Prosze to zachowac dla siebie. Najprawdopodobniej zastrzelilbym sie, gdybym probowal bawic sie takimi przedmiotami. Daj to Texowi, a sam trzymaj w pogotowiu takze i karabin.
— Czy nie powinnismy wszyscy byc uzbrojeni, chocby na wszelki wypadek, dla obrony wlasnej? spytal Amory Blestead. — Potrafie obchodzic sie z bronia.
— Ale nie zawodowo — odparl Barney. — Twoim zadaniem jest pomagac profesorowi. Vremiatron jest najwazniejszy. Tex i Dallas zatroszcza sie o uzbrojenie — wtedy mozemy miec pewnosc, ze obedzie sie bez wypadkow.
— Stac, u diabla! Spojrzcie, to zbyt piekne, bym mogl to widziec na wlasne oczy — wykrzyknal Jens Lynn, wskazujac reka przed siebie. Ciezarowka przetoczyla sie wokol przyladka i przed nimi otworzyla sie mala zatoczka. Tuz przy plazy stala nedznie wygladajaca chata, zbudowana z kamieni i niezdarnie pocietych bryl torfu, pokryta strzecha z wodorostow. Ze sluzacego za komin otworu spirala wydobywal sie dym, lecz w okolicy nie dostrzegli zywego ducha.
— Gdzie oni sie podzieli? — spytal Barney.
— To zupelnie zrozumiale. Widok ciezarowki, warkot silnika wystraszyly ich i zapewne uciekli do tej chaty.
— Wylacz motor, Tex. Moze powinnismy wziac ze soba troche paciorkow albo czegos w tym rodzaju…
— Obawiam sie, ze to nie jest ten gatunek tubylcow, jaki pan ma na mysli…
Jakby na potwierdzenie tych slow okragle drzwi domostwa otworzyly sie z trzaskiem. Wyskoczyl z nich jakis czlowiek, ryczac przerazliwie i wymachujac nad glowa toporem o szerokim ostrzu. Podskoczyl, uderzyl toporem o wielka tarcze, ktora dzwigal na lewym ramieniu i rzucil sie pedem po zboczu wzgorza w ich kierunku. Sunal niezwyklej dlugosci susami i w miare jak sie zblizal, dostrzegli nowe szczegoly — czarny, rogaty helm na glowie, rozwiana jasna brode, sumiaste wasy. Nagle, wciaz ryczac niezrozumiale, mezczyzna zaczal kasac krawedz tarczy, z ust pociekla mu piana.
— Prosze zauwazyc, panowie, ze jest on najwyrazniej zaniepokojony. Jednak Wiking nie moze okazac strachu w obecnosci niewolnikow i sluzby. A oni bez watpienia obserwuja go ukradkiem z wnetrza domu. Dlatego usiluje wprowadzic sie w stan szalu wojennego…
— Moze sobie pan darowac ten wyklad, doktorze. Dallas, sprobujcie razem z Texem zlapac tego faceta i przyhamowac go co nieco, zanim narobi tu szkod.
— Pakujac w niego kulke mozemy przyhamowac go zupelnie na dobre.
— Nie. W zadnym wypadku. Firma nie bedzie tolerowac morderstwa, nawet popelnionego w obronie wlasnej.
— W porzadku, skoro tak pan uwaza, ale to zadanie podpada pod paragraf „ryzyko osobiste”, za co, zgodnie z umowa, przewidziany jest dodatek specjalny.
— Wiem, wiem, ale idzcie juz, zanim… — przerwal mu gluchy loskot, a potem brzek, po ktorym nastapil jeszcze glosniejszy, zwycieski okrzyk.
— Rozumiem go, rozumiem co on mowi — wrzeszczal uszczesliwiony Jens Lynn — przechwala sie, ze wylupil potworowi oko.
— Ta wielka pokraka poszatkowala nasz reflektor — krzyknal Dallas. — Tex, zajmij go czyms. Ja pojde za toba. Staraj sie go stad odciagnac.
Tex Antonelli wysliznal sie niepostrzezenie z szoferki i pognal w kierunku plazy, jak najdalej od ciezarowki. Wlasciciel topora dostrzegl go i natychmiast rzucil sie za nim. Kiedy dystans miedzy nimi zmalal do jakichs piecdziesieciu jardow, Tex zatrzymal sie i podniosl dwa, dobrze obtoczone przez morze kamienie wielkosci piesci. Chwycil jeden z nich w dlon jak pileczke baseballowa i czekal spokojnie az halasliwy napastnik podejdzie blizej. Z odleglosci pieciu jardow cisnal pierwszy kamien w glowe przeciwnika, a w momencie, gdy ten uniosl tarcze by odbic pocisk, rzucil drugi, tym razem w brzuch. Oba kamienie znalazly sie w powietrzu rownoczesnie, i chociaz pierwszy zostal odbity tarcza, drugi trafil mezczyzne prosto w zoladek. Wiking siadl i wydal z siebie glosny jek. Tex obsunal sie kilka stop dalej i podniosl nastepne dwa kamienie. — Bleyoa! (Tchorz) — wysapal obalony wojownik, potrzasajac toporem.
— Nie moze byc, a ty to nie? Chodz tu, koles, znamy sie na takich. Chlop jak dab — jajka jak zoledzie.
— Trzeba go zapakowac — stwierdzil Dallas, ktory wychynal wlasnie zza ciezarowki i wymachiwal nad glowa lassem. — Profesor trzesie sie o ten swoj smietnik i chce wracac.
