Piecdziesieciogalonowe zbiorniki na wode — trzy, sprezynowy zegar kontrolny z zapasem kart pracy jeden…
Charley Chang spogladal z oslupieniem na przebogaty asortyment wszelkich dobr, ktorymi wypelniano ciezarowke. Nic z tego nie rozumial. To wszystko, lacznie z dziwacznym staruszkiem, manipulujacym wsrod tych rupieci przy jakiejs podejrzanej aparaturze radiowej nie mialo najmniejszego sensu. Do samochodu wciagano wlasnie starozytny zegar w mahoniowej obudowie. Na cyferblacie widnialy rzymskie cyfry. Charley chwycil Barneya za reke i wskazal na niecodzienny chronometr.
— Nie rozumiem nic a nic z tego, co sie tutaj dzieje, a juz najmniej tego. Po co zegar kontrolny?
— Profesor Hewett za pare minut wyjasni ci to w najdrobniejszych szczegolach, na razie ufaj mi na slowo. Ten zegar bedzie niezwykle istotny. Wierz mi. Nie zapomnij odbijac karty co rano.
— Ma pan szczescie, panie Hendrickson — do magazynu wkroczyla sekretarka, prowadzac ze soba barczystego Murzyna, ubranego w bialy kucharski kitel i tejze barwy wysoki czepek. — Wspominal pan, ze potrzebny jest kucharz i to natychmiast. Poszlam do dzialu aprowizacyjnego i znalazlam Clyda Rowlstona. Nie tylko gotuje, ale zna sie takze na stenografii i umie pisac na maszynie.
— Jestes aniolem, Betty. Zamow nastepna maszyne do pisania. — Jest juz w drodze. Skrzynka z lekarstwami dotarla?
— Tak, wlasnie ja zaladowalismy. Mamy jeszcze mace roboty. Clyde — to jest Charley. Charley — Clyde. Pozniej poznacie sie lepiej. Badzcie laskawi wejsc do kabiny.
— Nigdzie nie wsiade, dopoki ktos nie wytlumaczy mi co sie tutaj dzieje — odparl wojowniczo Clyde Rowlston.
— Zadanie nadzwyczajne. Firma potrzebuje pana, a poniewaz jest pan lojalnym pracownikiem, wiem, ze nie odmowi pan wspolpracy. Profesor Hewett wyjasni panu wszystko. To nie potrwa dlugo. Zobaczymy sie z powrotem, zanim na moim zegarku uplynie dziesiec minut. Macie na to moje slowo. A teraz, niech sie pan usadowi na tych skrzyniach, chcialbym zamknac klape.
Pod wplywem autorytatywnego tonu glosu Barneya obydwaj zajeli miejsce w ciezarowce. Zza ich plecow wychylil sie profesor Hewett.
— Sadze, ze era kambryjska bedzie najbardziej odpowiednia — zwrocil sie do Barneya. — Wie pan wczesny paleozoik. Mily, umiarkowany klimat, cieplo, przyjemnie, zadnych kregowcow, ktore moglyby narobic klopotow. Tylko morza roja sie od prostych trylobitow. Co prawda na to, by zapewnic im absolutny komfort, moze byc troche za cieplo. A zatem moze troche pozniej, w dewonie. W dalszym ciagu nie ma jeszcze nic na tyle duzego, by moglo byc niebezpieczne…
— Pan tu decyduje, profesorze i to co pan wymysli, bedzie najlepsze. Musimy dzialac szybko, przynajmniej tu, z tej strony. Niech ich pan zabierze na Cataline, nastepnie przesunie sie o szesc tygodni naprzod i przywiezie ich tu z powrotem. Prosze zostawic wszystkie graty na miejscu. Moga sie nam przydac pozniej. I prosze pamietac — niech pan zmiesci sie z tym wszystkim w pietnastu minutach.
— Prosze to uwazac za wykonane. Z kazda kolejna proba nabieram coraz wiekszej wprawy w regulowaniu instrumentow, tak ze ladowania sa coraz bardziej precyzyjne. Nie stracimy ani minuty. Ani minuty.
Profesor Hewett powrocil do swoich przyrzadow i wnet rozleglo sie wycie generatora. Charley Chang usilowal cos powiedziec, lecz potok jego slow przerwala znikniecie ciezarowki. Tym razem nie — bylo zjawiska migotania, ani rozmywania sie konturow w powietrzu. Ciezarowka po prostu zniknela — blyskawicznie, jak obraz z ekranu kinowego, gdy w projektorze zerwie sie tasma. Barney chcial wrocic do przerwanej rozmowy z sekretarka, lecz w chwili, gdy otworzyl usta, samochod pojawil sie ponownie.
— Cos nie tak? — spytal, lecz natychmiast zauwazyl, ze z platformy zniknelo cale wyposazenie. Clyde Rowlston stal obok profesora przy pulpicie, a Charley Chang siedzial na pustej skrzyni, trzymajac w rekach gruby plik zapisanych kartek.
— Wszystko w porzadku Po prostu oznaczylem termin powrotu z niezwykla, niemal doskonala precyzja — odparl profesor.
