plocienna plandeka i biala wojskowa gwiazda, wymalowana na drzwiach.
— Baterie i akumulatory w porzadku — oznajmil profesor Hewett, gramolac sie na platforma ciezarowki. Postukal lekko w rzad tarcz kontrolnych, potem odczepil ciezkie kable, biegnace do umocowanej w scianie skrzynki rozdzielczej i ulozyl je starannie.
— Prosze wchodzic, panowie. Eksperyment mozemy zaczac w dowolnym momencie.
— Czy nie moglby pan uzywac innego slowa niz „eksperyment” — zapytal uczonego Amory Blestead i pozalowal nagle, ze zgodzil sie brac udzial w tym wszystkim.
— Wlaze do szoferki — stwierdzil Tex Antonelli — czuje, ze tam bedzie mi najlepiej. Zjechalem czyms takim cale Wyspy Marianskie.
Pozostali, jeden po drugim, podazyli w slad za profesorem pod plandeke. Dallas zamknal wejscie. Poniewaz wiekszosc miejsca w srodku zajmowala obudowa mechanizmow elektronicznych i duzy generator spalinowy, zmuszeni byli usiasc na skrzyniach ze sprzetem i czesciami zamiennymi.
— Jestem gotow — oznajmil profesor. — Moze na poczatek rzucimy okiem na rok 1500?
— Nie — Barney byl wcieleniem powagi — niech pan wyskaluje przyrzady na rok 1000, tak jak to wczesniej ustalilismy. Prosze nacisnac starter.
— Ale wydatek energii bylby znacznie mniejszy, a ryzyko nawet…
— Niech pan przestanie trzasc portkami, profesorze. Musimy cofnac sie w czasie tak daleko, jak tylko jest to mozliwe. Tak daleko, by nikt nie mogl sie domyslic, czym w istocie jest nasza machina i tym samym narobic nam klopotow. Poza tym podjeto decyzje krecenia filmu o Wikingach, a nie „Dzwonnika z Notre Dame”.
— To byloby w wieku XVI — odezwal sie Jens Lynn. — Co prawda datowalbym te historie w sredniowiecznym Paryzu nieco wczesniej, okolo…
— Gieronimo! — warknal Dallas — Jesli mamy ruszac, to skonczmy wreszcie mlec ozorami i ruszajmy. W wojsku petanie sie bez celu i marnowanie czasu przed decydujacym starciem, to pewna smierc.
— Tak, to prawda, panie Levy — rzekl profesor manipulujac pokretlami na tarczy kontrolnej. — Rok Panski 1000… Ruszamy! — Zaklal i ponownie jal grzebac w desce rozdzielczej. — Wiekszosc tych tarcz i guzikow to atrapy, dlatego ciagle sie myle — wyjasnil.
— Zbudowalismy te maszynerie dla potrzeb filmow grozy. Tego typu urzadzenia musza wygladac realistycznie — odparl dziwnie szybko Barney. Na jego twarzy pojawily sie struzki potu. — I to uczynilo ja zupelnie nierealna, ot co! — profesor Hewett pomrukiwal gniewnie, czyniac ostatnie poprawki i w koncu przekrecil wielki, wielobiegunowy przelacznik.
Silnik generatora zawyl pod wplywem gwaltownego wzrostu poboru mocy. Trzeszczace wyladowania elektryczne wypelnily przestrzen nad aparatura; na odslonietych powierzchniach zamigotaly drobiny zimnego ognia. Wszyscy poczuli, ze wlosy staja im deba.
— Cos sie zepsulo — wydusil z siebie Jens Lynn.
— W zadnym wypadku — odrzekl spokojnie profesor Hewett, robiac nieznaczne poprawki w mechanizmie. — Po prostu efekt uboczny, wyladowania statyczne bez najmniejszego znaczenia. W tej chwili tworzy sie pole. Sadze, ze niedlugo wszyscy to poczuja.
I rzeczywiscie.
— Czuje sie, jakby ktos wpieprzyl mi w pepek duzy klucz francuski i nawijal na niego moje bebechy podzielil sie swymi doznaniami Dallas.
— Jakkolwiek nie wyrazilbym Tego tymi slowami, calkowicie zgadzam sie z opisem symptomow przytaknal Lynn.
— Przelaczam na automatyczna — profesor uniosl sie znad pulpitu sterowniczego i wcisnal jakis guzik. — W ciagu mikrosekundy najwiekszego poboru mocy korektury selenowe beda dzialac samoczynnie. Mozemy to zaobserwowac na tej tarczy. Kiedy wskazowka dojdzie do zera…
— Dwanascie — stwierdzil Barney wlepiajac oczy w przyrzad.
— Dziesiec — odczytywal profesor. — Teraz tworzy sie ladunek.
— Osiem… siedem… szesc…
— Dostaniemy za to dodatek wojenny? — spytal Dallas, lecz nikt sie nie usmiechnal.
— Piec… cztery… trzy…
Napiecie stawalo sie niemal fizycznie odczuwalne. Nikt nie byl w stanie nawet drgnac. Wszyscy sledzili powolny ruch czerwonej wskazowki.
