— Nie, ten byl ostatni — odparl Sam wlasciwym mu bezbarwnym glosem. Cala postac Sama byla szara i bezbarwna. Jak sie wydawalo, przybral te ochronne barwy z chwila, gdy zostal osobistym i najzupelniej prywatnym ksiegowym L.M. i zyskal swiatowa slawe jako ekspert w dziedzinie finansow wielkich korporacji i omijania przepisow podatkowych. Przyciskal kurczowo do piersi teczke z papierami, zupelnie jakby chcial ja przed czyms lub przed kims obronic. — Zreszta, nie bedzie to juz wiecej potrzebne dodal.
— Byc moze, byc moze — odparl L.M. i opadl na fotel. — Ale, gdy wymawiam slowo „bank”, a kable nie sa przeciete, dostaje palpitacji serca. Parszywe wiesci dla ciebie, Barney — dorzucil L.M. i odgryzl koniuszek cygara. — Jestesmy zrujnowani.
— Co pan ma na mysli — Barney przeniosl wzrok z jednej nie wyrazajacej niczego twarzy na druga, podobna. — Jakis dowcip, czy co?
— L.M. ma na mysli, ze Climactic Studios beda w krotkim czasie kompletnym bankrutem — wyjasnil mu Sam.
— Na bruku, dorobek calego zycia! — dodal L.M. glucho.
Sam skinal glowa tylko jeden raz, jak marionetka, ktorymi posluguja sie jarmarczni brzuchomowcy. Tak wlasnie wyglada sytuacja — oznajmil. — Normalnie mielibysmy jeszcze trzy miesiace do terminu wyslania sprawozdania finansowego bankom, ktore, jak wiesz, maja w swych rekach kontrolny pakiet akcji tego przedsiebiorstwa. Tymczasem, z nieznanych powodow, juz w tym tygodniu przyslaly one swojego czlowieka, by skontrolowal nasze ksiegi.
— L…? — spylal Barney, czujac, ze nagle rozjasnilo mu sie w glowie. Zapadla cisza, przedluzajac sie nieznosnie, az Barney skoczyl na rowne nogi i jak oszalaly zaczal biegac po gabinecie.
— I wykryja, ze kompania upada, wszystkie zyski istnieja tylko na papierze — odwrocil sie i wskazal gwaltownie na L. M. — a cala zywa gotowka przeplynela na konto zwolnionej od podatkow Fundacji imienia L. M. Greenspana. Bez watpienia nie straci pan na tym. Kompania moze upasc, niech szlag ja trafi, ale L. M. Greenspan nadal bedzie maszerowal raznie naprzod.
— Uwazaj co mowisz. Nie jest to sposob, w jaki pracownik powinien sie zwracac do czlowieka, ktory swego czasu dal mu zlapac pierwszy glebszy oddech.
— I ostatni rowniez — wlasnie w tej chwili — odparowal Barney i wymownym gestem uderzyl sie kantem dloni w szyje, znacznie silniej niz poczatkowo zamierzal. — Niech pan poslucha L. M. — zaczal blagalnie, rozcierajac bolace miejsce — zanim topor spadnie na nasze glowy ciagle jeszcze mamy jakies szanse. Musial pan chyba rozwazac plany jakiejs akcji ratunkowej, inaczej nie angazowalby sie pan w te impreze z profesorem Hewettem i jego wehikulem czasu. Musial pan czuc, ze wielki sukces kasowy moglby zmniejszyc presje ze strony bankow i ponownie uczynic firme dochodowa. Ciagle jeszcze mozemy to zrobic.
L. M. ze smutkiem pokrecil glowa.
— Nie mysl, ze to nie boli — sciskac serdecznie dlon, ktora wbija ci noz w plecy, ale coz innego moge zrobic? Masz racje, wielki szlagier kasowy, a nawet spory film, gotowy do rozpowszechniania i mozemy smiac sie bankom w twarz. Ale nie da sie nakrecic filmu w ciagu tygodnia!
— Nie da sie nakrecic filmu w ciagu tygodnia. — Slowa obijaly sie o zamulone kofeina i przeladowane benzedryna komorki mozgowe Barneya, pobudzajac do zycia poklady opornej pamieci.
— L.M. — krzyknal nagle dramatycznym tonem. — Dostanie pan ataku serca.
— Ugryz sie w jezyk! — sapnal L. M. i scisnal kurczowo zwaly tluszczu w okolicy tego waznego dla zycia organu. — Uwazaj, co mowisz. Jeden zawal wystarczy, by rozstac sie z tym swiatem.
— Niech pan slucha. Dzis w nocy pojedzie pan razem z Samem do domu, pracowac nad ksiegami. Poczuje sie pan zle. Byc moze niestrawnosc, byc moze zawal. Panski lekarz stwierdzi, ze nie da sie wykluczyc zawalu. Za pieniadze, ktore mu pan placi, moze nam chyba wyswiadczyc te grzecznosc. Wszyscy sa poruszeni — na pare dni robi sie wokol tego szum — i ksiegi ida w zapomnienie. Potem jest weekend i nikomu nawet nie przyjdzie do glowy zagladac do nich az do poniedzialku, byc moze nawet do wtorku.
— Do poniedzialku — wtracil Sam z przekonaniem. — Nie znasz bankow. Jezeli nie bedzie ksiag do poniedzialku, to gotowi sa wynajac caly furgon lekarzy i dostarczyc ich do mnie do domu na wlasny koszt.
— Dobra, a zatem poniedzialek. To powinno wystarczyc.
— Powiedzmy, ze poniedzialek — ale co to za roznica. Szczerze mowiac, nie rozumiem — L. M. zmarszczyl brwi i rzeczywiscie wygladal na czlowieka, ktory nic nie rozumie.
— Roznica jest zasadnicza, L. M. W poniedzialek przyniose panu gotowy film. Pelnometrazowy, barwny, panoramiczny film, ktory bedzie kosztowac zaledwie dwa — trzy miliony brutto.
— Nie dasz rady, Barney.
— Damy rade. Zapomina pan o Vremiatronie. To urzadzenie dziala. Pamieta pan, ostatniej nocy sadzil pan, ze wyszlismy na jakies dziesiec minut. — L. M. skinal glowa z niechecia. — To byl czas na jaki wyszlismy
— Masz na mysli…
— Wlasnie. Kiedy wrocimy z gotowym filmem okaze sie, ze zuzylismy na to jedynie tych dziesiec minut, ktore wlasnie uplynely, jak mial juz to pan okazje zauwazyc.
— Dlaczego nikt o tym wczesniej nie pomyslal — sapnal L. M. tonem pelnym radosnego uznania.
— Z wielu przyczyn…
— Czy chcesz mi powiedziec… — Sam wychylil sie z fotela tak, ze niemal z niego wypadl i cien jakiegos uczucia (moze usmiechu?) przemknal po jego twarzy. — Czy masz na mysli, ze bedziemy musieli zaplacic koszty produkcji jedynie za dziesiec minut?
— Nie to mialem na mysli — warknal Barney. — Moge cie tylko uprzedzic, ze spowoduje to urwanie glowy w departamencie finansowym. Ale zeby poprawic ci humor — gwarantuje, ze bedziemy mogli krecic w plenerze, z licznymi ujeciami dodatkowymi, za mniej wiecej jedna dziesiata tego, co musielibysmy zaplacic krecac w Hiszpanii.
Oczy Sama rozblysly.
— Nie znam szczegolow tego projektu, L. M., ale wiele jego elementow brzmi calkiem rozsadnie. — Dasz rade to zrobic, Barney? Podolasz temu?
— Zrobie to pod warunkiem, ze pomoze pan we wszystkim, o co poprosze bez zadnych dodatkowych pytan. Dzis mamy czwartek. Nie widze powodu, dla ktorego do soboty nie mielibysmy zebrac do kupy wszystkiego co potrzeba — Barney zaczal wyliczac na palcach. — Musimy miec podpisane kontrakty z aktorami, zdobyc wystarczajaco duzo tasmy, by starczylo nam do konca zdjec, technikow, co najmniej dwie dodatkowe kamery… — Zaczal mamrotac cos do siebie, kompletujac w myslach lista wszystkich mozliwych potrzeb. — Tak — rzekl w koncu. — Uda sie.
— Ciagle nie jestem przekonany. To szalony pomysl — stwierdzil w zamysleniu L. M.
Przyszlosc calego przedsiewziecia wisiala na wlosku. Barney rozpaczliwie szukal w myslach jakiegos argumentu.
— Jeszcze jedno — dodal — jesli bedziemy w plenerze, powiedzmy szesc miesiecy, to rzecz jasna za ten czas kazdemu trzeba bedzie zaplacic: Ale przeciez wypozyczamy kamery, aparature dzwiekowa i caly ten kosztowny sprzet. Tu zaplacimy jedynie za kilka dni.
— Postawiles na swoim, Barney — powiedzial L. M. i wyprostowal sie w fotelu.
5
— Nie slyszal pan zapewne do tej pory o Cinecitta, panie Hendrickson.
— Barney.
— Niestety Barney, w zadnym wypadku nie moge. Kino nowego realizmu narodzilo sie tuz po wojnie we Wloszech. Ta seria smierdzacych kuchnia filmow brytyjskich pojawila sie dopiero pozniej. Ale, widzi pan, Rzym jeszcze nie upadl. Faceci tacy jak ja przyjezdzaja tu, do Hollywood, by zlapac troche umiejetnosci technicznych…
— No i troche szmalu, nie?