmem maja bezwlocznie zostac przerwane.

Nie podal zadnych powodow.

6

Barney probowal odlozyc z powrotem na biurko czasopismo, ktore przegladal, lecz zahaczyl reka o okladke i rozdarl ja do polowy. Niecierpliwym ruchem rzucil je na podloge. Nie znalazl nawet chwili czasu, by splukac z siebie resztki piwa Wikingow i teraz tego zalowal, ale — operacja przerwana! — to bylo niepojete.

— Panno Zucker. L. M. chcial sie ze mna spotkac. Tak twierdzil. Zostawil mi wiadomosc. Jestem przekonany, ze czeka z niecierpliwoscia, by uslyszec ode mnie…

— Przykro mi, panie Hendrickson, ale wydal jak najsurowsze instrukcje. Jest nad konferencji i nie zyczy sobie, by mu przeszkadzano. — Palce panny Zucker zawisly na moment nad klawiatura maszyny do pisania. Na chwile przestala nawet zuc gume.

— Zawiadomie go, ze pan czeka, gdy tylko bede mogla — maszyna do pisania zaczela znow bebnic i w jej rytm ruszyly rowniez przezuwajace szczeki panny Zucker.

— Moglaby pani chociaz zadzwonic i uprzedzic go, ze tu jestem.

— Panie Hendrickson! — odparta tonem, jakiego z powodzeniem moglaby uzyc przeorysza, oskarzona o przeksztalcenie klasztoru w dom schadzek. Barney wstal, napil sie nieco zimnej wody i oplukal lepkie od piwa dlonie. Wlasnie wycieral je, uzywajac w tym celu papieru maszynowego, gdy zabrzeczal interkom. Panna Zucker skinela na niego.

— Moze pan wejsc — oznajmila lodowato.

— Co pan mial na mysli, L.M.? — zapytal Barney, gdy tylko zamknely sie _za nim drzwi. — Co pan mial na mysli, wysylajac mi to polecenie?

Sam siedzial w fotelu, nienaturalnie wyprostowany, nieruchomy jak glaz. Naprzeciw niego kulil sie w krzesle Charley Chang. Pocil sie obficie i w ogole wygladal zalosnie.

— Co mam na mysli? A coz mialbym miec na mysli? Mam na mysli to, ze wpuscil mnie pan w maliny, panie Barneyu Hendrickson i robi pan ze mnie balona. Dostales moja zgode na krecenie filmu, a do tej pory nie masz nawet scenariusza!

— Oczywiscie, ze nie mam scenariusza. W jaki sposob moglbym go miec, skoro na caly film zdecydowalismy sie dopiero przed chwila. To jest sytuacja wyjatkowa, pamieta pan?

— Jak moglbym zapomniec. Ale sprawy wyjatkowe to jedna rzecz, a robienie filmu bez scenariusza druga. Moze sie to zdarzyc we Francji. Robia tam jakies pseudoartystyczne duperele i trudno dojsc, czy w ogole wiedza co to jest scenariusz. Ale tu, w Climactic, nie bedziemy pracowac tymi metodami.

— Tak, to nie jest dobry biznes — zgodzil sie Sam.

Barney z trudem powstrzymal sie, by nie zacisnac dloni w piesc.

— Chwileczke, L.M., niech pan bedzie rozsadny. To jest operacja ratunkowa, czy zdazyl pan juz o tym zapomniec? Specjalne wzgledy, ktore…

— Powiedz wyraznie „banki”. To slowo przestalo juz robic na mnie wrazanie.

— Nie chce tak mowic, poniewaz ciagle jeszcze mozemy dac im lupnia. Zrobimy ten film. Widze, ze wezwal pan mojego teksciarza.

— On nie ma zadnego scenariusza.

— L.M., niech mnie pan wyslucha. Charley to zdolny chlop, sam pan go wyszukal i zatrudnil. Jesli ktokolwiek moze napisac cos przyzwoitego, to wlasnie nasz stary, poczciwy Charley. Gdyby mial pan scenariusz tego filmu, napisany przez Charleya Changa to zgodzilby sie pan na rozpoczecie zdjec, nieprawdaz?