— Dobra, zaraz go dostarcze.
Tex rzucil w strone Wikinga paroma wyzwiskami, popularnymi w srodowisku zblizonym do Korpusu Piechoty Morskiej, lecz nie udalo mu sie przelamac dzielacej ich bariery jezykowej. Uciekl sie zatem do uniwersalnego jezyka gestow, ktory opanowal byl za mlodu. Pelnymi ekspresji ruchami rak i palcow okreslil go jako rogacza, kastrata, przypisal mu nieco plugawych nawykow, konczac Obelga Ostateczna — uderzyl lewa reka w biceps prawej, co spowodowalo raptowny wzlot prawej piesci ku niebu. Co najmniej jeden, a byc moze i wiecej tych gestow musialo szczycic sie genealogia siegajaca czasow poprzedzajacych jedenaste stulecie, bowiem Wiking ryknal wsciekle i slaniajac sie poderwal na rowne nogi. Tex, pomimo iz przypominal karta stawiajacego czola szarzujacemu gigantowi, stal spokojnie w miejscu. Wojownik wzniosl topor, lecz cisniety przez Dallasa arkan wyrwal mu go z rak. W tym momencie Tex szybkim rzutem calego ciala zwalil go z nog. W chwili, gdy Wiking z gluchym lomotem runal na ziemie, obydwaj siedzieli mu juz na karku — Tex obezwladnial go podwojnym nelsonem, a Dallas wiazal ciasno, gwaltownie wymachujac sznurem. Kilka sekund pozniej Wiking byl calkowicie bezradny i z rekoma i nogami zwiazanymi razem z tylu, za plecami, wyl bezsilnie, zas obaj kaskaderzy wlekli go po kamieniach w strona samochodu. Tex niosl takze topor, a Dallas tarcze.
— Musze z nim pomowic — krzyknal Lynn — to wyjatkowa okazja.
— Nalezy natychmiast opuscic to miejsce — ponaglil profesor, manipulujac delikatnie regulatorami.
— Atakuja nas — zawyl Amory Blestead, wskazujac na poly sparalizowanym palcem w kierunku domu. Rozjuszona horda kudlatych mezczyzn, zbrojnych w roznego rodzaju topory, miecze i wlocznie runela ze wzgorza w ich kierunku.
— Wynosimy sie stad — zarzadzil Barney. — Wezcie tego prehistorycznego rebajle na platforme i jazda! Bedziemy mieli kupa czasu na pogawedka z nim po powrocie do domu, doktorze.
Tex wskoczyl do szoferki i wyszarpnal spod siedzenia rewolwer. Wystrzelal w kierunku morza caly bebenek, zapuscil silnik, wlaczyl ocalaly reflektor i nacisnal klakson. Okrzyki atakujacych przerodzily sie w trwozny lament, w poplochu zawrocili w strone chaty ciskajac po drodze bron. Ciezarowka zatoczyla luk i ruszyla ku plazy. W chwili, gdy dojezdzali do ostrego zakretu u podstawy przyladka, z drugiej jego strony ryknal klakson. W ostatniej chwili Tex zdazyl szarpnac kierownice w prawo — opony dotknely zalamujacych sie fal morskich. Zza cypla wypadla oliwkowo szara ciezarowka i poprzedzana wyciem klaksonu, przemknela obok nich.
— Niedzielny kierowca — wrzasnal Tex przez okno i znow dodal gazu. Barney patrzyl, jak druga ciezarowka mija ich, zarzucajac w koleinach, ktore po sobie pozostawili. Spojrzal na otwarty tyl wozu i skamienial. Ujrzal siebie samego, krzywiacego sie wstretnie, miotanego we wszystkie strony przez podskakujaca na kamieniach maszyn. Zanim druga ciezarowka zniknela z pola widzenia, sobowtor uniosl kciuk do nosa i zagral na nim, wyraznie kierujac ten gest pod jego adresem. Barney opadl na skrzyni dopiero wtedy, gdy widok przeslonila mu sciana skal.
— Widzial pan? Co to bylo?
— W najwyzszym stopniu interesujace — odpad profesor Hewett, wciskajac starter generatora. — Czas jest o wiele bardziej plastyczny niz kiedykolwiek odwazylem sie sadzic. Pozwala to na dublowanie sie linii swiata, a byc moze nawet na nieograniczona liczba pali czasu. Mozliwosci zdaja sie byc nieskonczone…
— Czy moze pan przestac belkotac i zamiast tego wytlumaczy mi co ja wlasciwie widzialem? — warknal Barney, przechylajac, niestety niemal calkowicie juz oprozniona, butelke whisky.
— Widzial pan siebie, albo raczej widzielismy nas, ktorzy dopiero beda. Obawiam sie, ze struktury gramatyczne naszego jezyka nie pozwalaja dokladnie okreslic sytuacji, ktorej bylismy swiadkami.
Sadze, ze lepiej bedzie powiedziec, ze widzial pan te sama ciezarowke z soba w srodku, taka jaka bedzie ona pozniej. Mysle, ze jest to wystarczajaco proste, by zdolal pan zrozumiec.
Barney jeknal i oproznil butelke do konca. Chwile potem wrzasnal z bolu, bowiem Wiking zaczal turlac sie po podlodze i uderzyl go w noge.
— Radze trzymac nogi na skrzyniach. On ciagle toczy piane z geby — ostrzegl wszystkich Tex Dallas. Zwolnili.
— Dojezdzamy do miejsca, w ktorym wyladowalismy. Co dalej? — spytal Tex.