Profesor odliczal:
— Dwa… jeden…
Nie uslyszeli slowa „zero”. W tym punkcie continuum czasowego nie istnial nawet dzwiek. Mieli uczucie, ze cos sie stalo, cos zupelnie niemozliwego do zdefiniowania i tak odleglego od normalnych doznan, ze za chwile nie beda juz pamietac ani co to bylo, ani jakie naprawde wywarlo na nich wrazenie. W tym samym momencie zniknely swiatla magazynu, wnetrze rozjasnial jedynie mdlo fosforyzujacy blask urzadzen kontrolnych. Poza otwartym wejsciem do ciezarowki, tam gdzie jeszcze przed chwila widniala zalana swiatlem hala magazynu, znajdowala sie bezksztaltna, matowoszara nicosc. Wpatrywanie sie w nia powodowalo bol oczu.
— Eureka! — wrzasnal profesor.
— Ktos ma ochote na drinka? — spytal Dallas, wyciagajac kwarce zytniowki zza skrzynki, na ktorej siedzial, po czym przyjal swe wlasne zaproszenie, obnizajac znacznie poziom cieczy we flaszce. Butelka krazyla z rak do rak — nawet Tex wychylil sie z wnetrza szoferki i pociagnal solidnie — i wszyscy zaczerpneli z niej nieco brakujacej im odwagi. Tylko profesor nie pil — zbyt zajety przy instrumentach mamrotal cos uszczesliwiony do siebie.
— Tak, bez watpienia, bez watpienia przemieszczenie w przeszlosc… w przewidywanym zakresie… tak, teraz przesuniecie w przestrzeni… dobrze… nie, nie wolno nam skonczyc w przestrzeni miedzyplanetarnej albo na srodku Pacyfiku… do licha, nie. — Profesor rzucil okiem na przesloniety ekran i dokonal kolejnych, drobnych regulacji. — Proponuje, panowie, chwycic sie mocno czegos solidnego. Wyliczylem potencjalna wysokosc powierzchni gruntu najlepiej jak tylko mozna, ale obawialem sie przesadzic. Nie chcialem wbic ciezarowki w ziemie, tak ze mozliwy jest upadek z wysokosci rzedu kilkunastu cali… Gotowi? — profesor przekrecil glowny wylacznik.
Tylne kola ciezarowki dotknely ziemi pierwsze, w chwile potem uderzyly o grunt przednie. Silny wstrzas rozrzucil ich na wszystkie strony. Jaskrawe swiatlo sloneczne wlalo sie do srodka przez otwarty tyl wozu, oslepiajac wszystkich. Swieza bryza niosla odglosy dalekiego przyplywu.
— A niech to jasna cholera i jeszcze raz jasna cholera — mruknal Amory Blestead.
Szarosc na zewnatrz zniknela zupelnie — jej miejsce zajal kamienisty brzeg, o ktory rozbijaly sie fale oceanu. Krawedzie plociennej plandeki ograniczaly widocznosc, upodabniajac obraz do gigantycznego ekranu kinowego. Nisko nad woda przelatywaly skrzeczace mewy, a dwie zaniepokojone foki parsknely i rzucily sie do wody.
— Nie przypominam sobie takiej okolicy w Kalifornii — powiedzial Barney.
— To nie Kalifornia, jestesmy w Starym Swiecie — odparl z duma profesor Hewett — a dokladniej — na Orkneyach. Istnialy tu liczne osady normanskie. Jestesmy w XI stuleciu, w roku 1003. Bez watpienia dziwi pana fakt, ze Vremiatron jest w stanie dokonywac przemieszczen nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, jest to jednak pochodna…
— Odkad Hoover wygral wybory, nic juz nie jest w stanie mnie zdziwic — przerwal mu Barney: Poczul, ze teraz, kiedy juz przybyli dokads i do kiedys, odzyskuje stopniowo zdolnosc kontroli zarowno nad soba, jak i nad biegiem wypadkow.
— No to zaczynamy! Dallas, zroluj z przodu plandeke. Musimy widziec, dokad jedziemy.
Po usunieciu przedniej czesci brezentowej pokrywy ujrzeli kamienista plaze, a raczej waska mielizne miedzy woda, a rozciagajacym sie polkoliscie wysokim, klifowym brzegiem. Jakies pol mili od nich w morze wrzynal sie przyladek, zaslaniajac zupelnie dalszy widok.
— Ruszamy wzdluz brzegu — zawolal Barney z tylu ciezarowki. — Sprobujmy zobaczyc, co slychac tam dalej.
— Slusznie — odrzekl Tex wciskajac starter. Silnik jeknal i zaskoczyl. Tex wrzucil bieg i samochod potoczyl sie z wolna po kamienistym gruncie.
— Bedzie pan tego potrzebowal? — zapytal Dallas i wyciagnal przytroczona do pasa z nabojami kabure z rewolwerem. Barney spojrzal na nia z niesmakiem.