— On nie ma…

— L.M., pan nie slucha. Jeze1i! To wielkie slowo. Gdybym stanal przed panem tu i teraz, by wreczyc panu scenariusz Charleya Changa, scenariusz wspanialego filmu pod tytulem… pod tytulem „Wiking Kolumbem” — zgodzilby sie pan na produkcje?

L.M. ubral twarz w najlepsza ze swych pokerowych masek. Zerknal na Sama, ktory opuscil plowe o ulamek cala.

— Tak — stwierdzil nagle.

— No to jestesmy juz prawie w domu, L.M. Gdybym wreczyl panu ten scenariusz w ciagu, dajmy na to, godziny, rowniez zgodzilby sie pan na produkcje. To przeciez zadna roznica, co?

L.M. wzruszyl ramionami.

— Pewnie, ze radna. Ale przeciez to niczego nie zmienia.

— Niech pan tu poczeka, L.M. — Barney chwycil przerazonego Charleya za ramie i wypchnal go z gabinetu. — Prosze porozmawiac z Samem na temat budzetu, moze napije sie pan czegos. Bede u pana najdalej za godzine. „Wiking Kolumbem” juz jest prawie gotow.

— Moj psychiatra przyjmuje po poludniu — oznajmil Charley, gdy tylko zamknely sie za nimi drzwi. Pogadaj z nim, Barney. Wiele razy slyszalem juz wariackie przyrzeczenia w tym kretynskim biznesie, ale to przechodzi wszystko…

— Daj spokoj, Charley. Czeka cie kupa roboty — Barney wywlokl opierajacego sie pisana na korytarz. Na razie powiedz, ile czasu zajmie ci naszkicowanie pierwszej wersji scenariusza, pod warunkiem, ze bedziesz tyral jak wol i dasz z siebie wszystko. No?

— To od cholery roboty. Najmniej szesc miesiecy.

— Dobrze. Niech bedzie te szesc tygodni. Pelna koncentracja. Robota na najwyzszym poziomie! — Powiedzialem miesiecy. A zreszta, nawet szesc tygodni to troche wiecej niz godzina.

— Bedziesz miar nawet te szesc miesiecy, jesli tylko zechcesz. Bedziesz mial tyle czasu, ile uznasz za stosowne. Slowo! I wspaniale, zaciszne miejsce do pracy.

Przechodzili wlasnie obok ogromnych rozmiarow afisza reklamowego.

— Tam. Na wyspie Santa Catalina. Cudowne slonce, a gdy poczujesz sie zmeczony wynajdywaniem nowych pomyslow, orzezwiajace kapiele morskie.

— Nie moge tam pracowac. Za duzo ludzi, te calonocne przyjecia…

— Tak ci sie tylko wydaje. Czy nie chcialbys pracowac na Catalinie, na ktorej nie ma zywego ducha? Cala wyspa do twojej dyspozycji. Nic, tylko myslec o czekajacej cie pracy.

— Barney, mowiac szczerze, nie mam pojecia o czym, do ciezkiej cholery, mowisz.

— Bedziesz je mial, Charley. Za kilka minut bedziesz je mial.

— Piecdziesiat ryz papieru maszynowego, skrzynka kalki, krzeslo — jedno, stolik do pisania — jeden, maszyna do pisania…

— To jest model z epoki wegla i pary, Barney — zaprotestowal Charley. — Antyk, w ktory musisz walic palcami: Potrafie pracowac tylko na elektrycznej IBM — ce.

— Obawiam sie, ze nie mozna miec nadmiernego zaufania do sieci elektrycznej w okolicach, do ktorych sie udajesz. Zobaczysz, jak szybko twoje palce odzyskaja dawna sprawnosc.

Do ciezarowki wpychano wlasnie gigantyczna skrzynie, Barney odfajkowal kolejna pozycje w spisie.

— Komplet wyposazenia mysliwskiego — jeden. — Jedno co…?

— Skladany sprzet podrozniczy, z rekwizytorni. Namiot, prycze, moskitiera, krzesla, kuchnia polowa wszystko na chodzie. Bedziesz sie czul jak dr Livingstone, tyle ze znacznie bardziej komfortowo.

Вы читаете Filmowy wehikul czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату