— Tak… tak — skinal glowa, najpierw powoli, potem energicznie i z przekonaniem. — Myslisz, ze moglem ja juz wyciagnac, spojrzec w twarz i wrzucic z powrotem do wody? To niemozliwe. Nie znales Cas, prawda? No tak, dziwisz sie, dlaczego chce ja z powrotem. Jeden powod to wspomnienie, jakie zachowalem, to najsilniejsze: o jej twarzy niknacej w tej brazowej wodzie. Miala zamkniete oczy, rozumiesz?
— Obawiam sie, ze nie bardzo.
— Klada im cement na powieki, zeby pozostaly na zawsze zamkniete, ale kiedy dotknely wody, otworzyly sie. Wytlumacz to, jesli potrafisz. To wlasnie pamietam, widze za kazdym razem, kiedy probuje zasnac: brazowa wode zalewajaca jej twarz i otwierajace sie niebieskie oczy. Budze sie po piec, szesc razy w ciagu nocy. Zanim sam sie tutaj znajde, chce zobaczyc, jak jej twarz pojawia sie na powierzchni, nawet jezeli tylko na koncu mego haka. Rozumiesz?
Pomyslalem o Thecli, o struzce krwi wyciekajacej spod drzwi jej celi i skinalem glowa.
— Jest jeszcze drugi powod. Cas i ja mielismy niewielki sklepik, przede wszystkim z artystycznymi wyrobami z metalu. Produkcja zajmowali sie jej ojciec i brat, a nasz sklepik miescil sie przy Ulicy Hejnalowej, niemal dokladnie w polowie, tuz przy domu aukcyjnym. Budynek jeszcze stoi, chociaz juz nikt w nim nie mieszka. Chodzilem do tescia i szwagra, przynosilem skrzynki do domu; a tam rozpakowywalismy je i ustawialismy przedmioty na polkach. Cas wyceniala je, sprzedawala i o wszystko sie troszczyla. Czy wiesz, jak dlugo to trwalo?
Potrzasnalem glowa.
— Cztery lata, bez pieciu tygodni. Potem umarla. Cas umarla. Nie minelo wiele czasu i wszystko zniknelo, wszystko, co stanowilo najwazniejsza czesc mojego zycia. Teraz sypiam na strychu, u czlowieka, ktorego znam juz od wielu lat. Nie ma tam zadnej ozdoby, nawet jednego gwozdzia z naszego starego sklepu. Chcialem zatrzymac naszyjnik i grzebienie nalezace do Cas, ale wszystko przepadlo. Powiedz mi, skad moge miec pewnosc, ze to nie bylo tylko snem?
Zaczalem podejrzewac, ze starzec moze pozostawac pod wplywem jakiegos zaklecia, podobnie jak ludzie z szalasu.
— Nie mam pojecia — odparlem. — Moze to naprawde byl sen? Chyba zbytnio sie dreczysz.
Jego nastroj, podobnie jak dzieje sie nieraz z dziecmi, zmienil sie w jednej chwili. Rozesmial sie glosno.
— Latwo poznac, mlody panie, ze mimo stroju, ktory ukrywasz pod tym plaszczem, nie jestes katem. Naprawde, bardzo bym chcial przewiezc was na druga strone, ale nie moge. Nieco dalej traficie na czlowieka z duzo wieksza lodzia. Czesto tutaj przyplywa i rozmawia ze mna tak jak ty. Powiedzcie mu, iz mam nadzieje, ze bedzie mogl was zabrac.
Podziekowalem mu i pospieszylem w slad za Agia, ktora tymczasem oddalila sie juz na znaczna odleglosc. Zobaczylem, ze utyka i przypomnialem sobie, jak duzo juz dzisiaj przeszla od chwili, kiedy wykrecila sobie noge. Postanowilem ja wyprzedzic i ofiarowac jej moje ramie, ale uczynilem falszywy krok, jeden z tych, ktore w pierwszej chwili wydaja sie niezwykle grozne i brzemienne w skutki, a z ktorych niewiele pozniej serdecznie sie smiejemy. W ten wlasnie sposob zapoczatkowalem jedno z najdziwniejszych wydarzen mojego i tak juz dosyc niezwyklego zycia. Puscilem sie biegiem, zblizajac sie zbytnio do krawedzi sciezki.
W jednej chwili bieglem po sprezystej trawie, by juz w nastepnej szamotac sie w lodowatej, brazowej wodzie, czujac, jak obszerny plaszcz hamuje moje ruchy. Przez moment ponownie doswiadczylem paralizujacego strachu przed utonieciem, ale zaraz wyprostowalem sie i moja glowa znalazla sie nad woda. Doszly do glosu nawyki wyuczone podczas tych wszystkich plywackich wypraw nad Gyoll: wydmuchnalem wode z ust i z nosa, wzialem gleboki oddech i zsunalem z twarzy ociekajacy woda kaptur.