— Jak poszlo, Charley?
— Nie najgorzej — jak mi sie wydaje. Jeszcze nie skonczylem, ale gdybys ujrzal te stwory w morzu! Ich kly! Slepia…
— Ile czasu ci jeszcze potrzeba?
— Dwa tygodnie wystarcza, nawet z pewnym luzem. Ale… Barney!… Te slepia…
— Nie ma tam nic wystarczajaco wielkiego, by moglo wam zaszkodzic. Tak twierdzi profesor. — Moze to i nieduze, ale tam… w oceanie — pelno tego! I te kly…
— Do zobaczenia. Niech pan ich wezmie z powrotem, profesorze. Na dwa tygodnie.
Tym razem ciezarowka ledwie mignela i gdyby Barney zamknal na chwile powieki, moglby w ogole nie dostrzec jej znikniecia. Charley i — Glyde siedzieli teraz razem w kacie platformy, a kupa zapisanych kartek byla znacznie grubsza.
— Oto „Wiking Kolumbem” — oznajmil Charley, wymachujac nimi nad glowa. — Panoramiczne arcydzielo.
Opuscil reke i Barney zauwazyl, ze do okladki jest przypiety gruby plik kart zegarowych.
— To nasze karty. Jesli przejrzysz je dokladnie, zauwazysz ze odbijalismy je codziennie. Obaj z Clydem domagamy sie 10096 dodatku za soboty i 20096 za niedziele.
— Nie ma sprawy — uspokoil ich Barney i uszczesliwiony wyciagnal reke po manuskrypt. — Chodz, Charley. Za chwile mamy zebranie w sprawie tego scenariusza.
Wyszli z magazynu. Charley wciagnal w pluca atmosfere konczacego sie dnia. — Alez tu smierdzi! Nigdy przedtem nie zdawalem sobie z tego sprawy. Jakie wspaniale powietrze mielismy tam, na wyspie. — Spojrzal na swoje stopy. — Czuje sie zabawnie noszac z powrotem buty.
— Powrot do natury. Zaniose scenariusz, a ty skocz do garderoby i znajdz tam jakies ubranie zamiast tych lachmanow i wez prysznic. Potem przyjdz jak najszybciej do biura L.M. To dobry scenariusz?
— Byc moze za wczesnie na ocene, ale mowiac miedzy nami, sadze ze to najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek napisalem. Pracujac w ten sposob, bez zadnych przeszkod z zewnatrz… jesli nie liczyc tych slepi… Clyde pomogl mi bardzo — swietnie pisze na maszynie. Poza tym to poeta. Wiedziales o tym?
— Myslalem, ze jest kucharzem.
— Parszywym kucharzem. Skonczylo sie na tym, ze gotowalem ja. Wzial te prace w kuchni, by splacic dlugi. To swietny poeta i niezrownany, jesli chodzi o dialogi. Nie uwazasz, ze powinnismy uhonorowac go jakos w tym filmie?
— Dlaczego nie. Ale, nie zapomnij sie ogolic.
Barney wszedl do gabinetu L.M. i polozyl scenariusz na biurku.
— Gotowe — oznajmil.
L.M. zwazyl maszynopis w obydwu dloniach, po czym odsunal go na odleglosc wyciagnietej reki i odczytal napis na stronie tytulowej:
— „Wiking Kolumbem”. Dobry tytul. Bedziemy go musieli zmienic. Dostarczyles scenariusz zgodnie z obietnica, Barney. Mozesz teraz zdradzic sekret produkcji scenariuszy filmowych w ciagu jednej godziny. Sam tez chetnie poslucha.
Sam byl niemal niewidoczny na tle ciemnej tapety, dopoki nie skinal glowa.
— To zadna tajemnica, panie L.M. Po prostu Vremiatron. Widzial pan jego dzialanie. Charley Chang cofnal sie w czasie do pewnego pieknego, spokojnego miejsca gdzie, pracujac ciezko, stworzyl ten tekst. Byl tam tyle, ile potrzebowal, po czym przywiezlismy go z powrotem niemal w tym samym momencie, w ktorym wyruszyl. Uplynelo zaledwie kilka chwil i z panskiego punktu widzenia wyglada to tak, jakby napisanie tekstu zajelo zaledwie godzine.
— Scenariusz w godzine — L. M. usmiechnal sie uszczesliwiony. — To zrewolucjonizuje caly biznes. Nie krepuj sie, Barney. Wymien najwyzsza stawke godzinowa, jaka potrafisz sobie wyobrazic, zdubluj ja, a potem jeszcze raz pomnoz przez dwa. Nie dbam o pieniadze. Chce byc sprawiedliwy i zobaczyc, jak Charley Chang bierze najwyzsze wynagrodzenie, jakie kiedykolwiek zaplacono czlowiekowi za jedna godzine pracy.
— Nie rozumie pan istoty czasu, L.M. Uplynela zaledwie jedna godzina
— Nie udowodni mi tego — L.M. spojrzal zawziecie spode lba.
— Owszem, udowodni. Codziennie odbijal karte zegarowa. Wszystkie karty mam przy sobie.