Zanim jednak zdazylem sie zupelnie uspokoic, zdalem sobie sprawe, ze wypuscilem z dloni Terminus Est. Mozliwosc utracenia miecza okazala sie znacznie bardziej przerazajaca niz perspektywa smierci. Zanurkowalem, nie zadajac sobie nawet trudu, by zrzucic buty, przepychajac sie przez bursztynowa ciecz, — ktora z pewnoscia nie byla tylko woda i robila sie coraz bardziej gesta od korzeni oraz lodyg najrozniejszych roslin. One wlasnie, chociaz stanowily dla mnie smiertelne niebezpieczenstwo, ocalily Terminus Est. Bez nich miecz opadlby natychmiast na dno i pomimo niewielkiej ilosci powietrza, jaka musiala zachowac sie w jego pochwie, ugrzazlby w mule. Tymczasem osiem czy dziesiec lokci pod powierzchnia wody jedna z moich szukajacych na oslep dloni napotkala cudowny, znajomy ksztalt onyksowej rekojesci.
W tej samej chwili druga dlon natrafila na obiekt zupelnie innego rodzaju; byla to ludzka reka, ktorej uchwyt (zacisnela sie bowiem momentalnie na mojej dloni) byl tak dokladnie powiazany w czasie z odzyskaniem miecza, iz — wydawalo sie, jakby jej wlasciciel zwracal mi go w ten sposob, podobnie jak wczesniej przelozona Peleryn. Uczulem przyplyw nieopisanej wdziecznosci, ktora niemal natychmiast ustapila miejsca zwielokrotnionemu przerazeniu: reka nie zwalniala uchwytu, ciagnac mnie w glab mrocznej otchlani.
23. Hildegrin
Ostatkiem sil, jakie jeszcze mialem, udalo mi sie wyszarpnac Terminus Est na powierzchnie, cisnac go na sciezke, a samemu chwycic sie jej nierownego brzegu.
Ktos zlapal mnie za przegub. Spojrzalem w gore, spodziewajac sie zobaczyc Agie, ale zamiast niej ujrzalem jakas jeszcze od niej mlodsza kobiete o dlugich, zoltych wlosach. Otworzylem usta, zeby jej podziekowac, ale zamiast slow wydobyly sie z nich jedynie strugi wody. Pociagnela jeszcze raz, ja rozpaczliwie odepchnalem sie nogami i wreszcie znalazlem sie calym cialem na trawie, tak wyczerpany, ze nie moglem wykonac najmniejszego ruchu.
Musialem lezec tam przynajmniej tyle czasu, ile trzeba na odmowienie jednego pacierza, a moze nawet dluzej. Zaczalem zdawac sobie sprawe z zimna, ktore z kazda chwila robilo sie coraz trudniejsze do wytrzymania oraz z tego, ze gruba warstwa czesciowo przegnilych roslin, na ktorej lezalem, coraz bardziej pograza sie pod moim ciezarem, tak ze znowu bylem do polowy zanurzony w wodzie. Choc lapalem powietrze wielkimi lykami, moim plucom wciaz bylo go malo. Co chwila kaszlalem, wypluwajac wode, ktora ciekla mi takze z nosa. Jakis glos (nalezacy do mezczyzny, gleboki i donosny, sprawiajacy wrazenie, jakbym kiedys, bardzo dawno, juz go gdzies slyszal) powiedzial:
— Trzeba go wciagnac dalej, bo utonie.
Ktos chwycil mnie za pas. Po chwili moglem juz stac, chociaz nogi tak mi sie trzesly, iz balem sie, ze lada moment upadne.
Obok mnie byla Agia oraz jasnowlosa dziewczyna, ktora pomogla mi wydostac sie z wody i jakis potezny mezczyzna o miesistej, czerwonej twarzy. Agia zapytala mnie, co wlasciwie sie stalo. Chociaz bylem jeszcze na pol przytomny, zauwazylem, ze jej twarz jest smiertelnie blada.
— Daj mu troche czasu — poradzil jej mezczyzna. — Wkrotce dojdzie do siebie. Kim jestes, na Phlegetona? — zapytal, patrzac na dziewczyne, ktora wydawala sie przynajmniej rownie oszolomiona jak ja. Przez chwile probowala cos wykrztusic, a potem zwiesila glowe i umilkla. Od czubkow wlosowi az do piet byla wymazana blotem, a to, co miala na sobie trudna bylo okreslic inaczej niz lachmanami.
— Skad ona sie tu wziela? — Tym razem pytanie zostalo skierowane do Agii.
— Nie wiem. Kiedy obejrzalam sie, zeby zobaczyc, co zatrzymalo Severiana, ona wyciagnela go juz na te plywajaca sciezke.
— I dobrze, ze to zrobila. Przynajmniej dla niego. Czy ona jest szalona? A moze uwieziona tu jakims zakleciem?
— Kimkolwiek jest; ocalila mi zycie — odezwalem sie. — Nie mozecie dac jej czegos, zeby sie okryla? Jest zupelnie przemarznieta.
To samo moglem powiedziec rowniez o sobie, ozywszy juz na tyle, zeby moc zwracac uwage na takie szczegoly.
Potezny mezczyzna pokrecil glowa i otulil sie ciasniej swoim grubym plaszczem.
— Dopoki sie nie umyje, na pewno tego nie zrobie. A umylaby sie pewnie tylko wtedy, gdyby ja znowu wrzucic do wody. Ale mam tu cos wcale nie gorszego, a kto wie, czy nie jest to znacznie lepsze. — Mowiac to wyjal z kieszeni metalowa flaszke w ksztalcie psa i podal mi ja.
Tkwiaca w pysku psa kosc okazala sie zatyczka. Podalem naczynie jasnowlosej dziewczynie, ktora